Witajcie.
Ogłaszam burze muzgów. Chciałabym stworzyć kategorię, gdzie będę umieszczać takie językowe fenomeny jak
ten wczoraj i nie mam pomysłu na nazwę, a zależy mi na tym, by było to coś humorystycznego. Sama wpadłam
jedynie na "Kącik filologa" i moim skromnym zdaniem brzmi to jakoś tak sztywno, więc czekam na coś innego
od Was. No chyba, że uważacie, że włącza mi się zboczenie zawodowe, to nie będę tworzyć osobnej kategorii.
Pozdrówki.
Skecz o Szkotach
Witajcie.
Z góry przepraszam wszystkich, którzy słabiej znają angielski, ale muszę, po prostu muszę to wrzucić.
Poznałam ten filmik dokładnie w zeszłą środę na odmianach języka angielskiego, jest to przykład szkockiego
dialektu. Pokrótce wyjaśniam: dwóch Szkotów jest gdzieś w Ameryce i próbuje sterować windą za pomocą
głosu, a ponieważ winda – tak, wiem, że ją personifikuję – "nie rozumie" szkockiej odmiany, biedacy nie
mogą wjechać na jakże nietypowo wymawiane, jak się przekonacie, jedenaste piętro. Zaznaczam, że nasza
grupa o mały włos nie umarła ze śmiechu, natomiast ja osobiście się wręcz popłakałam.
Dobra, dość spojlerów.
Miłego odsłuchu.
Witam Was bardzo ciepło tą późną, jesienną porą.
Jeśli tylko macie chęć, zapraszam do podjęcia wyzwania także na Waszych blogach.
Jestem nienormalna, ponieważ (kolejność randomowa):
– dopiero teraz jem kolację;
– zamiast iść grzecznie spać, prawdopodobnie będę czekać na SMS'a od jednej osoby z informacją, czy dotarła
bezpiecznie tam, gdzie miała dotrzeć;
– reaguję płaczem na cały szereg emocji: wzruszenie, bezsilność, smutek, stres, bezgraniczne rozbawienie;
– piszę do przyjaciół, kiedy nie mogę spać, bo często nachodzą mnie rozkminy życiowe;
– bardzo silnie przeżywam zarówno pozytywne, jak i negatywne sytuacje – na przykład, jeśli ucieszy mnie
jakaś drobnostka, to bywa, że daje mi to energię przez tydzień, niestety, w drugą, tę negatywną stronę
też się tak czasem dzieje, ale to zapewne cecha nadwrażliwców;
– w nocy przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły;
– mam skłonność powracania do pięknych wspomnień, nawet jeśli teoretycznie powinny już dawno zostać przyćmione
przez inne;
– muzyka jest dla mnie jak wehikuł czasu;
– dochodzę coraz częściej do wniosku, że błędy, które kiedyś popełniłam były potrzebne, bym zrozumiała
niektóre sprawy albo spojrzała na nie w innym świetle;
– upór to chyba jedyna rzecz, którą szczerze w sobie cenię, ale zdarza się, że przeradza się w moją największą
wadę;
– ostatnio jednym z moich małych pragnień jest to, żeby pośpiewać sobie w jakimś miłym towarzystwie przy
ognisku przy akompaniamencie gitary, mimo że nic nie zapowiada takiej sposobności;
– podobnie jak Elanor, miewam tak, że słucham angielskich produkcji nie ze względu na tematykę, ale akcent
aktorów/speakerów;
– niesamowicie cierpię, kiedy brak mi weny na pisanie;
– lubię sobie pomarzyć, nawet o wydarzeniach, które wydają się być bardzo odległe, ponieważ wprawia mnie
to w dobry nastrój.
Dobra, może tyle, bo jeszcze okaże się, że ukradnę Wam wszystkie pomysły.
Przesyłam pozdrowienia i życzę dobrej nocy. <3
Ashes Remain – All I need
Witajcie.
Tak jak wspominałam, zespół wydał ostatnio nowy album, więc częstuję Was piosenką, która z niego pochodzi.
😀 Miałam wobec tego kawałka pewien plan, ale na razie nici z niego. Recenzję też jestem Wam winna, ale
najpierw nie było czasu, a teraz po prostu nie wiem, czy warto ją pisać, skoro nie mam książki świeżo
w pamięci. Morał? Lepiej nic przedwcześnie nie zapowiadać. Wybaczcie.
