Witajcie.
Wyjaśnienia autorskie staram się ograniczyć do absolutnego minimum, ale sądzę, że tu powinnam dodać coś od siebie.
Uprzedzam, że ten rozdział jest bardzo z przymrużeniem oka. 😀 😀 PIsałam go w nocy, a ja w nocy zawsze
mam dziwne, wariackie pomysły. Sama prawie płakałam ze śmiechu i modliłam się, żeby moja siostra się
nie obudziła. Miłej lektury i, błagam, nie poumierajcie.
XIV
Od półtorej godziny siedziałyśmy na łóżku, a moja kumpela z dawnych czasów wciąż łkała, opowiadając o tym, co się ostatnio działo w jej rodzinie. Pocieszałam ją jak tylko umiałam, jednak bez rezultatów. U jej mamy podejrzewano guz mózgu i choć lekarze nie zrobili jeszcze wszystkich niezbędnych badań, myślała o najgorszym, przez co stopniowo, lecz nieubłaganie pogrążała się w głębokiej depresji. Sama Jane trzymała się dość dzielnie do momentu, gdy jej rok starszy brat Jeremy wrócił z kursu pilotażu samolotowego. Dowiedziawszy się o hipotezie dotyczącej choroby matki, zaczął lamentować i mówić o tym, że: "nie rozumie, jak mogła ich spotkać taka tragedia", nie zważając na to czy kobieta słyszy owe tyrady, czy też nie. Aktualnie przebywała w szpitalu. Dziewczyna wyjechała z ciężkim sercem, lecz nie widziała innego wyjścia.
– Nie miałam prawa jej zostawiać… Nie miałam! To gadanie Jeremy'ego ją zabija, rozumiesz?! On za przysłowiową chwilę znowu gdzieś wybędzie, a ja zostanę sama… – umilkła, podczas gdy dwa błyszczące ślady wciąż znaczyły szlak płynących po jej twarzy łez. – Wystarczy, że ojciec nas porzucił, gdy miałam półtora roku…
Poczułam jak gwałtownie zbiera mi się na płacz.
– Co ja mam powiedzieć? – spytałam cicho. – Masz… W pewnym sensie szczęście, że tego nie pamiętasz. Moim zachciało się biznesu… Nie mam pojęcia, gdzie są. Wyjechali prawie dwa lata temu, potem zerwali kontakt… – po raz pierwszy postanowiłam podzielić się z kimś moim bólem – z kimś, komu nie był on obcy. – Kiedy… Jeśli założę rodzinę, nigdy nie będę dążyć do zdobycia większej kasy niż potrzeba na godne życie. Rozsądek z nią wyparowuje.
– To…
– Tak – odparłam spokojnie. – Ta pani, którą poznałaś, to nie moja mama, chociaż tak właśnie ją traktuję, ale ciocia.
Przytuliła mnie tak mocno, że przez parę sekund nie byłam w stanie oddychać.
– Może to nie przypadek, że nasze ścieżki znów się skrzyżowały… – odezwała się.
– Może – przytaknęłam nie do końca przekonana. – Czasem nic już nie wiem, Jane.
Niespodziewanie wpadłam na pewien pomysł.
– Słuchaj, jutro od siódmej jest impreza u mojej koleżanki Lisy. Zabiorę cię, jeśli chcesz. Nie będziesz tyle myśleć.
Trwała nieruchomo, rozważając propozycję.
– Pójdę – oświadczyła po chwili. – Ale jeśli będę miała dość, wrócę tutaj.
Skinęłam głową.
– Poznam cię ze wszystkimi – obiecałam, uśmiechając się nieco cynicznie. – Trzeba ci jednak wiedzieć, że nikt z mojej klasy nie jest ani w pełni białą, ani czarną osobistością.
Parsknęła krótkim, szczerym śmiechem.
– Nikt nie jest – zauważyła.
Musiałam przyznać, że trafiła w sedno. Zmiana tematu podziałała na nią kojąco; po kilku minutach wyraźnie się rozluźniła. Zanurkowałam do przepastnej szafy zajmującej zaszczytne miejsce w kącie pokoju, wyjęłam naręcze ubrań i przeniosłam na łóżko.
– Wybieraj – zarządziłam.
– Daj spokój. Głupio mi… Jutro z samego rana skoczę coś sobie kupić.
