Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XXIV

Witajcie.
Wszystkim, którzy dotarli do tego momentu, gratuluję z całego serca. wiem, że to straszny tasiemiec,
ale po prostu taką miałam wenę. Tym razem zamiast życzeń miłej lektury będzie zaproszenie do dyskusji
o poszczególnych bohaterach, scenach itp. Napiszcie, co czuliście podczas czytania całości i uwagi maści
wszelkiej.

XXIV

Ani się obejrzałam, a nadszedł lipiec. Lisa, Hayley, Roger i ja staliśmy się zgraną paczką. Co najmniej raz w tygodniu robiliśmy sobie jakiś wspólny wypad. Czasem było to kino, a czasem zwykły spacer po parku. Często towarzyszyła nam Leila, która znalazła w pobliżu pracę jako opiekunka dziecięca i którą szczerze polubiłam.

***

Szesnastego obudziłam się w doskonałym humorze. Gdy tylko doprowadziłam się do porządku, sama nie wiedząc, co mną kieruje, wypadłam z pokoju, śpiewając piosenkę "The reckless and the brave" All Time Low – jednego z moich ukochanych zespołów rockowych. W przedpokoju spotkała mnie żywa niespodzianka w postaci Rogera z bukietem róż.
– Masz inną? – spytałam zaczepnie.
– No wiesz co? – z najwyższym trudem zdołał zachować powagę. – Proszę – podał mi kwiaty. Czułam, że powinnam podziękować, lecz byłam zbyt zszokowana. – Zaraz…
Zabrzmiał dzwonek do drzwi. Ciocia rzuciła nam rozbawione spojrzenie i pobiegła otworzyć.
– Przyjdą goście – dokończył.
Pierwszą osobą, którą ujrzałam była… Jane, zaś za nią wkroczyła Leila.
– Chwila, chwila – coś mi nie pasowało. – Co się tu dzieje?
Odpowiedziała mi cisza, a po chwili zbiorowe: "Wszystkiego najlepszego!".
– Jak sądzisz, skarbie – zwróciła się do mnie ciocia. – Czy to koniec?
– Powiedziałabym, że nie, ale znając was…
Jane klasnęła w dłonie.
– To początek – zaintonowała. – Miało być bardziej romantycznie, ale pani Sally stwierdziła, że nie przepadasz za robieniem pompy wokół swojej osoby. Dość tej nawijki, bo to nie główny punkt programu. Uwaga, przed wami mistrz ceremonii…
– Przecież to chyba ty – wtrąciłam zdezorientowana.
– Mylisz się – podjęła. W międzyczasie Roger gdzieś się ulotnił, co było nietypowe jak na niego. – Raz – przeszła przez pokój. – Dwa – otworzyła drzwi. – Trzy!
Powrócił mój chłopak. Wyraz twarzy miał tak uroczysty, jakby miał ogłosić czyjś pogrzeb albo… Wesele. Stanął przede mną, spojrzał mi prosto w oczy, po czym ukląkł.
– Hazel Wind, wyjdziesz za mnie?
Spodziewałam się wszystkiego (fajerwerków, pizzy, gry w butelkę, góry ciuchów, międzynarodowego festiwalu piosenki), ale nie tego. Pochyliłam się, chcąc pomóc mu się podnieść, lecz mi nie pozwolił.
– Odpowiedz.
– Nie musisz klękać! – zawołałam.
– Ale chcę – puścił do mnie oko.
– Tak! – zalałam się łzami, a gdy dziewczyny dorzuciły dla zbudowania klimatu "Hallelujah" Cohena, zrozumiałam, że już po mnie. Roger wreszcie wstał.
– Kocham cię – porwał mnie w ramiona.
– Ja też cię kocham – odparłam. – Was wszystkich, właśnie dlatego, że jesteście takimi wariatami.

***

Roger wyszedł koło północy. Długo mu machałam. Kiedy zniknął za zakrętem, dalej stałam przy oknie, patrząc w migoczące gwiazdy. Gdzieś tam daleko (a może bardzo blisko) była babcia i rodzice. Oparłam twarz o chłodną szybę. Tyle pragnęłam im powiedzieć, obdarzyć ich uśmiechem, podziękować za dobre chwile, mimo że rodzice przysporzyli mi tak wiele zmartwień. Wciąż nie miałam pojęcia, dokąd zaprowadzi mnie życie. Nigdy nie będzie usłane różami, nawet u boku Rogera, którego tak kochałam. A jednak… Rozradowana podniosłam głowę, rozłożyłam ręce, jakbym mogła ich objąć i wyszeptałam:
– Jestem szczęśliwa… Jestem szczęśliwa, tak jak chcieliście…

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XXIII

XXIII

Tak płynęły kolejne dni. Pogrzeb mamy, który odbył się dzień po naszym powrocie do Vancouver przeżyłam bardzo ciężko, lecz pomagała mi obecność cioci i Rogera. Dzień później zadzwoniła Hayley, prosząc o potwierdzenie przybycia na imprezę. Powiedziałam "Tak", choć nie sądziłam, że zabawię długo.

***

Powitał nas radosny gwar. Hayley uściskała mnie tak mocno, że przez chwilę byłam pewna, że połamała mi żebra. Gdy weszliśmy z Rogerem do salonu, ujrzeliśmy Lisę skuloną w odległym kącie.
– A jej co…? – szepnęłam do przyjaciółki.
– Oj tam, strzeliła focha – parsknęła tamta. – Sama nie wie, o co jej biega.
Roger spojrzał na mnie znacząco. Zbliżyliśmy się niepostrzeżenie.
– Cześć – odezwaliśmy się.
Kiedy podniosła na nas oczy, pojawiło się w nich przerażenie.
– Po co ja tu przylazłam? – spytała piskliwie. – Przepraszam was, ja…
– O nie, moja droga – przerwał jej ostro chłopak. – Pójdziemy sobie do kuchni, jako że jest pusta i poważnie porozmawiamy.
– P… poważnie? – wykrztusiła, zaczęły jej drżeć wargi. – Dobra.
Widząc naszą trójkę opuszczającą pokój, Hayley przybrała podejrzliwą minę. Gdy usiedliśmy obok siebie pod ścianą (Lisa w środku), powiedziałam:
– Coś ci leży na sercu tudzież na wątrobie. Nie zaprzeczaj. Nie należymy do światowej sławy geniuszy, ale na wzrok nam jeszcze nie padło.
Zamiast odpowiedzieć, sięgnęła do torebki. Zauważyłam, że jest roztrzęsiona; po chwili podała mi… mój pamiętnik.
– Co? – syknął Roger. – Jak mogłaś?!
– Lisa, dlaczego…? – po moich policzkach pociekły łzy. – Co ja ci takiego zrobiłam?
– Czy to nie oczywiste? Odebrałaś mi Rogera. Nienawidziłam cię… Zostawiłaś to kiedyś na wierzchu – wskazała trzymaną przeze mnie książeczkę. – Przeszło mi dopiero wtedy, gdy zniknęłaś zimą… Bałam się, że… Przegięłam i że totalnie się załamiesz… Postawiłam się w twojej sytuacji – mówiła urywanymi zdaniami. – A potem… Nie starczyło mi odwagi, żeby się przyznać… Przez ostatnie miesiące czekałam, aż wrócisz, chociaż, tak jak poprzednio, nie wiedziałam, gdzie jesteś.
– Czy ty to słyszysz?! – wybuchnął mój luby. – Ona kłamie! Wcale nie jest jej przykro! Przeprasza, bo tak wypada!
– Roger! – krzyknęłam, albowiem dziewczyna się rozpłakała. – Jesteś ślepy?!
Opuścił ramiona.
– OK – wziął głęboki wdech. – Wybacz, Lisa, poniosło mnie, ale naprawdę nie umiem w to uwierzyć.
Wyciągnęła ku niemu rękę.
– Dajcie mi szansę – poprosiła cicho. – Wiem, że nie będzie łatwo, ale chciałabym… Wszystko naprawić.
To ja pierwsza ją przytuliłam.
– Nic nie obiecuję, ale mogę spróbować.
Po chwili chłopak uśmiechnął się.
– W końcu się przyznałaś – rzekł z uznaniem, po czym i oni padli sobie w objęcia, a ja otarłam samotną łzę.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XXII

XXII

To nie mogła być prawda! Chciałam się od niej odgrodzić niezniszczalnym murem, jednak… Była nieubłagana. Nagle zawibrował mój telefon.
– Roger…? – spytałam spanikowana.
– Słońce, co ci jest? Jestem w bufecie.
– Proszę, wracaj… Ja…
– Już idę.
Rozłączył się, ja natomiast opadłam na krzesło, omal go nie przewracając. Spełniły się moje najgorsze obawy: mama zmarła. Lekarze reanimowali, stosując elektrowstrząsy, lecz nie udało im się jej uratować.