Dobra, wracam do literatury angielskiej. Btw, czy ktoś może mi wytłumaczyć, po
co tworzyć pełną patosu "Odę do Zachodniego Wiatru? Pan Percy Bysshe Shelley tego dokonał, a nasze pokolenie
musi to analizować. OK, podziwiam go za styl literacki, ale czemu to takie długie? To znaczy są dłuższe
rzeczy do ogarnięcia, ale ta wprawiła mnie w największe zdziwienie.
Uciekam, ponieważ wpis zdecydowanie przekracza kategorię avatary. Dobranoc.
Świat zwariował
Hej wszystkim.
Wybaczcie, ale lepszego pomysłu na nazwę nie było. Siedzę bodajże od półtorej godziny nad słownictwem
i nie mogę z nim skończyć. Strasznie tego dużo: idiomy, kolokacje, słowotwórstwo… Jeśli pragniecie
się dowiedzieć, co to jest kolokacja, to spoko, chętnie Wam odpowiem, ale nie dziś. Obawiam się, że moja
odpowiedź okazałaby się nieprofesjonalna i daleka od pojęć lingwistycznych. W obecnej chwili wszystko,
czego muszę się uczyć równa się złu koniecznemu.
Jednak przechodząc do wydarzeń pozauczelnianych, pozafilologicznych czy jak je tam nazwać, to niedawno
jeden z moich ukochanych zespołów, Ashes Remain, wydał płytkę, wobec czego od wczoraj jestem niezwykle
uradowana tym faktem i poprawiam nim sobie humor. Nawet przed momentem leciała piosenka "Captain" i gdzieś
tam występuje wyrażenie "hard to swallow", czyli coś jak difficult to accept or believe", a ja akurat notowałam
sobie, co to znaczy, ponieważ trafiło mi się w książce do lexis, jakby cały universe dostrajał się do
anglistyki. Rozbroiło mnie to na amen, seriously. Poskrobałabym Wam więcej, ale czuję, że moglibyście
zwątpić z tym mieszaniem języków, więc dla dobra Waszego i swojego it would be better to finish.
Greetings. ;P
Helen Keller
Witajcie ponownie.
Przed chwilą natknęłam się na kolejny artykuł. Ciekawa jestem, co sądzicie. Mnie w jakiś sposób poruszył,
mimo że na ogół pokazywanie osób niepełnosprawnych w świetle: "jacy oni są genialni" dość mocno mnie
irytuje.
W wieku 19 miesięcy straciła wzrok i słuch. Choć lekarze nie dawali jej szans na wyjście z zamkniętego świata, Helen Keller nauczyła się mówić, została sławną pisarką i działaczką społeczną. Dziś przypada 137. rocznica jej urodzin.
Tuscumbia, Alabama, 1882. Kate Keller pochyla się nad łóżeczkiem udręczonej gorączką córeczki. Szepcze: „Ojcze Niebieski, nie zabieraj mi mojej dzieciny!”. Helen dostaje zapalenia mózgu, rodzice przygotowują się na jej śmierć. Jednak kilka dni później gorączka nagle mija, pozbawiając dziecko wzroku i słuchu. Z życia dziewczynki znika to, co kochała – słońce, śpiew ptaków, muzyka. Zostaje tylko wspomnienie czułości matki.
Nim Helen Keller na nowo nauczy się komunikować ze światem, obroni tytuł naukowy i zostanie sławną pisarką, minie wiele trudnych lat. Jej życie jest świadectwem niezwykłej wytrwałości, miłości, poświęcenia i pasji silniejszej niż niepełnosprawność.
Małe dziecko, wielkie kłopoty
Dawniej rozkoszna i szczebiocząca Helen (ur. 27 czerwca 1880) zmienia się po chorobie w kapryśne dziecko, terroryzujące całe otoczenie. Bez przerwy gryzie, kopie, drapie, wyrywa się z objęć bliskich. Żeby uspokoić ją w atakach furii, bezsilni rodzice wciskają w jej usta cukierki. Ale to pomaga tylko na chwilę.