– Nie będziesz przepłacać – zaprotestowałam. – To nic wielkiego. Zresztą większość jest prawie nieużywana – w zamyśleniu przesunęłam między palcami tkaninę jednej z bluzek. – Za mało okazji do kompromitacji na parkiecie. Moim zdaniem to do ciebie pasuje – wręczyłam jej szarą, zwiewną, trochę prześwitującą koszulkę, spódnicę z wyhaftowanymi różami i skórzaną, czarną ramoneskę, której widok wzbudził w niej niekłamany zachwyt. Mimo to nadal patrzyła na mnie niezdecydowana.
– Odwdzięczę ci się jakoś – przyrzekła, idąc do łazienki.
Chwilę później pojawiła się z powrotem.
– I jak? – spytała niepewnie.
– Jak szyte na ciebie – odpowiedziałam z aprobatą.
– Idealnie skompletowałaś ten zestaw – rzekła, a po namyśle dodała, że ją nie stać na takie ciuchy.
– Rodzice mi kiedyś przysłali – wyznałam. – Uważali chyba, że prezenty mi ich zastąpią.
Westchnęłam, odganiając przygnębiające refleksje i biorąc spoczywającą na szczycie stosu miętową sukienkę. Moja towarzyszka skrzywiła się nieznacznie.
– Nadal nie lubisz kiecek? – spytałam rozbawiona.
Uśmiechnęła się.
– Nawet gdy mają ładne kolory, są u mnie w niełasce – rzuciła.
– Pogadamy przed twoim ślubem – podchwyciłam. – Możesz za czymś nie przepadać, ale nie popadaj w konflikt z tradycją.
– Na razie grozi mi jedynie popadnięcie w konflikt z prawem, bo, gdyż, albowiem zaczynasz mnie irytować.
– Nie marnuj młodości w pudle z mojego powodu – prychnęłam, po czym zaczęłyśmy się śmiać do tego stopnia, że moje oczy zwilgotniały, a Jane nie była w stanie wyrzec nic poza frazami w rodzaju: "Ja rodzę", "Litości" i "Nie chcę umierać". Kiedy w końcu odzyskałyśmy względnie zdrowe zmysły, schowałyśmy nasze wieczorowe stroje i poszłyśmy (jak to nazwała dziewczyna jako miłośniczka kryminałów) "przeprowadzić śledztwo ciężkiego kalibru w skali całego miasta".
***
Nadeszła sobota, a wraz z nią impreza, co do której miałam pewne obawy. Stanęłyśmy z Jane w drzwiach mieszkania Lisy jako jedne z pierwszych gości. Ku mojemu niezadowoleniu do owego grona należał również Sting. Przypatrywał mi się tak natarczywie, jakby zamierzał namalować mój portret z najdrobniejszymi detalami, co wyprowadzało mnie z równowagi. Ukrywałam to jednak pod maską opanowania.
– Hej, Lisa. To moja przyjaciółka Jane – dokonałam prezentacji.
– Cześć – odparła ciemnowłosa, potrząsając energicznie jej dłonią. – Fajnie, że przyszłaś.
– Napijemy się? – spytał Luke. Jane potrząsnęła głową.
– To moja impreza – Lisa posłała mu mordercze spojrzenie. – Alkohol jest dopiero w punkcie szóstym.
Zachichotałam.
– Naprawdę piszesz plan każdego przyjęcia?
– W głowie – wyjaśniła, a przez jej twarz przemknął cień irytacji.
– A ty? – zwrócił się do mnie.
– Nie z tobą – odpowiedziałam dobitnie.
– Co wy na siebie tacy cięci? – wymamrotała Jane.
– Długa historia – machnęłam ręką.
– I nie dla obcych – prychnął Sting.
– Módl się, żebyś nie trafił na moje przyjęcie – ostrzegłam. – Mogłabym ci niechcący dosypać do napoju cyjanku potasu.
– A ja mógłbym niechcący zgłosić to odpowiednim służbom.
– Co ty nie powiesz? FBI? Zrobiliby z ciebie nadposterunkowego błazna.
– Wystarczy! – zagrzmiała Lisa. – Jeśli chcecie się na coś przydać, przestawcie się na tryb odbioru i rozstawcie butelki.
– Nie wyposażyłam się w truciznę… – westchnęłam nostalgicznie.