***

Zanim zasnęła na zawsze w świetle zachodzącego słońca sączącego się przez okno, zdążyła poprosić mnie o przebaczenie.
– Przepraszam cię za wszystko, córeczko… – szepnęła. – Nie chcę cię do niczego zmuszać. Jeśli mi wybaczysz, zrobisz to z własnej woli. Wiem, że nie zasługuję na nazywanie mnie matką, ale… Zależy mi na tym, byś była szczęśliwa.
To było jak deja vu z września. Babcia powiedziała mi coś podobnego.
– Wybaczam. Kocham cię – odparłam; oczy mi się zaszkliły. – Dziękuję, że zrozumiałaś…

***

Objęły mnie czyjeś ręce. Roger. Nie spodziewałam się, że przybędzie tak prędko.
– Co z mamą?
Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Pociągnęłam go za rękę, kierując się do sali. Podeszłam do łóżka mamy i dotknęłam jej ciepłego jeszcze czoła. W głębi stały dwie pielęgniarki chcące zabrać ją do kostnicy. Mój mózg nadal nie przetwarzał rzeczywistości.
– Chodź – odezwał się spokojnie Roger.
– Nie – spojrzałam na pielęgniarki. – Zróbcie coś!!!
– Proszę pani – odparła jedna z nich. – Już próbowaliśmy.
Chłopak niemal wywlókł mnie na korytarz i podprowadził do krzesła.
– Czas wyjechać – skwitowałam bezbarwnym głosem. – Załatwię tylko formalności.

***

– Jak się czujesz? – spytała z troską Jane, gdy tylko nam otworzyła.
– Jakoś – odrzekłam. – Gdyby nie Roger… Cóż, nie wiem, co bym zrobiła.
– Rozumiem. Czekaj, niech zgadnę… – udała, że się zastanawia. – Jesteście w końcu parą?
– Tak – odpowiedziałam, uśmiechając się z pewnym wysiłkiem. – Od wczoraj.
– Lepiej późno niż wcale – zachichotała, ściskając nas serdecznie. – Wchodźcie. Pościeliłam wam łóżka.
Roger poklepał ją po ramieniu.
– Dzięki – westchnął.
Nagle odezwała się moja komórka.
– Hayley? – zdziwiłam się. – To długa historia. Jutro będziemy. Sylwester u ciebie? Nie wiem… Mam żałobę po mamie. Dobra, wpadnę na chwilę. Pa.
– Ze mną – dodał mój chłopak.
– Tak – podchwyciłam. – Z Rogerem. Opowiem ci jak się zobaczymy.
Telefon zawibrował po raz kolejny.
– Hej, Hazelino – rzekł David – mój kolega poznany w Chicago.
– Hazel – jęknęłam błagalnie. – Wiem, że robisz to specjalnie.
– Dobra. Przepraszam stokrotnie, Wind.
– Nie podlizuj się. Stało się coś?
– Nie mogłaś podjąć lepszej decyzji. Przeczuwałaś coś?
– Nie… W sensie…? – spytałam nieco skołowana.
– Wiedziałaś, kiedy odejść. Wiesz, jakie tu się ładne rzeczy wyrabiają?
– David, jaśniej. Jestem padnięta.
– Okazało się, że Harry kradł te dzieła sztuki – wypalił. – Od dziesięciu lat, kapujesz? Miał mnóstwo wspólników i jeszcze więcej forsy. Złoty interes, ale nie jest na liście moich idoli.
– O… o Matko… – wydusiłam. – Skąd wiecie?
– Ja i Sue wywęszyliśmy. Ciesz się, że ciebie to nie dotyczy. Nie będziesz włóczyć się po sądach. Oprócz nas tylko John zgodził się zeznawać.
– Jestem z wami – zapewniłam go. – W sumie… Mogę być anonimowym świadkiem. Wiesz, na odległość.
– Dziękuję – odrzekł zaskoczony. – Nawet nie myślałem, żeby cię o to prosić.
– Drobnostka. Mamy małą bandę uczciwych. Może być ciężko, ale sobie poradzimy.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XXI

XXI

Zapłaciwszy kierowcy, wysiadłam z taksówki. Powiew zimowego powietrza skutecznie mnie orzeźwił. Kroczyłam pewnie, choć przewidywałam, że za postawienie jej przed faktem dokonanym Jane osobiście mnie udusi. Cieszyłam się jednak, że Harry (mój szef) udzielił mi urlopu. W ogóle okazał się bardzo ludzki. Po chwili znalazłam się w nieprzebranym tłumie. Nie lubiłam takich zbiorowisk, przyprawiały mnie o klaustrofobię. Westchnęłam, sprawdziłam, czy zabrałam bilet, po czym weszłam do olbrzymiej hali.

***

Za oknami samolotu przesuwały się ołowiane chmury. Odpięłam pasy i włączyłam telefon. Zobaczyłam SMS'a od Rogera: "Wiem, co zrobiłaś". Uderzyła we mnie fala złości. Widocznie przyjaciółka odgadła, co się święci i była na tyle wspaniałomyślna, by go o tym powiadomić. "Spróbuj mnie powstrzymać" – odpisałam, czując jak drżą mi ręce.
Co oni wszyscy sobie wyobrażali? Że będą za mnie decydować i kontrolować każdy mój krok? Cudownie! Wywołałam wilka z lasu – zadzwoniła Jane.
– Gratulacje za zdobycie złotego, srebrnego i brązowego medalu na olimpiadzie kretynów.
– Też cię kocham – oświadczyłam chłodno. – Możecie wreszcie przestać być moimi ochroniarzami? Wiem, że tam jest niebezpiecznie.
– Śmiem w to mocno wątpić. Co, jeśli nie wrócisz?
– Będę sama sobie winna – stwierdziłam stanowczo. – Nie wtrącajcie się więcej. Dzięki, miłego dnia.
– Jak sobie życzysz – odparła urażonym tonem i przerwała połączenie.
– I dobrze – pomyślałam.
Byłam na etapie: "Wszystko na nie". Wyjęłam laptopa, otworzyłam nowy dokument, wyłączyłam monitor i zaczęłam bezwzrokowo prowadzić drugą edycję pamiętnika. Kiedy doszłam do motywu zamachu, pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez. Bałam się tego, w jakim stanie zastanę mamę. Co, że leciałam do niej do Paryża? Mogła właśnie w tej chwili umierać.