Dziewczynka rozpaczliwie próbuje porozumieć się ze światem. Gdy ma ochotę zjeść chleb, udaje, że kroi go w powietrzu i smaruje kromki. Uczy się odróżniać swoje ubrania od cudzych. Jeśli intuicyjnie wyczuwa, że przyjadą goście, stroi się. Niestety, wciąż pozostaje zamknięta w świecie, do którego nikt nie ma dostępu. Przysparza rodzicom nie lada kłopotów – w zazdrości wyrzuca maleńką siostrę z wózka, wkłada zawieszony na szyi fartuszek do ognia, zamyka domowników na klucz i ucieka. Jak wspomina po latach,
Nie pamiętam, kiedy sobie uświadomiłam po raz pierwszy, że nie jestem taka jak inni. (…) Zauważyłam, że ani matka, ani moi przyjaciele nie posługiwali się gestami tak jak ja, gdy sobie czego życzyli, lecz mówili ustami. Czasem stojąc między dwiema rozmawiającymi osobami, dotykałam ich warg. Nie mogłam nic zrozumieć i to mnie dręczyło. Poruszałam ustami i gestykulowałam zapamiętale – bez skutku.*
Nauczycielka
Gdy Helen kończy 7 lat, rodzice postanawiają poprosić o pomoc Grahama Bella, znanego fizyka i dyrektora Instytutu dla Niewidomych w Bostonie. Naukowiec poleca im młodą zdolną nauczycielkę, Annę Sullivan. Niedługo później kobieta staje się częścią rodziny Kellerów.
Praca z Helen jest dla Anny Sullivan szkołą przetrwania. Nauczycielka jest jednak stanowcza, wytrwała i silna. Wie, że istnieje jeden klucz do sukcesu: konsekwencja. Bez przerwy kreśli na dłoni dziewczynki tajemnicze znaki. To metoda Samuela Gridleya Howe’a, pierwszego nauczyciela głuchoniewidomych. Zgodnie z nią każda litera ma swój odpowiednik wyrażany dotykowym znakiem migowym. Przez kilka tygodni Helen nie potrafi zrozumieć tego alfabetu. Napisze potem: „Nie wiedziałam, że literuję słowo, nie wiedziałam nawet o istnieniu słów. Po prostu naśladowałam jak małpka grę palców nauczycielki".
Przełom następuje po kilku tygodniach. Jak co dzień Anna Sullivan kreśli na małej rączce znaki. Przy ogrodowej pompie, z której tryska strumień, wystukuje „w-o-d-a”. Nagle oczy Helen zaczynają błyszczeć. Rozumie! Od tej pory nie daje nauczycielce (i rodzinie) spokoju. Chce znać nazwy wszystkich pojęć, także abstrakcyjnych. Wkrótce poznaje też alfabet Braille’a i zaczyna czytać książki.
Helen uwielbia spędzać czas w ogrodzie. Karmi kury, szuka jajek, podgląda dłońmi krowy i koniki polne, biega po trawie, przytula kurczątka.
Każdy człowiek ma podświadomie w pamięci zieloną ziemię i szemrzące wody, więc ani ślepota, ani głuchota nie mogą pozbawić go tego poniekąd siódmego zmysłu — duchowego zmysłu, który jednocześnie widzi, słyszy, czuje.
Jako nastolatka dowiaduje się o Ragnhild Kaata – głuchoniewidomej dziewczynie, która nauczyła się mówić. Zainspirowana jej historią postanawia zdobyć tę umiejętność. Przykłada palce do krtani i ust nauczycielki, rozpoznając w ten sposób słowa. Po 11 dniach mówi pierwsze zdanie: „Jest ciepło”. Jej głos nie brzmi tak, jak u zdrowej osoby. Początkowo jest przykry dla uszu słuchających, ale zrozumiały. Po drodze dopada Helen wiele zniechęceń, ale bez przerwy ćwiczy. Z biegiem czasu wygłasza nawet publiczne przemówienia, których nagrania zachowały się do dzisiaj.
Uczy się języków obcych: francuskiego, greki, niemieckiego i łaciny. Kończy studia humanistyczne, a następnie broni doktorat. Poznaje wielu ludzi sztuki i nauki, m.in. Charliego Chaplina, Alberta Einsteina czy Marka Twaina, który powie później, że dwie najbardziej interesujące osobistości dziewiętnastego wieku to Napoleon i Helen Keller.
Pasja i poświęcenie
Jej największą pasją i marzeniem jest pisanie. Wydawcy przekonują, żeby tworzyła przede wszystkim o sobie. Tak powstaje „Historia mojego życia”, a następnie „Świat, w którym żyję”, „Nauczycielka” czy „Wyjście z ciemności”. Helen zaczyna także udzielać się społecznie. Poświęca swój czas głuchoniewidomym, walczy o prawa kobiet.
W 1936 r. umiera Anna Sullivan – nauczycielka, która oddała Helen całe życie. Choć wyszła za mąż, nie umiała całkowicie poświęcić się życiu rodzinnemu. Najważniejszą osobą w jej życiu była Keller, a to doprowadziło do rozpadu jej małżeństwa. Po śmierci nauczycielki Helen towarzyszy Polly Thompson. Podczas II wojny światowej obie wspierają oślepionych marynarzy i żołnierzy.