– Wind, prosiłam o coś.
Zazgrzytałam zębami, oddając się nowemu zajęciu, podczas gdy Luke zaczął się gapić na moją towarzyszkę.
– Kolejna grzeczna dziewczynka – orzekł. – Dobrałyście się. Godne pochwały.
Uśmiechnęłam się słodko.
– Zmień repertuar. Ten jest zdarty jak opony przedpotopowego roweru.
– Nawet epok nie rozróżniasz? Takich rzeczy nie było wtedy w planach, nie mówiąc już o konstrukcji.
– W planach to twoja matka może mieć powiększenie rodziny.
– Nie zapędzaj się! – w jego oczach pojawiły się złowieszcze błyski.
– Uczę się od najlepszych – stwierdziłam.
– Tryb odbioru – przypomniała Jane, zerkając na nas jak na dzieci niewiedzące, że dwa plus dwa daje cztery.
– Opanujcie migowy – dodała Lisa. – Przynajmniej będzie ciszej.
Na usta Luke'a cisnęła się następna kąśliwa uwaga, lecz wybawił mnie dzwonek. Otworzywszy, dostrzegłam Rogera, a za nim jeszcze kilka osób.
– Prawie wszystko gotowe – powiedziałam, unikając jego wzroku i idąc w głąb domu. Czułam, że mnie obserwuje, choć nie miałam pojęcia czemu.
– Przed państwem DJ Newton – obwieściła gospodyni.
Zmierzyłam ją krytycznym spojrzeniem.
– Z całym szacunkiem, ale to brzmi zbyt… trywialnie. Może po prostu DJ Jane? – zaproponowałam.
– Znawczyni – rzucił Sting wyniośle.
– Wymyśl lepszy pseudonim – odcięłam się. – Jak mogłam nie ułożyć o tobie hymnu!
– Mi tam pasuje – rzekła pojednawczo świeżo upieczona pani DJ, podkręcając bas.
Lisa złapała mnie za rękę i pociągnęła na środek salonu, gdzie nieformalnie znajdował się parkiet. Do mieszkania co i rusz wchodzili kolejni zaproszeni. Po minie Lisy poznałam, że nie wszyscy byli mile widziani, traktowała jednak każdego z jednakową serdecznością. Nasze kółko powiększało się, aż w końcu poza nim zostało tylko kilka par. Kiedy dotarliśmy do etapu toastu, niektórzy pozwolili sobie na dużo więcej niż symboliczny kieliszek, przez co byliśmy świadkami szeregu scen, które bez cienia przesady można by opatrzeć etykietą: "Spod monopolowego". Paradoksalnie, prawdziwych atrakcji dostarczyli ci całkiem trzeźwi.
– Szczerość czy wyzwanie? – spytała naraz Hayley.
– Wyzwanie! – krzyknął Roger.
– Powiedz komplement dziewczynie, która ci się podoba, o ile oczywiście tu jest.
– Ej, połączyłaś jedno z drugim!
– Tak jest ciekawiej – odparła.
Rozejrzał się, po czym jakby od niechcenia skupił wzrok na mnie.
– Ślicznie ci w tej sukience.
– Dzięki – poczułam jak oblewam się rumieńcem, więc wpatrzyłam się w kieliszek tak intensywnie, jakbym mogła w ten sposób wygrawerować w szkle jakiś napis.
Chłopak podjął grę.
– Wyzwanie – wycedziłam.
– Pójdź do mamy Lisy i powiedz, że dzisiejszej nocy jej sypialnia odegra rolę domu publicznego – uprzedził go Sting.
Pochyliłam głowę, tak by włosy zasłoniły mi twarz, licząc w myślach do dwudziestu. Po chwili poprawiłam fryzurę i podniósłszy się, pod ostrzałem spojrzeń zeszłam na niższy poziom mieszkania.
– Proszę pani!
– Tak? – wyłoniła się z kuchni.
Zerknęłam za siebie – przeważająca część kompanii usiadła na schodach, by wszystko widzieć i słyszeć.
– Powolna śmierć… – szepnęłam bezgłośnie do Luke'a, po czym odwróciłam się w stronę kobiety.
– Jest taka… Delikatna kwestia – przygryzłam wargę, nie wiedząc, jak spełnić swoje zadanie, by zostało uznane i jednocześnie nie skonać ze wstydu.