***

Wsunęłam się bezszelestnie do szpitalnej sali. Sądziłam, że się tu nie dostanę. Dwa razy pomyliłam placówki, przy czym ostatecznie zszargałam sobie nerwy, które od rana były w strzępach. Spojrzałam na matkę, całą w bandażach, podłączoną mnóstwem kabli do kroplówek i respiratora. Jako że wyczerpałam limit płaczu, stałam jak posąg, dopóki nie zostałam wyproszona przez pielęgniarkę z racji końca czasu odwiedzin. Wyszłam na zewnątrz, nie wiedząc, co dalej począć. Logicznie rzecz biorąc, powinnam zameldować się w jakimś hotelu, lecz samotne przebywanie w czterech ścianach mogłoby mnie zwyczajnie zniszczyć. W stolicy widać było wyraźne oznaki niepokoju: ludzie przemieszczali się w większych grupach (po 5, 6 osób), główne ulice i sklepy świeciły pustkami, ruch samochodowy niemal zaniknął. Zatrzymałam się, popatrując na jedną z witryn wystawowych. Nic nie przykuło mojej uwagi.
– Cześć, jak się trzymasz?
Wzdrygnęłam się i obejrzałam.
– Hej, Roger – odezwałam się, głos mi się załamał. – Co ty tu robisz?
– Przyleciałem z tobą jednym samolotem. Siedziałem pięć rzędów dalej.
– Ojej – wyrwało mi się. – A…
– W Chicago byłem od południa. Szczerze mówiąc, na lotnisku o mało nie straciłem cię z oczu.
– I przyjechałeś tu, żeby…
– Przeprosić cię w imieniu Jane, trochę cię wesprzeć i przekonać się, czy nie zgubiłaś po drodze rozumu.
Pokonałam dzielącą nas odległość i przytuliłam go.
– Idziemy na kawę? – spytał, jakby nic się nie stało; jakby te miesiące, podczas których się nie odzywałam zostały wymazane.
– Chętnie. Nie zmrużyłam dziś oka. Miło, że jesteś.
– Mam ci wiele do wyjaśnienia – zapowiedział, skręcając w boczną uliczkę. – Wyczaiłem fajne miejsce.
– Dziękuję – głos znów mi drżał. – To… Super.
Zgrabne wybrnięcie z sytuacji, prawda? Miałam ochotę wychwalać go pod niebiosa za to, że się zjawił!
Gdy zaklepaliśmy stolik, przeszedł do sedna:
– Leila jest moją kuzynką. To czy jej pomóc, czy nie stanowiło dla mnie poważny dylemat. Milczała od roku, a tu masz ci los: któregoś dnia zatelefonowała, że jestem jej ostatnią deską ratunku. Początkowo chciałem odmówić i powiedzieć jej parę czułych słów, ale coś mnie tknęło. Zgodziłem się, żeby przyjechała. Najpierw nie zamierzała wyjawić, co jest na rzeczy, ale w końcu ją zmusiłem. Postawiłem ultimatum: albo zagra w otwarte karty, albo niech wraca do Memphis. Wtedy coś w niej pękło. Dowiedziałem się i o poronionych dzieciach, i o wypadku ojca, którego przysypało na budowie, i o tym, że dyscyplinarnie zwolniono ją z pracy… Nie udźwignęła tych problemów, a że zaczęła się w sobie zamykać, pseudo przyjaciele się od niej odwrócili. Koniec bajki.
– Naprawdę należą mi się wszystkie trzy medale w zawodach kretynów – stwierdziłam.
– Że co proszę?
– Tekst Jane – wytłumaczyłam. – To z nią gadałam w trakcie lotu. Tak mnie powitała: "Gratulacje za zdobycie złotego, srebrnego i brązowego medalu na olimpiadzie kretynów".
Wybuchnął śmiechem.
– Biedna Newton. Musiała być nieźle zdesperowana. Normalnie nie posunęłaby się tak daleko.
– Ile trwa wasz spisek?
– Z przerwami od imprezy u Lisy. To wtedy wwymieniliśmy się numerami.
Odwróciłam wzrok. Przetrawienie nadmiaru informacji zajęło mi dobre pięć minut.
– Czyli Leila nie jest twoją dziewczyną – wykrztusiłam wreszcie.
– Wiedziałem, że jesteś bystra.
– Ej! Po raz kolejny komitywa z Jane?
– Nie. Misja niemożliwa na własną rękę. Namówię cię do powrotu?
– Jak mamie… O ile się jej poprawi.
– Czy to odpowiedź twierdząca?
– Tak.
– Ostatnie pytanie, poza konkursem- na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. – Skoro wszystko już wiesz, to możemy być w końcu razem?
– Tak – odparłam, zarzucając mu ręce na szyję i płacząc ze wzruszenia.
Te łzy oczyszczały, przynosiły ulgę.
– Dziękuję – powiedzieliśmy jednocześnie.
– Jaka piękna scena – skomentował kelner, który właśnie się zmaterializował.
– Ma pan rację – uznał Roger, odbierając od niego to, co zamówiliśmy.
Gdy mężczyzna odszedł, zwrócił się do mnie:
– Teraz ty opowiadaj.
– O czym?
– O sobie. Co ja właściwie o tobie wiem? Przez cały rok udawałaś kogoś, kim nie jesteś. Dopiero nasza rozmowa w lesie pokazała mi, że to tylko… Kamuflaż.
– Nie jestem ani trochę podobna do kameleona – zaśmiałam się cicho. – Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Owszem.
Zaczęłam zatem od dzieciństwa, podkreślając, ile znaczyła dla mnie babcia. Gdy dotarłam do jej śmierci, z mojej piersi ponownie wydobył się szloch. Chłopak bez słowa objął mnie ramieniem.
– Co było potem? – zachęcił łagodnie, czułym gestem odgarniając mi włosy z twarzy.
– Nic… – szepnęłam. – To znaczy… Wypadek. Po wyjściu ze szpitala przeprowadziłam się do cioci. Miałam już tylko ją i chociaż dodawało mi to otuchy, granie zwyczajnej dziewczyny odbierało mi pół zdrowia. Ale co mi pozostało? Przynajmniej się nie załamałam… No, w każdym razie nie do końca. Później wyjechałam do hotelu, żeby się od tego wszystkiego odseparować. Tam dowiedziałam się o wypadku ojca. Kto by pomyślał… Mam coś wspólnego z Leilą, którą tak pochopnie oceniłam. Czy jej ojciec też…
– On żyje – odrzekł Roger.
– Rozumiem. Mój miał pecha. To przelało czarę – zawahałam się. – Kiedy się po mnie zjawiliście, chciałam popełnić samobójstwo. Weszłam na dach schodami przeciwpożarowymi. Hayley mnie odciągnęła i przemówiła do rozsądku. Będę jej za to wdzięczna do końca życia. Gdybym wtedy skoczyła, nie pogodzilibyśmy się dzisiaj, nie poznałabym Jeremy'ego, nie odświeżyłabym relacji z Jane.
– Ten Jeremy…
– Nie podrywał mnie – uspokoiłam go. – Po prostu nadajemy na podobnych falach. Coś jak swojego czasu ja i ty.
Pokiwał głową, ja zaś ciągnęłam:
– Jeśli chodzi o dystans, który stworzyłam między nami w drugim semestrze… To było tylko po to, żeby nie rozwalić waszego związku – położyłam nacisk na ostatni wyraz, po czym znów zrobiłam dłuższą pauzę. – Muszę ci się do czegoś przyznać.
– Napadłaś Stinga?
– Nie, aczkolwiek często snułam takie plany. Przepraszam cię za to zamieszanie z pamiętnikiem. To musiała być jego sprawka. Powinnam była się domyślić, ale nie w tym rzecz. Któregoś dnia, kiedy zostawiłeś komórkę na biurku, przypadkowo przeczytałam SMS'a od twojej kuzynki, że cię kocha. Zrozumiałam, że przegrałam. Zamknęłam się w łazience, żeby się wypłakać. Zaraz potem zadzwoniła Jane z Jeremym w sprawie propozycji pracy w galerii. Spadli mi z nieba. Zgodziłam się niemal od razu. Resztę znasz. Roger… Jeśli i mama umrze… Zaniedbywała mnie, być może powinno mi być obojętne, co się z nią dzieje, ale nie potrafię tak. Nie zniosłabym tego po raz trzeci.
– Nie szkodzi. Starałem się tłumaczyć to sobie tym, że dużo przeszłaś.
Zarumieniłam się. Cały czas próbował mnie usprawiedliwiać, mimo tego jak się w stosunku do niego zachowywałam. Tym razem z walki ze łzami wyszłam zwycięsko. Długo patrzył na mnie w milczeniu, następnie wstał, wziął mnie w ramiona i pocałował… Znieruchomiałam zaskoczona, lecz po chwili odwzajemniłam się tym samym. Z pozoru był to zwykły pocałunek, ale dał mi poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Wreszcie pojęłam, że nie jestem samotną wyspą zagubioną pośród sztormów złych wydarzeń, zapomnianą przez świat, bezlitośnie targaną przez bezwzględne, przeciwne wiatry losu.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XX

Witajcie.
Ciekawa jestem, czy zgadniecie, co mnie zainspirowało, mówię tu o samym początku. Mam szczerą nadzieję, że nikt nie oskarży mnie
o żerowanie na czyimś nieszczęściu, ponieważ bynajmniej nie to miałam na celu. Chciałam życzyć miłej
lektury, ale ten rozdział jest wyjątkowo smutny, więc chwilowo odejdę od tego rytułału. Zapraszam
do czytania.