Helen korzysta z życia jak to tylko możliwe. Odwiedza kilkadziesiąt krajów, bierze udział w międzynarodowych konferencjach, wiosłuje, pływa, bawi się z dziećmi, chodzi po lesie, jeździ tandemem, gra w warcaby, szydełkuje i robi na drutach, chodzi do teatru. Stwierdza w końcu: „W cieniu upośledzenia stąpam pogodna i szczęśliwa”.
W l. 60. przechodzi udar mózgu i powoli wycofuje się z życia publicznego. Umiera 1 czerwca 1968 r.
Historia Helen Keller zainspirowała wielu artystów, m.in. Williama Gibsona, który napisał sztukę teatralną i otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera. W 1962 r. powstał także film „Cudotwórczyni” – aktorki wcielające się w Helen (Patty Duke) i Annę (Anna Brancroft) otrzymały za te role Oscary.
* Cytaty pochodzą z książki H. Keller „Historia mojego życia”.
Przeczytane kilka dni temu
Dzieci nieustannie nas zaskakują…
Któż z nas nie zrobiłby wszystkiego, aby pomóc choremu krewnemu, nawet gdyby miał oddać wszystkie swoje oszczędności lub gdyby miał się zadłużyć? Prawdą jest, że dbanie o zdrowie wymaga od nas bardzo dużych wydatków. A przecież nie wszystkich stać na dobrą opiekę medyczną.
Chociaż Tess ma zaledwie osiem lat, doskonale wie, co to znaczy. Mieszkająca w Stanach Zjednoczonych dziewczynka ma chorego braciszka. Kiedyś usłyszała rozmowę rodziców zaniepokojonych zdrowiem synka. Mówili, że przypadek Andrew jest ciężki i aby przeżyć, potrzebuje bardzo drogiej operacji.
Jednak rodziców nie było stać na taką operację. Tato Tess czuł się zupełnie bezradny, stwierdził nawet, że „jedynie cud mógłby uratować Andrew”. Słysząc to, dziewczynka natychmiast wpadła na pomysł, jak rozwiązać problem brata.
Udała się do swojego pokoju i otworzyła kuferek. Wyjęła z niego wszystkie monety i dokładnie przeliczyła, żeby wiedzieć ile ma pieniędzy. Następnie wyszła z domu, nikomu nic nie mówiąc. Przeszła sześć kwartałów aż wreszcie dotarła do celu – lokalnej apteki.
Poczekała na swoją kolejkę, jednak farmaceuta nawet nie zwrócił na nią uwagi – była tak mała. Wtedy Tess zaczęła tupać i pochrząkiwać, ale dopiero wówczas, gdy położyła na ladzie przyniesione monety, mężczyzna ją zauważył.
Farmaceuta, rozdrażniony jej zachowaniem, zapytał:
– Czego ty chcesz? Nie widzisz, że rozmawiam właśnie z bratem, którego już dawno nie widziałem?
Tess odpowiedziała bez zwłoki:
– Ja też mam brata. On jest bardzo chory i przyszłam kupić dla niego cud.
Farmaceuta zmieszał się, usłyszawszy taką prośbę. Tess postanowiła mu wszystko wytłumaczyć:
– Mój brat ma na imię Andrew i coś strasznego rośnie mu w głowie. Mój tato mówi, że tylko cud może go uratować. Dlatego chciałabym się dowiedzieć, ile kosztuje cud.
Nagle zachowanie mężczyzny uległo radykalnej zmianie i już spokojnie odpowiedział:
– Przepraszam, ale my tutaj nie sprzedajemy cudów. Niestety, nie mogę ci pomóc.
Tess nalegała:
– Bardzo proszę, ja mam pieniądze. Jeśli to za mało, przyniosę więcej. Proszę mi tylko powiedzieć, ile to kosztuje!
Wtedy włączył się do rozmowy brat aptekarza, zapytał dziewczynkę, jakiego typu cudu potrzebuje. Tess, mocno przyciskając do siebie skarbonkę, odpowiedziała:
– Tego ja nie wiem. Ale musi być operowany, a mój tato nie może zapłacić, więc ja zapłacę za niego.
Mężczyzna zapytał Tess, ile ma pieniędzy i dziewczynka nie zwlekając odpowiedziała:
– Dolara i osiemnaście centów, to wszystko co mam.