– No? – zachęciła.
– Może nam pani oddać sypialnię na jedną noc?
– Pewnie. Lisa mówiła, że nocujecie.
– Nie – odezwałam się, a chwilę później wyrecytowałam: – Możemy jej użyć w celu zadbania o przyrost naturalny? Postaramy się przy tym za bardzo nie hałasować.
Wpatrywała się we mnie tak, jakbym na jej oczach przeistaczała się w Marsjanina… I nagle, zobaczywszy publiczność, zaniosła się głośnym śmiechem. Całe nasze towarzystwo poszło za jej przykładem, nawet ja, mimo że policzki poczerwieniały mi jak wiśnie. Kiedy się uspokoiłam, wróciłam do reszty.
– Ja bym tego nie zrobił – rzekł Sting.
– Cienias – rzuciłam kpiąco, zerkając na Rogera. – No i?
Wyglądał na nieco oszołomionego tym, że nie skapitulowałam przy poprzedniej próbie.
– Wyjdź na balkon i na pełen regulator trzykrotnie wrzaśnij, że jutro idziesz na randkę z facetami z Modern Talking, bo to największe ciacha wszech czasów.
Trochę zażenowana wykonałam i to polecenie, stwierdzając w duchu, że nic mnie już nie zrazi ani nie zdziwi… A jednak przekonałam się, że to nie koniec pierwszego, transmitowanego na żywo odcinka "Mamo, ja wariat, kup mi komisariat". Nadciągnęła chwila prawdy Lisy. Matt bezapelacyjnie przebił pana Browna. Kazał jej otworzyć okno od strony ulicy i do odwołania intonować pijackim głosem znany nam wszystkim jeden z najbardziej dennych refrenów: "Boom, boom, boom. I want you in my room".
***
Zbliżała się pierwsza. Bawiłam się świetnie, ale zwyczajnie dopadło mnie zmęczenie, a poza tym wyczuwałam, że Jane popada w melancholię. Pożegnałyśmy się i wyszłyśmy; podobnnie uczynili pozostali, jako że nie chcieliśmy zwalać się Lisie na głowę. Na klatce zrobił się tłok jak na drogach w godzinach szczytu. Posuwaliśmy się jak żółwie, aż wreszcie wysypaliśmy się na zewnątrz, gdzie nastąpiła seria ostatnich: "Pa", "Było ekstra" i tak dalej. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że wszyscy gapią się na mnie, jakbym była naznaczona jakimś widzialnym piętnem.
– No co? – spytałam, nie rozumiejąc.
Roger podszedł i położył mi rękę na ramieniu, podczas gdy wokół zapanowała cisza jak w świątyni.
– Masz kartkę przypiętą spinaczami biurowymi do kurtki – rzekł cicho.
– Żartujesz?!
Jane przytaknęła. Chłopak odpiął ją i podał mi. Już przy pierwszych linijkach tekstu wydrukowanego czcionką rozmiaru 19 poczułam, że blednę jak wosk.
"Wiem, że nic nie obchodzę rodziców… Niech sobie siedzą w tej Chorwacji. Przyzwyczajam się do nowego życia. Mam ciocię. Wychodzę na prostą po stracie pamięci… (…) I tylko czasem nachodzą mnie myśli, że chciałabym mieć kogoś, kto byłby obok na dobre i złe, kto by prowadził mnie przez ten pogmatwany świat, nadając sens mojemu istnieniu. (…) Po dzisiejszym dniu nie jestem pewna, co sądzić o Rogerze. Chyba do tej pory tak naprawdę go nie znałam. Zawsze mający mnóstwo do powiedzenia, teraz pokazał inne oblicze kogoś, kto po prostu potrzebuje miłości… Ale ja nie mogę mu pomóc, choć bardzo bym chciała. Szukając szczęścia na siłę, skrzywdziłabym i jego, i siebie. (…) Ciocia właśnie wyszła ze szpitala, a ja… Po raz pierwszy chcę skończyć z tym wszystkim. Może jakimiś tabletkami? Nie wiem… Tu kontrolują te sprawy. Poddaję się… Życie bez wspomnień to jak podróż bez kompasu czy nawigacji GPS. Nie mam dla kogo walczyć. Muszę coś wymyślić, żeby uwolnić się od tego bólu".