XX

Nie byłam w stanie oderwać wzroku od telewizora. To nie miało prawa się zdarzyć… Nie miało! A jednak. Seria zamachów terrorystycznych przeprowadzonych w samym sercu Francji. Setki rannych, mnóstwo zabitych, w tym dużo młodzieży… Takiej jak ja czy Jane. Wlepiałam spojrzenie w ekran, nie pojmując, czemu aż tak mną to wstrząsnęło. Zanim w pełni zrozumiałam, z oczu trysnęła mi fontanna. Po paru chwilach do salonu wsunęła się przyjaciółka.
– Hazel! – wykrzyknęła przerażona. – Co…
– Mama… – szepnęłam ledwo dosłyszalnie, wskazując odbiornik. – Ona tam jest… Jane, nie… Powiedz mi, że… – podbiegłam do niej i przytuliłam się.
– Hej, ciii… Masz numer do Stelli, możliwość skontaktowania się z Jonesem. Nie panikuj, kochana.
– Nie da się – odsunęłam się od niej. – Nie da, rozumiesz? Czy ty cokolwiek rozumiesz?!
Jej twarz stężała.
– Tak. Moja mama jest na dobrej drodze do odzyskania zdrowia, ale wiem, co to znaczy się bać. Nie prawię ci żadnych morałów, więc nie odnoś się do mnie w ten sposób.
– Przepraszam – rzekłam cicho. – Ale ja… Nie jestem pewna, czy chcę znać prawdę.
W tym momencie odezwał się jej telefon.
– To ty? – w jej głosie znać było krańcowe niedowierzanie. – Pewnie, że wiem. U mnie. Od końca czerwca. Nie. Nie sądzę. To niezbyt właściwy moment. Jak będzie chciała, to sama ci kiedyś powie. No OK – zwróciła się wprost do mnie. – To Roger. Powtarza, że musicie porozmawiać.
– O czym?
Przekazała pytanie.
– O was – powtórzyła jego słowa z dziwną emfazą.
Znieruchomiałam.
– Zadzwonię z nowego numeru. Później albo jutro, bo teraz… Nie dałabym rady – odparłam.
Gdy się rozłączyła, nadal stałam jak ogłuszona.
– Wspominał o jakimś SMS'ie – oznajmiła.
– Aaa. Napisałam do niego w sierpniu i dzień później zmieniłam numer, myśląc, że tak będzie lepiej.
– Chyba dla ciebie – prychnęła. – Dziewczyno, wiesz, jak on się zamartwia? Postawił policję do pionu, pół szkoły, może i resztę Vancouver! Masz to gdzieś, tak?!
– Skąd… – wyjąkałam.
– A stąd – kontynuowała poprzednią myśl. – Jaka ty czasem… Niemyśląca jesteś. Boże… – zamilkła.
W desperacji chwyciłam komórkę, po czym wykręciłam numer chłopaka, który nadal znałam na pamięć.
– Haze? – spytał cicho (może faceci też mają intuicję), mówił jak ktoś zupełnie załamany.
– Tak, to ja – nie chciałam wywoływać jego litości, więc z potrójnym uporem walczyłam ze łzami. – O co chodzi?
– To ja powinienem spytać. Jaki masz dowód na to, że Leila jest moją dziewczyną, co?
– Wszyscy to mówili – spąsowiałam na wspomnienie przeczytanej przypadkiem wiadomości.
– To jakiś obłęd – westchnął z irytacją. – Świat widocznie staje na głowie. Otóż dowiedz się, że to bzdura – wmurowało mnie w podłogę. – Szczegóły poznasz jak się spotkamy.
– Szantaż – sprzeciwiłam się.
– Inaczej nie wrócisz. Mam rację?
– Masz. I tak nie zamierzam. Roger, rób co chcesz. To twoje życie. Napisałam ci tego SmS'a, bo… Miałam taką potrzebę, ale to cię nie zobowiązuje. Niczego poza przyjaźnią mi nie obiecywałeś. To ja cię odrzuciłam. Teraz czas wypić piwo z whisky, którego sobie naważyłam.
– Rany, Haze, to nie jest sprawa na odległość – odnotowałam, że ponownie użył zdrobnienia mojego imienia, co wcześniej mu się nie zdarzało.
– Nie chcę się łudzić – głos mi się załamał, po policzkach popłynęły gorące, słone krople.
– Jeśli ci powiem, nie uwierzysz. Proszę, nie płacz – nie odpowiadałam. – Panno Wind, co się stało? – było mi tak potwornie wstyd. – Na litość Boską… Weź głęboki wdech albo… Powiedz cokolwiek, chociażby: "Brown, co z ciebie za nieuleczalny debil".
Zaśmiałam się histerycznie.
– Widziałeś ostatnie wydanie wiadomości?
– Pewnie. Czy… Zginął ktoś, kogo znasz?
– Nie wiem. Podejrzewam, że moja matka. Muszę się zorientować w sytuacji… – zaczęłam oddychać miarowo. – Dzięki, Brown. Jesteś pozytywnym debilem.
– Obyś się myliła w kwestii mamy… – szepnął. – Dasz radę, masz Jane.
– Postaram się – rzekłam na koniec, po czym poprosiłam panią Stellę o namiary do Jonesa.
– On zna tylko pani ojca – odparła rzeczowym tonem. – Za chwilę wszystkiego się dowiem i dam znać.
Czekałam w nieznośnym napięciu, wciąż śledząc najnowsze doniesienia. W międzyczasie od kumpla wrócił Jeremy, który nie potrafił przyjąć, że nie chcę rozkładać na czynniki pierwsze przyczyn swojego załamania. Gdy komórka w końcu zawibrowała, omal nie spadłam z fotela.
– Jest ranna – oświadczyła cicho była asystentka mojego ojca. – Stan krytyczny. Podyktuję pani adres mailowy jej sekretarki, ona nie ucierpiała.
Niczym automat zapisałam na kawałku papieru podany adres.
– Dziękuję. Być może nie powinnam, ale… Możemy się kiedyś spotkać prywatnie?
– Jasne. Kiedy?
– Nie myślałam jeszcze o terminie. Tymczasowo jestem w Chicago, gdzie pracuję. Wyślę pani SMS'a, dobrze?
– Umowa stoi – odparła, kończąc rozmowę.
Od razu zabrałam się za wysmarzanie siedmiomilowego maila do niejakiej Rose Green. Odpowiedź przyszła po upływie dziesięciu minut. Bez trudu wywnioskowałam, że osoba, z którą mam do czynienia jest znacznie chłodniejsza w obyciu niż pani Stella. Nie zwlekając, skorzystałam z numeru, który zamieściła w post scriptum.
– Green – odezwała się znudzona.
– Wind – nie umiałam pohamować sarkazmu.
– Miło mi – myślała zapewne: "Czego znowu?".
– Co z moją matką?
– Jest w śpiączce. Tyle wiem. Podziękowała mi za współpracę dwa dni temu, dając mi jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie natrętów.
– Mówi pani o mnie? – głos zadrżał mi z gniewu.
– Mówię o każdym. Porzuciła panią, a pani się nią interesuje?
– Tak – odparłam krótko, choć sama nie rozumiałam tego fenomenalnego zjawiska.

***

Przechadzałam się po jednej z trzech wielkich sal tworzących galerię. Jedyne, co przedstawiała ta, w której się obecnie znajdowałam był obraz kiczu. Sama nie jestem pewna, czego się spodziewałam, przyjmując tę pracę, lecz nie tego, co miałam: oprowadzanie zwiedzających i doglądanie ogólnego porządku (co robiłam teraz). Nie chodziło mi bynajmniej o wyższe stanowisko czy pensję, ale o fakt, że pełnione obowiązki sprawiały, że czułam się jak ta "od wszystkiego i niczego". Przyzwyczaiłam się jednak i przestałam snuć serie myślowych narzekań już po tygodniu. Przeszłam do drugiego pomieszczenia, gdzie moją uwagę (po raz pierwszy, odkąd tu pracowałam) przykuł olejny obraz "Krzyk" Edvarda Muncha. Dawno nie widziałam wierniejszej kopii. Dzieło miało wyraziste kolory, lecz nie to mnie poruszyło. W wyrazie twarzy człowieka stojącego na tle wyludnionego mostu, który zdawał się nie mieć ani początku, ani końca, dostrzegłam taką bezradność i zagubienie, że gardło ścisnęło mi się z żalu. Dwa cienie nieznanych postaci w głębi tylko spotęgowały pierwsze wrażenie. W końcu doświadczyłam, co oznacza to, że sztuka przemawia do odbiorcy. I pomyśleć, że tak nienawidziłam, gdy nauczyciele próbowali mnie przekonać (wjeżdżaniem na ambicję), że powinnam doceniać jej wartość. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, zbyt długo tkwiłam w tym mieście.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XIX

XIX

Drugie półrocze minęło jak z bicza strzelił. Nie wiem, czy przed egzaminami końcowymi najadłam się więcej czekolady z orzechami, czy stresu. Moja klasa popadała w skrajności (raz wszyscy się na sobie wyżywali, to znów ślubowali dozgonne przyjaźnie). I ja nie byłam święta, chociaż nie brałam udziału w owych wylewnych deklaracjach. Czułam jednak, że coś bezpowrotnie się kończy i że dopiero teraz życie zweryfikuje, które relacje przetrwają.
Dzień końca roku był… Okropny. Nie powiedziałam Rogerowi, że wyjeżdżam, uznając, że to bez znaczenia. I tak od pewnego czasu go unikałam. Nie chciałam dłużej cierpieć, lecz przyznaję, że postępowałam egoistycznie. Przepłakałam cały wieczór. A teraz… Trwał lipiec. Jeden z najpiękniejszych miesięcy – być może… Kiedy ostatnio wymiękłam? Zastanawiałam się, czy moje serce nie zmieniło się w kamień (o czym tyle się naczytałam w poezji).

***

– I jak, Hazel? – spytał Jeremy siedzący przede mną na motorze.
– OK – odparłam lakonicznie.
Zwolnił.
– Nie przepadasz za sportami ekstremalnymi?
– Nie bardzo – przyznałam. – Nie ma ochrony w postaci blachy, jak w samochodzie, ale to nie to. Po prostu się zamyśliłam.
– Coraz częściej ci się to zdarza.
– Możliwe.
Zatrzymał pojazd i zlustrował mnie badawczym spojrzeniem.
– Problemy sercowe, tak?
– Czy ja wiem… Trudno to sklasyfikować. Pewna sytuacja… Jest bez wyjścia.
– W moim słowniku nie ma tego pojęcia – uśmiechnął się łobuzersko.
– Optymizm nie zawsze wystarcza – odezwałam się wreszcie. – Jedźmy.
– Odrzucił cię? – spytał.
– Ostatecznie tak. Ma inną. W zasadzie nigdy nie byliśmy razem. Za późno zrozumiałam, że go kocham, dopiero po powrocie z pewnej mojej… Samotnej wycieczki.
Jezu! Byłam idiotką, opowiadając to wszystko komuś, kogo ledwo znałam.
– I nie walczysz o niego? – zdziwił się Jeremy.
– Może jednak jest szczęśliwy – westchnęłam. – Nie powinnam, ba, nie mam prawa mu tego odbierać – na moich rzęsach zawisły słone krople i chociaż nie spadły, byłam wściekła, że brat Jane je dostrzegł.
Zaraz jednak taktownie odwrócił wzrok i ruszył. Wiatr znów rozwiewał mi włosy; podskoki motoru informowały o każdej nierówności terenu. Po kwadransie stwierdziłam, że dłużej nie dam rady.
– Zatrzymaj się! – krzyknęłam, a gdy to uczynił, dodałam: – Jeśli możesz, odejdź na parę minut.
Spełnił polecenie, ja natomiast usiadłam na błotnistej ziemi, zakryłam oczy dłońmi i zaszlochałam… A byłam z siebie taka dumna – przez 2 tygodnie nie uroniłam ani jednej łzy. Jeszcze Jeremy będzie się obwiniać! Chciałam się uspokoić, lecz nie mogłam. Nagle usłyszałam kroki. Nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, kto to.
– Miałeś mnie zostawić – burknęłam.
– Nie płacz – rzekł. – Przecież faceci to świnie.
– A baby wierzą, że są wyjątki – z moich oczu popłynęła świeża fala.
– Obiłbym mordę temu twojemu Romeo – parsknął Jeremy. – Oczywiście tylko cię lubię, ale w głowie mi się nie mieści, jak mógł cię tak potraktować.
Na moich ustach zatańczył cień uśmiechu.
– To święta prawda, że nikogo nie zmusi się do miłości.