Mężczyzna uśmiechnął się i odpowiedział:
– Cóż za zbieg okoliczności! To dokładna cena cudu, jakiego potrzebuje twój brat!
Brat aptekarza przyjął pieniądze, schował je i odprowadził Tess do domu. Gdy dotarli na miejsce, poszedł porozmawiać z rodzicami dziewczynki. I to wówczas nastąpił zwrot akcji.
Mężczyzna był neurochirurgiem. Wzruszony postawą dziewczynki, zaproponował, że zoperuje Andrew bez wynagrodzenia. Rodzice byli w szoku i zapytali, jaka byłaby cena takiej operacji, gdyby lekarz nie zaofiarował swej pomocy.
Siostra chłopczyka roześmiała się – przecież nawet ona wiedziała, że operacja kosztowała dolara i jedenaście centów!
West Life – Reach out
Hej.
Ten avatarek to tak na wyciszenie. Jak zawsze, czekam na Wasze komentarze.
PS: Czy tylko mnie śmieszy głos wokalisty w drugiej zwrotce? 😉
Kartka z października
Witajcie po karygodnie długiej przerwie.
Jak zwykle nie wiem, od czego zacząć. Najlepiej od tego, że sama siebie nie rozumiem. Już tłumaczę, w
czym rzecz. Ten tydzień jest jakiś ciężki, więc powinnam cieszyc się perspektywą dziewięciu dni wolnego,
jako że w następnym tygodniu mamy w sumie 3 dni rektorskie, jeśli dobrze liczę. No dobra, niby się cieszę,
ale jednak nie chce mi się jechać do domu, ponieważ:
Po pierwsze, będę prawie całymi dniami sama, a to nie działa mi korzystnie na psychikę tudzież nastrój
I po drugie, mam tyle nauki, że to szok. Testy z gramatyki i słownictwa, książka do przeczytania na mity
a współczesność, "Great expectations" Dickensa na historię literatury angielskiej. Czekajcie, yyy…
Po polsku to chyba brzmi "Wielkie nadzieje". Coś w tym stylu.
Trochę z innej beczki, prezentuję Wam, jak wygląda mój plan w tym semestrze, a raczej to, kiedy kończę
w poszczególne dni:
poniedziałki – 19:10;
wtorki – 19:10;
środy – 17:30;
czwartki – 10:50, więc śmiało można to uznać za salvation tygodnia czy whatever;
piątki – 15:50.
Jak żyć, ja się grzecznie pytam. W związku z powyższym opiszę Wam kilka sytuacji, które wynikły niedawno
z mojego zmęczenia.
W poniedziałek pisałam ze znajomą na Messengerze o takim panu od litratury, z którym miałam zajęcia na
pierwszym roku. No i wspominałam, że na wstępie zrobił na mnie dobre wrażenie swoim poczuciem roku. Oczywiście
miało być humoru haha. Zaraz potem poszłam spać, uznając, że nie jest ze mną dobrze.
Wczoraj natomiast walczyłam z migreną, która nie dawała mi spokoju przez jakieś 4 godziny, przez co odpuściłam
sobie ostatnie zajęcia, czyli hiszpański. W którymś momencie mówię do kolegi na mitach, że napiszę post
na grupie, żeby ludzie wysłali mi prezentację, które robią, bo inaczej nie będę w stanie nauczyć się
na test i podsumowałam, że tak będzie, cytuję, "najbardziej bezpiecznie". Natychmiast pojawiła mi się
w głowie rozkmina, że chyba poprawnie jest najbezpieczniej, a później zaczęłam się zastanawiać, tak z
automatu w sumie, jak stopniuje się po angielsku przymiotnik "safe".
Teraz powinnam odrabiać pracę domową na odmiany języka, ale sobie podarowałam, bo sądzę, że zdążę ją
zrobić podczas dłuugaśnej przerwy, która mi dziś wypada – od 11:40 do 13:20. Pójdę też zanieść książkę
na mity, o której wspominałam wyżej, do zeskanowania, no a jutro nawiedzę dziekanat, żeby w końcu podbić
legitymację.
Na tą chwilę uciekam, ponieważ za jakiś czas muszę iść na komunikację i interpretację i nie chcę przypadkiem
stracić poczucia czasu. Jeszcze jedna mała uwaga: wybaczcie mi wszystkie angielskie wtrącenia. Po prostu
mózg mi się przestawia.
Pozdrówki, miłego dnia Wam życzę. 🙂 🙂