***

Długo biłam się z myślami, lecz około 23:30 wysłałam Rogerowi SMS'a: "Cześć. Miałam nie pisać, ale sama wolę jasne sytuacje. Pewnie wrócę pod koniec sierpnia albo zostanę tu, gdzie jestem. Wyjechałam, bo Cię kocham, a nie chcę burzyć Waszego szczęścia ani się męczyć. Proszę, uszanuj to. Chcę po prostu, żebyś wiedział. Powodzenia we wszystkim. Twoja Hazel".
Uaktywniłam tryb offline i włączywszy cichutko muzykę, zasnęłam, myśląc o tym, że nieodwołalnie przewróciłam ostatnią kartkę rozdziału "Love story".

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XVIII

XVIII

Stałam przed lustrem, a z moich oczu niepowstrzymanym strumieniem ciekły łzy. Tego dnia otrzymałam niezbity dowód – Leila i Roger byli parą. Wystarczyła sekunda, gdy chłopak wyszedł na korytarz, zostawiając na ławce telefon. Zanim zadziałała autoblokada, zobaczyłam SMS'a od dziewczyny: "Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła. Kocham Cię. :*". Nie byłam w stanie dłużej tłumić targających mną emocji. Tylko udawałam silną. Podświadomie żywiłam nadzieję (większą niż byłabym skłonna przyznać), że tamci są jedynie bliskimi przyjaciółmi. Wtem, jak na życzenie, zadzwoniła Jane.
– No?
Zawahała się.
– Płakałaś?
– Trochę. Lepiej mów, co u ciebie.
– Nudy nie z tej ziemi – westchnęła. – Mam dla ciebie opcję nie do odrzucenia.
– Co…? – starałam się wykrzesać z siebie minimalną dozę entuzjazmu.
– Chcesz pomagać w galerii sztuki?
– Ja? – jej pytanie mimo wszystko wprawiło mnie w osłupienie.
– Nie, Taylor Swift – zachichotała. – Tak czy nie?
– Najpierw powiedz, gdzie to w ogóle jest.
– U nas, w Chicago.
– Chyba nie mówisz o AIC?
– Wybacz, nie jestem cudotwórcą – wydawała się coraz bardziej podekscytowana. – Mniej znacząca, bliżej peryferii. Czekaj, dam ci Jeremy'ego.
– Ale… – wyrwało mi się, jednak po chwili usłyszałam męski głos:
– Witam.
– Yyy… – zagryzłam wargi. – Przepraszam. Jak rozumiem, miałabym być wolontariuszką?
– To kwestia do ustalenia z pracodawcą – odrzekł. – Jest znajomym mojego znajomego. Szuka kogoś od dłuższego czasu, ale nikt się nie pisze.
– Mogę odpowiedzieć, dajmy na to… Pojutrze?
– Jasne – odparł rozbawiony, po czym przekazał słuchawkę mojej przyjaciółce.
– I jak?
– Jeszcze się nie zdecydowałam – to oświadczenie wyraźnie ją ostudziło.
– Przecież taka okazja się nie powtórzy – prawie krzyknęła.
– Nie wywołuj na mnie presji – odparłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dużo spraw się pogmatwało.
– Roger?
– Taak – mruknęłam.
– Nadal jest w tobie tak beznadziejnie zakochany?
– Nie! – warknęłam cicho, lecz po chwili dodałam łagodniej. – Pogadamy jak się spotkamy… Kiedyś.
– Może nawiedź mnie w pierwszym tygodniu wakacji?
– OK – potwierdziłam. – Muszę kończyć.
Ledwo schowałam komórkę, usiadłam obok umywalki, hamując kolejną falę szlochu. Kiedy w końcu mi się to udało, poszłam (jak co dzień o tej porze) na stołówkę. Zamówiłam małą pizzę, ale chociaż była wyborna, zjadłam tylko jeden kawałek. Resztę oddałam Hayley.
– Znów skłonności samobójcze? – szepnęła. – Głodówka?
– Daj spokój. Życie jest piękne. Nie jestem na wózku, mam w sam raz pieniędzy, nie mieszkam w kraju ogarniętym wojną, mam dach nad głową i – co ważniejsze – ciocię oraz dwie ciekawskie kumpele…
– Nie umiesz kłamać! – zgasiła mnie, lecz nie drążyła.

***

Las zwykle działał na mnie kojąco, jak lek z ciszą jako głównym składnikiem. Teraz też spełnił swoje zadanie. Wdychałam zapach ściółki, myśląc o tym, że nawet jeśli cały świat oszaleje, przyroda pozostanie w harmonii. Uwielbiałam tę polankę, stanowiła azyl w burzy codzienności. Odkryłam ją kilka lat temu, przez zupełny przypadek… O ile coś takiego istnieje. Nagle moją uwagę przyciągnął ruch w kępie krzewów po lewej. Trzasnęła gałąź; poderwałam się.
– Kto idzie?! – zawołałam.
Z cienia wychynęła postać Rogera.
– O Boże! – jęknęłam.
– Nigdy nie uwierzę, że mnie tak postrzegasz.
– Co tu robisz? Myślałam, że moja kryjówka jest tajemnicą.
– Czyżbyś mnie wyganiała?
– No dobra… Tak – wybąkałam.
– Być może umknął ci ten tyci szczegół, ale właśnie wbiłaś mi szpilę.
– Dlaczego mnie szpiegujesz? – wypaliłam.
– Sądziłem, że chcesz pogadać. W budzie ewidentnie miałaś dolinę.
– Otwórz poradnię psychologiczną "Pod dębem" – zasugerowałam.
Uśmiechnął się, jednak jego oczy pozostały poważne.
– Nie będę narzekać – podjęłam. – Zważywszy na różne minione zawirowania, jest wspaniale.
– Zawirowania?
Podniosłam patyk i zaczęłam obracać go w palcach, oczyszczając z kory.
– Na przykład to, że we wrześniu straciłam babcię – mój głos brzmiał bezbarwnie; czułam się jak wyprana z uczuć lalka. – Zresztą… Na niej się nie skończyło. Słuchaj… Wierzysz w życie pozagrobowe?
Wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Żałowałam, że zawędrowałam na tak grząski grunt, tytułując się przy okazji Ofiarą Losu.
– Tak – powiedział wolno. – A ty?
– Nie wiem – przełamałam kijek na pół i odrzuciłam. – Nie zastanawiałam się nad tym głębiej… Ale łatwiej jest przyjąć to niż teorię, że po drugiej stronie jest po prostu otchłań czy co tam – otrząsnęłam się. – Coś mnie dziś nawiodło. Zapomnij o tym. Rozważania egzystencjalne, nic więcej. Dzięki, że ze mną posiedziałeś. Mam nadzieję, że nie myślisz o mnie jak o wariatce.
Po tych słowach odeszłam, nie wiedzieć czemu trochę spokojniejsza, mimo że to, czego dowiedziałam się koło południa wciąż tkwiło we mnie niczym drzazga. Dogonił mnie bez trudu.
– To mi śmierdzi depresją. W każdym razie początkiem.
– Ten etap też już minął – potrząsnęłam głową.
– Odkąd pojawiła się Leila, chyba cię zaniedbałem. Po tym co powiedziałaś myślę, że i ty mogłaś mnie potrzebować, jako przyjaciela.
– Ja sobie poradzę – rzekłam, lecz głos mnie zawiódł. Zamrugałam szybko powiekami, by przegonić napływające łzy. Chłopak wyciągnął ręce i ostrożnie mnie przytulił. Odwzajemniłam gest. Tak bardzo chciałam go pocałować…
– Nie… Leila – przemknęło mi przez myśl.
Uwolniłam się z jego objęć.
– Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się.
Oddaliłam się z poczuciem, że żegnam go na zawsze.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XVII

XVII

Przez pierwsze dwa dni ciocia prawie się do mnie nie odzywała, bez wątpienia uznając to za najgorszą karę. Skończyło się na tym, że zawołała mnie do salonu i taksując wzrokiem sędziego uważającego swoje zawodowe obowiązki za świętość, spytała, czy w pełni rozumiem, co nabroiłam. Kiedy odpowiedziałam, że tak i naświetliłam incydent z pamiętnikiem, stwierdziła: "Grunt, że jesteś cała i zdrowa". Cieszyłam się z tego symbolicznego pojednania, ponieważ zaczynałam się martwić, że moja eskapada zrujnowała nasze zaufanie.

***

Stałam przy regale, przebiegając wzrokiem tytuły książek i próbując nie słuchać Rogera nawijającego z Leilą przez komórkę, gdy ni stąd, ni zowąd zagadnęła mnie Daisy – dziewczyna z równoległej klasy o włosach w kolorze cynamonu:
– Co słychać?
Rzuciłam jej powłóczyste spojrzenie pod tytułem: "Od kiedy rozmawiamy?".
– Monotonia – odpowiedziałam.
– Jak twój chłopak?
Zbita z pantałyku zmrużyłam oczy.
– O kim mówisz?
– Nie wiem jak ma na imię – zarumieniła się. – Cała szkoła huczy od pogłosek. Nie żebym sama była plotkarą, tak tylko pytam.
– Trudno orzec czy wyjdzie mi to na plus, czy nie, ale póki co jestem samotną wyspą – odrzekłam. – Hm… Od kogo to wyszło?
– Od niej – szybkim gestem wskazała wychodzącą z klasy Hayley. – Gadała o tym jeszcze przed przyjęciem u Lisy.
Zacisnęłam palce na skraju półki. To dlatego Roger dał mi taką reprymendę, gdy biegłam odebrać Jane! Zaklęłam cicho, co na ogół nie leżało w moim stylu.
– Przepraszam, Hazel – wyciągnęła rękę.
– Nie szkodzi – odparłam pospiesznie. – Widać życie lubi udzielać mi lekcji cierpliwości. Ty jednak nie zawiniłaś.

***

– Hayley! – zaczęłam ostro, pojawiając się koło niej w stołówce. Omal nie wypuściła widelca, lecz złapała go w ostatniej chwili. – Muszę się z tobą rozmówić!
– Nie możesz po matmie?
– Nie! – warknęłam, tłumiąc narastającą frustrację. Nachyliła się ku siedzącej obok Lisie.
– Pilnuj mi miejsca.
– Jak Cerber – przyrzekła. – Nie zapomnij kupić mi smyczy.
Hayley posłała jej wymuszony uśmiech, po czym powędrowała moim śladem. Gdy weszłyśmy do pustej sali muzycznej, a dziewczyna zamknęła drzwi, opadłam na krzesło i przywołałam na twarz wyraz wystudiowanej obojętności.
– Co wiesz o moim chłopaku? Zaznaczam, że żadnego nie mam. To jakaś paranoja…
– Że ze sobą chodzicie – patrzyła mi prosto w oczy; na moment uniosła dłoń, jakby chciała położyć ją na sercu. – Od Sylwestra – dodała.
Kiedy milczałam jak zaklęta (nie chcąc po raz wtóry kogoś pochopnie osądzać), podjęła:
– Wyciągnęłaś mnie z lunchu tylko po to, żeby o to zapytać? Wyglądałaś jak upiór. Wszyscy wybałuszali gały.
– Czyli tego nie zmyśliłaś? – spytałam, robiąc co mogę, by zabrzmiało to jak stwierdzenie.
– Daphne z trzeciej C mi powiedziała, a jej Luke.
– Sting?
– Taa. Nie znam innego – nerwowym ruchem odrzuciła długie włosy do tyłu. – Podkreślał, że ty i on, w sensie Luke, znacie się od dziecka i że cieszy się twoim szczęściem. Hej! Pobladłaś jak klasyczny całun pogrzebowy! – objęła mnie ramieniem. – Czyżby to było kłamstwo?
Skinęłam głową.
– Drań! – rzuciła pogardliwie. – Rozumiem, że mu tego nie darujesz? – znów przytaknęłam. – Będzie rozprawa, ale bez adwokata!
Nie dotarłyśmy do Luke'a S., albowiem Roger uznał za wskazane nas zatrzymać.
– Witaj, Wind – odezwał się. – Czyżbyś dziś biegła pod huragan?
Dostrzegłszy moją bladość, spoważniał, podprowadził mnie do fotela i opadł na sąsiedni.
– No, siadaj. Oczekuję spowiedzi.
– Po prostu źle się poczuła – wtrąciła Hayley. Nawet na nią nie zerknął.
– Jadłaś cokolwiek rano? – spytał tonem lekarza przeprowadzającego wywiad.
– Tyle co zwykle – do policzków uderzyło mi gorąco niemające nic wspólnego z poprawą samopoczucia.
– Odwieźć cię do domu?
Potrząsnęłam głową boleśnie świadoma jego bliskości, wbijając wzrok w przeciwległą ścianę.
– Napiję się – oświadczyłam, wstając i podchodząc do zbiornika z wodą, podczas gdy on nie spuszczał ze mnie oczu.
– Dziękuję – dotknęłam jego ramienia. – Idę pomyśleć… Sama.
– Jasne – odparł pogodnie. – W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć.

***

Wróciłam do sali, w której rozmawiałam z Hayley. Przez chwilę wpatrywałam się w okno, po czym wyjęłam telefon i puściwszy piosenkę "Say my name zespołu Within temptation, zaczęłam cicho śpiewać:
– … We breathe the air. Do you remember how you used to touch my hair? You're not aware Your hands keep still. You just don't know that I am here. It hurts too much. I pray now that soon you're released To where you belong. You touch my hand. These colors come alive In your heart and in your mind. I cross the borders of time… (Wdychamy powietrze, czy pamiętasz Jak zwykłeś dotykać mych włosów? Nie zdajesz sobie sprawy, że wciąż trzymam Twoją dłoń. Po prostu nie wiesz, że jestem przy Tobie. To tak mnie rani. Teraz modlę się, byś wkrótce został uwolniony Do miejsca, gdzie należysz. Dotykasz mej dłoni. Kolory nabierają życia W Twym sercu oraz umyśle. Przekraczam granice czasu)§ – głos mi się załamał, lecz udało mi się dobrnąć do końca. Wciągnęłam głowę w ramiona. Nie płakałam, nawet na to nie miałam sił. Korciło mnie, by przy najbliższej sposobności powiedzieć Leilii kilka ciepłych słów, ale… Niby co? "Spadaj, bo Roger jest mój?". Żałosne! Moja szansa minęła, lecz oswojenie się z tą gorzką prawdą nie było proste.

***

– Sting – przywitałam go chłodno.
– Prędzej spodziewałbym się ducha prababci.
– Nie zajmę ci dużo czasu – oznajmiłam, wciąż stojąc w przedsionku.
– Wejdź.
– Dzięki – prychnęłam. – Wiem, że te plotki o tym, że kogoś mam to twoja robota.
– Coś takiego! A nawet jeśli… Już pozamiatane. Nie sądzę, żebyś była aż tak zaślepiona, by nie widzieć, co się dzieje.
– Będę się streszczać – starałam się, by moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Nie jestem niczyją własnością. Zwłaszcza twoją. Nagrabiłeś sobie równo, a skutek osiągnąłeś odwrotny niż zamierzałeś. Nie pozwolę, żebyś bawił się moim kosztem!
– Takich jak ty są setki – nie krył pogardy.
– Następca Kolumba – mruknęłam. – Jakoś mnie to nie rusza. Już nie. Pa.
Chwycił mnie za ramiona.
– Nie dotykaj! – wycedziłam.
– Bo?
– Bo wszystko wyjdzie na jaw!
– Nie zrobisz tego.
– Nie lekceważ mnie, dobrze ci radzę! – odkrzyknęłam, otwierając drzwi.
– Luke, kto to? – dobiegło z głębi mieszkania.
– Nikt!
Wyszłam z pokerową twarzą i zbiegłam po schodach. Pędziłam bez wytchnienia, aż w końcu usiadłam na ławce – tej samej, gdzie odnalazły mnie wydarzenia sprzed wypadku. Wyłowiłam z torby książkę i otworzyłam ją. Nagle na kartkę padł jakiś cień. Tom wysunął mi się z ręki. Ukucnęłam i podniosłam go.
– To tylko ja – usłyszałam głos Rogera. Ujrzałam za nim Leilę. Płakała. Chłopak usiadł po mojej lewej, lecz ona ciągle stała w pewnej odległości.
– Co jest na rzeczy? – to pytanie samo wydobyło się z moich ust. Speszona odwróciłam wzrok.
– Powiedz jej… – wyszeptała matowym głosem Leila.
Na jego twarzy odbiło się zdumienie; po chwili odezwał się cicho:
– Pięć dni temu poroniła bliźniaki… Ojcem jest jej były. Oczywiście ma to gdzieś. Nie odbiera… Nic kompletnie. Rozkochał ją w sobie, wzięli ślub, zaszła w ciążę… I przepadł.
Wezbrała we mnie mieszanina współczucia dla Leilii i żalu z powodu tych bezbronnych istot… "Jakie to niesprawiedliwe!" – wołało coś w moim wnętrzu. Poleciało kilka łez, które ukradkiem otarłam, choć wiedziałam, że nie uszły uwadze Rogera. Podeszłam do dziewczyny i przytuliłam ją. Mimo wszystko nie mogłam jej znienawidzić. Chciałam coś powiedzieć, jednak odpuściłam. Niemal czułam jej ból, mimo że nic nie mówiła.
– Gdyby nie on… – wskazała chłopaka gestem dłoni. – Chciałam się zabić… Jedni twierdzą, że to tchórzostwo, drudzy, że szczyt odwagi. Ja sama nie wiem… W każdym razie cofałam się w ostatnim momencie. Mam dla kogo żyć… Rozumiesz, prawda?
– Tak – odparłam.
Zapadła krępująca cisza. Nadal się we mnie gotowało. Czy tak musiało być? Rozumiałam, gdy umierali ludzie starsi (mówiąc dość brutalnie, było to zgodne z naturą), ale śmierć dzieci, zanim się narodziły? Odsunęłam się od Leilii, podeszłam do Rogera i ujęłam jego dłoń. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
– Nie przypuszczałem, że będziesz do tego stopnia wstrząśnięta – rzekł. – Boże, ty się cała trzęsiesz. Ej, już dobrze… – jego głos był zaskakująco ciepły. Wysunęłam rękę z jego uścisku.
– To nieistotne – zapewniłam. – Ja już wracam, a wy… – zerknęłam na Leilę. Wyglądała na nieco spokojniejszą. – Opiekuj się nią – zwróciłam się powtórnie do chłopaka, po czym zniżyłam głos. – Potrzebuje cię bardziej niż kiedykolwiek. Teraz ona jest najważniejsza. Wiem, że potrafisz jej pomóc, być może tylko ty…
– Dziękuję – uśmiechnął się.
Przez chwilę gapiłam się na ów uśmiech, potem jednak (z zamętem w sercu) skierowałam się w kierunku domu, zastanawiając się, dlaczego los obdarzył mnie taką beznadziejną miłością.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XVI

XVI

Kolejna bezsenna noc. Dlaczego przeszłość musiała mnie dopaść właśnie wtedy, gdy powoli się podnosiłam? Czułam, że powinnam poprosić panią Stellę o numer Jonesa, lecz nie umiałam się do tego zmusić. Przecież ojciec mnie zostawił (zresztą do spółki z matką). Przestał się mną interesować. Gdybym umarła po wrześniowym wypadku, nawet by się o tym nie dowiedział albo stwierdziłby, że nie jestem już częścią jego życia. I może słusznie? Może rzeczywiście byłam problemem i dlatego oboje podjęli taki, a nie inny krok?
– Roger! – z frustracją uderzyłam dłonią w kolano. – Nienawidzisz mnie, więc sobie idź!
Mój umysł nie reagował. Nagle podskoczyłam na dźwięk przychodzącego SMS'a. Pisała Jane:
"Możesz to nazwać schizami, przesadą, matkowaniem czy jak tam zechcesz, ale czuję, że masz dół. Przyjechać?".
"Nie. Wszystko OK. Dzięki za troskę" – wystukałam.
Ubrawszy się, zamknęłam pokój i zagłębiłam się w ciemność. Po chwili zlokalizowałam i wcisnęłam włącznik światła. Niebieskie linoleum tłumiło moje kroki. Od strony recepcji dobiegał niewyraźny szept radia. Przez moment prawie uwierzyłam, że telefon pani Hope tylko mi się przyśnił. Zawróciłam. Musiałam coś zrobić, wyjść stąd! Przyspieszywszy, minęłam biurko portiera.
– Mogę w czymś pomóc? – spytał.
– Idę się przewietrzyć – odparłam z wątłym uśmiechem. Do oczu napłynęły mi palące łzy.
– Wind, nie becz! Dziecko by się z ciebie śmiało! – zganiłam tę część mnie, której dewiza brzmiała: "Świat jest beznadziejny".
– Nie wygląda pani najlepiej – rzekł.
– Nic mi nie jest – odpowiedziałam, wychodząc.
Nie spacerowałam długo. Zimno wręcz odstraszało, a dobijające myśli ciągnęły się za mną niczym cienie. Czułam się staro. Zanim weszłam z powrotem do hotelu, spojrzałam w gwiazdy, żałując, że (w przeciwieństwie do świata bajek) moje życzenie nie ma mocy wskrzeszenia ani babci, ani ojca, ani też zdjęcia ze mnie bagażu tych wszystkich doświadczeń, który dźwigałam, choć wcale się o to nie prosiłam.

***

Po śniadaniu postanowiłam ponownie się przejść, by dokonać dokładniejszego rekonesansu okolicy. Słońce wyzierało nieśmiało zza pokrywy chmur. Wkrótce znalazłam się w pobliskim parku, gdzie o tak wczesnej porze nie spotkałam nikogo. Miałam nawet nadzieję, że dzięki temu się uspokoję, jednak tak się nie stało. Może faktycznie powinnam wrócić… Tylko co to zmieni? Westchnęłam cicho, po czym ruszyłam w drogę powrotną. Zawahałam się przed oszklonymi drzwiami.
– W pokoju będę znowu wariować.
Dostrzegłam schody przeciwpożarowe. Zaczęłam się po nich wspinać, aż wreszcie dotarłam na dach. Gdy spojrzałam w dół, po raz pierwszy zrozumiałam, co to znaczy mieć lęk wysokości, lecz już wiedziałam, jak przerwać pasmo nieszczęść. Powoli zbliżyłam się do krawędzi. Wystarczył jeden ruch, a jednak się bałam… Co, jeśli przeżyję? Wyląduję na wózku albo… Drgnęłam, słysząc jakiś szmer. Już miałam się odbić, gdy ktoś bez ostrzeżenia chwycił mnie wpół, szarpnął do tyłu i obrócił ku sobie. A niech mnie! Hayley? Zwalczyłam pokusę przetarcia oczu.
– Co ty tu robisz?! – spytała oskarżycielsko.
– A ty? – nie pozostałam dłużna.
– Przyjechałam. Jane nie mogła.
– Zabiję ją – mruknęłam.
– Sadystka i masochistka w jednym – parsknęła. – Idziemy.
– My?
– Tak. Bez dyskusji!
Prawie zawlokła mnie na parking. Na widok siedzącego w samochodzie Rogera moje serce zabiło mocniej, ale gdy zobaczyłam nieznaną dziewczynę o jasnych, niemal białych włosach trzymającą go za rękę i wpatrującą się prosto w jego oczy, mina mi zrzedła. Udając, że niczego nie zauważyłam, zajęłam siedzenie pasażera.
– Dobrze cię widzieć, Hazel – odezwał się chłopak. – To Leila.
– Cześć – wydukałam. Uścisnęłyśmy sobie dłonie, a Hayley odpaliła silnik.
– Roger mówi o tobie w samych superlatywach – zaświergotała Leila.
– On? – w moim głosie pojawiła się kpiąca nuta, której zainteresowany chyba nie wychwycił.
– Jesteś nieprzeciętną tekściarą, wzruszają cię historie o nieszczęśliwej miłości, bywasz tajemnicza…
– Papla! – dał jej kuksańca.
– Dzięki niebu nie znasz mojego życiorysu tak dokładnie jak ci się wydaje – fuknęłam pod jego adresem. Nie mogę płakać. Nie tu. Nie przy niej. Byle co mogło zniszczyć moją silną wolę jak pajęczynę. Idealnym lekarstwem okazało się milczenie. Wpatrywałam się w okno, jakby na jego tafli wyświetlano pasjonujący film w 3D.
– Wszystko OK? – spytał nagle Roger.
– Tak – odparłam stanowczo, próbując ukryć drżenie głosu.
– Nie – zaprzeczyła Hayley. – Lepiej, żebyś nie wiedział, dla całej ludzkości.
– Mylisz pojęcia. Społeczności. Nasza grupka nie jest aż taka ważna – rzucił. – Ale co miałaś na myśli?
– Hazel sama ci powie, jeśli uzna to za stosowne – odrzekła. Byłam jej wdzięczna za dyskrecję. Jeszcze tego brakowało, by zaczął się obwiniać. Skoro ułożył sobie relację z Leilą, to niech będą szczęśliwi. Czułam rozczarowanie na myśl, że tak szybko o mnie zapomniał, lecz miał do tego pełne prawo. Z drugiej strony obawiałam się, że związał się z nią na siłę. Wzięłam uspokajający wdech. Za późno pojęłam, co względem niego czuję. Przysięgłam sobie jednak, że zaakceptuję tę porażkę. Wprawdzie jeszcze nie wykształciłam własnej definicji miłości, ale (nawet na tym etapie) byłam pewna jednego – jego dobro jest dla mnie najważniejsze. Zaczęłam się modlić, byśmy już dojechali. Pozory spokoju zbyt wiele mnie kosztowały.
Gdy wchodziłam do klatki, cała trójka mi machała. Zatrzymałam się na półpiętrze i oparłam o poręcz następnej kondygnacji. Odnosiłam wrażenie, jakby wypływały ze mnie wszystkie emocje, aż w końcu została po nich tylko pustka… Po moim policzku spłynęła samotna łza.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XV

XV

Wpadłam do szatni jak burza, jednym szarpnięciem otworzyłam szafkę i zaczęłam wrzucać jej zawartość do reklamówki. Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek tu wrócę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i upewniwszy się, że niczego nie przeoczyłam, po raz ostatni przekręciłam klucz w zamku. Korytarz przemierzałam niemal truchtem, ale i tak nastąpiło to, czego chciałam uniknąć. Roger wyrósł koło mnie jak spod ziemi.
– Dokąd to się wybierasz?
Mimo neutralnego wyrazu jego twarzy wiedziałam, że mnie nienawidzi. Nie dość, że bezzasadnie oskarżyłam go o kradzież, to jeszcze (przez tę akcję po imprezie) ujawniłam znaczną część jego prywatności. Pośrednio, ale… Kto mógł być tak bezczelny? Zmusiłam się do obojętnego tonu.
– Daleko – odparłam lakonicznie.
– No chyba nie na Wenus?
Uśmiechnęłam się słabo, prawie niezauważalnie.
– Nie.
Wyminęłam go, zdążając ku drzwiom. Utworzył się za nami minipochód. Po mojej drugiej stronie pojawiła się Lisa.
– Kiedy wracasz? – spytała.
– Nie wiem – odrzekłam. – Nie wiem, czy w ogóle…
– Ktokolwiek wywinął ci ten numer, dajesz mu satysfakcję – zauważył Roger, a w jego oczach zabłysły iskierki buntu.
– Przynajmniej nie będę wytykana palcami.
– Zmieniasz szkołę? – wtrąciła Hayley.
– Rzucam – oznajmiłam. Wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż.
– Ty? Rezygnujesz z budy? To wewnętrznie sprzeczne – odezwał się Sting.
– Daruj sobie – fuknęłam. – Zajmijćie się własnymi sprawami. Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Wiem, że życie jest nudne, ale znajdźcie sobie inny materiał na sensację.
– Z kim ja się będę kłócił? – mruknął.
– Ktoś bardziej kompetentny w tej dziedzinie mnie zastąpi – odpowiedziałam, kładąc dłoń na klamce. – Cześć i czołem.

***

Dopiero gdy znalazłam się w hotelowym pokoju (którego tygodniowy wynajem pochłonął większość moich oszczędności), wybuchnęłam szlochem, chowając twarz w poduszce. Szukałam ucieczki, pragnęłam odgrodzić się od ostatnich wydarzeń, a znalazłam tylko większy żal i… Tęsknotę. Niejaki Brown nie zamierzał opuścić moich myśli. Powtarzałam sobie, że to absurdalne, lecz ów argument nie docierał do drugiej części mojej osobowości. Schizofrenia! Wyjęłam z walizki poczciwy pamiętnik, jednak nie mogłam się dostatecznie skupić, toteż porzuciłam koncepcje pisarskie i spróbowałam wziąć się w garść. Z kieszeni kurtki wyciągnęłam pogniecioną kopertę, a z niej arkusik papieru pokryty eleganckim, pochyłym pismem : list wyjęty ze skrzynki pocztowej przyporządkowanej do dawnego mieszkania. Sama nie znałam odpowiedzi na pytanie, po co nawiedziłam to miejsce. Nieproszone wspomnienia ożyły niczym za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki. Nie mogłam przeczytać tej kartki! Takie pismo kojarzyło mi się wyłącznie z dokumentami urzędowymi. Może rodzice pozaciągali długi? Schowałam arkusik, wyłączyłam telefon i zaciągnęłam zasłony w oknach.

***

Minęły cztery dni, w trakcie których opuszczałam lokum tylko na posiłki (przez co zarówno inni lokatorzy, jak i personel rzucali mi krzywe spojrzenia). Wciąż nie miałam odwagi przeczytać listu, jakby w obawie, że zawiera zaszyfrowaną groźbę o wymyślnych torturach albo – co gorsza – bombę. Prawie nie myślałam o Rogerze (wyłączając wieczory), więc pozwoliłam sobie przypuszczać, że to po prostu zauroczenie. Jednak pewnego razu mój spokój został zmącony. Niezidentyfikowany, nigdy przez nikogo niewidziany obiekt (zwany popularnie lichem) podkusił mnie, bym uruchomiła łączność bezprzewodową. Ledwo pojawił się zasięg, zadzwoniła Jane.
– Wreszcie łaskawie odebrałaś! Gdzie jesteś?! Czy chociaż przez chwilę zastanowiłaś się, co my wszyscy przechodzimy? Pomijam siebie, ale twoja ciotka to co? Albo Roger? Nie śpią po nocach! Zaangażowali policję, bliższych i dalszych znajomych! Och, zapomniałam, ciebie to nie obchodzi! Nic cię zresztą nie obchodzi! Gratulacje, rób tak dalej, ale nie zdziw się, jeśli w końcu zostaniesz sama! Będziesz to miała na własne życzenie!
– Już? – spytałam cicho. Każde jej słowo bolało jak cięcie sztyletem, jednak sama naważyłam sobie piwa.
– Nie! – warknęła. – Wind, jestem wściekła, a do tego cholernie mnie zawiodłaś – jej głos załamał się. – Wracaj i to zaraz, nieważne, gdzie się zamelinowałaś.
– Nie mogę – odezwałam się. – Zrobię to, jeśli dojdę ze sobą do ładu. Wybacz.
– Czyli kiedy? Pojutrze? Za miesiąc? A może nigdy?
– Przestań!
– Co "Przestań"?!
– Nie muszę się tłumaczyć.
– Doprawdy? A wiesz chociaż, czego chcesz?
– Jeszcze nie. Póki co pewnie zmienię numer, który podam tylko tobie.
– Hazel!
– To nie dotyczy imienia – odparłam o wiele chłod"niej niż zamierzałam.
– Rusz głową! Spójrz w jak niezręcznej stawiasz mnie sytuacji! – krzyknęła.
– Nie podasz go nikomu – naciskałam. – Przyrzeknij!
– Obiecuję.
– Przy…
– Jesteśmy przyjaciółkami, o ile nic się nie zmieniło, wobec czego tyle ci wystarczy – odpowiedziała lodowatym tonem. – Teraz mój warunek: podaj adres, pod którym mieszkasz.
– Po co? – żachnęłam się.
– Będę do ciebie zaglądać, żebyś nie robiła głupstw.
– Nie mam pięciu lat!
– Bez dyskusji!
Poczułam ogromną chęć bezczelnego rzucenia słuchawką, lecz zwalczyłam ją. Bądź co bądź, martwiła się. Gdy tylko się rozłączyłam, telefon znów zawibrował.
– Halo? – spytałam niepewnie.
– Pani Hazel Anna Wind, córka Jamesa i Jessicy?
– Jeżeli chce pani przeprowadzać jakąś ankietę, to do widzenia.
– Nie w tym rzecz – pospieszyła z wyjaśnieniem kobieta. – Jestem Stella, asystentka pani ojca. Otrzymała pani list w jego sprawie?
Żołądek zacisnął mi się w bolesny węzeł.
– Chwileczkę… – wyszeptałam, wyciągając kartkę (której treści dotąd nie poznałam) i aż się zachłysnęłam.
"Droga Pani Wind.
Pański ojciec zginął w wypadku samochodowym w dniu 01.01.2015. Kierował pod wpływem alkoholu. Wezwani lekarze próbowali udzielić mu pomocy; mimo to zmarł podczas reanimacji na miejscu zdarzenia. Został pochowany przez jednego ze swoich przyjaciół nazwiskiem Jones. Gdyby Pani chciała się z nim skontaktować, proszę pisać. Z najszczerszymi kondolencjami
Stella Hope".
– Pani Wind? – spytała łagodnie moja rozmówczyni.
– Ja… Tak – odparłam, mój głos zdawał się należeć do kogoś innego. – Pewnie pani wie, jakie mieliśmy relacje… Ale w życiu bym nie podejrzewała. To mimo wszystko moja rodzina… – tu rozkleiłam się kompletnie. – Co z mamą?
– Niestety nie mam pojęcia – odrzekła. – Od listopada żyli w separacji; ona w Paryżu, on w Chorwacji.
– Dziękuję – powiedziałam automatycznie.
– Na odwrocie listu jest mój prywatny numer – poinstruowała.
– Dobrze – odparłam, wciskając klawisz kończący rozmowę.
Skuliłam się w nogach łóżka, wciągnęłam głowę w ramiona i załkałam. Pierwszy stycznia… Nowy Rok… Separacja… Śmierć. Śmierć mojego ojca…? Nie… Nie! I nazwisko pani Stelli. Czym jest nadzieja? Najwidoczniej wymysłem! Czara została przelana. Moje życie zupełnie straciło blask.

EltenLink