XXI
Zapłaciwszy kierowcy, wysiadłam z taksówki. Powiew zimowego powietrza skutecznie mnie orzeźwił. Kroczyłam pewnie, choć przewidywałam, że za postawienie jej przed faktem dokonanym Jane osobiście mnie udusi. Cieszyłam się jednak, że Harry (mój szef) udzielił mi urlopu. W ogóle okazał się bardzo ludzki. Po chwili znalazłam się w nieprzebranym tłumie. Nie lubiłam takich zbiorowisk, przyprawiały mnie o klaustrofobię. Westchnęłam, sprawdziłam, czy zabrałam bilet, po czym weszłam do olbrzymiej hali.
***
Za oknami samolotu przesuwały się ołowiane chmury. Odpięłam pasy i włączyłam telefon. Zobaczyłam SMS'a od Rogera: "Wiem, co zrobiłaś". Uderzyła we mnie fala złości. Widocznie przyjaciółka odgadła, co się święci i była na tyle wspaniałomyślna, by go o tym powiadomić. "Spróbuj mnie powstrzymać" – odpisałam, czując jak drżą mi ręce.
Co oni wszyscy sobie wyobrażali? Że będą za mnie decydować i kontrolować każdy mój krok? Cudownie! Wywołałam wilka z lasu – zadzwoniła Jane.
– Gratulacje za zdobycie złotego, srebrnego i brązowego medalu na olimpiadzie kretynów.
– Też cię kocham – oświadczyłam chłodno. – Możecie wreszcie przestać być moimi ochroniarzami? Wiem, że tam jest niebezpiecznie.
– Śmiem w to mocno wątpić. Co, jeśli nie wrócisz?
– Będę sama sobie winna – stwierdziłam stanowczo. – Nie wtrącajcie się więcej. Dzięki, miłego dnia.
– Jak sobie życzysz – odparła urażonym tonem i przerwała połączenie.
– I dobrze – pomyślałam.
Byłam na etapie: "Wszystko na nie". Wyjęłam laptopa, otworzyłam nowy dokument, wyłączyłam monitor i zaczęłam bezwzrokowo prowadzić drugą edycję pamiętnika. Kiedy doszłam do motywu zamachu, pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez. Bałam się tego, w jakim stanie zastanę mamę. Co, że leciałam do niej do Paryża? Mogła właśnie w tej chwili umierać.
***
Wsunęłam się bezszelestnie do szpitalnej sali. Sądziłam, że się tu nie dostanę. Dwa razy pomyliłam placówki, przy czym ostatecznie zszargałam sobie nerwy, które od rana były w strzępach. Spojrzałam na matkę, całą w bandażach, podłączoną mnóstwem kabli do kroplówek i respiratora. Jako że wyczerpałam limit płaczu, stałam jak posąg, dopóki nie zostałam wyproszona przez pielęgniarkę z racji końca czasu odwiedzin. Wyszłam na zewnątrz, nie wiedząc, co dalej począć. Logicznie rzecz biorąc, powinnam zameldować się w jakimś hotelu, lecz samotne przebywanie w czterech ścianach mogłoby mnie zwyczajnie zniszczyć. W stolicy widać było wyraźne oznaki niepokoju: ludzie przemieszczali się w większych grupach (po 5, 6 osób), główne ulice i sklepy świeciły pustkami, ruch samochodowy niemal zaniknął. Zatrzymałam się, popatrując na jedną z witryn wystawowych. Nic nie przykuło mojej uwagi.
– Cześć, jak się trzymasz?
Wzdrygnęłam się i obejrzałam.
– Hej, Roger – odezwałam się, głos mi się załamał. – Co ty tu robisz?
– Przyleciałem z tobą jednym samolotem. Siedziałem pięć rzędów dalej.
– Ojej – wyrwało mi się. – A…
– W Chicago byłem od południa. Szczerze mówiąc, na lotnisku o mało nie straciłem cię z oczu.
– I przyjechałeś tu, żeby…
– Przeprosić cię w imieniu Jane, trochę cię wesprzeć i przekonać się, czy nie zgubiłaś po drodze rozumu.
Pokonałam dzielącą nas odległość i przytuliłam go.
– Idziemy na kawę? – spytał, jakby nic się nie stało; jakby te miesiące, podczas których się nie odzywałam zostały wymazane.
– Chętnie. Nie zmrużyłam dziś oka. Miło, że jesteś.
– Mam ci wiele do wyjaśnienia – zapowiedział, skręcając w boczną uliczkę. – Wyczaiłem fajne miejsce.
– Dziękuję – głos znów mi drżał. – To… Super.
Zgrabne wybrnięcie z sytuacji, prawda? Miałam ochotę wychwalać go pod niebiosa za to, że się zjawił!
Gdy zaklepaliśmy stolik, przeszedł do sedna:
– Leila jest moją kuzynką. To czy jej pomóc, czy nie stanowiło dla mnie poważny dylemat. Milczała od roku, a tu masz ci los: któregoś dnia zatelefonowała, że jestem jej ostatnią deską ratunku. Początkowo chciałem odmówić i powiedzieć jej parę czułych słów, ale coś mnie tknęło. Zgodziłem się, żeby przyjechała. Najpierw nie zamierzała wyjawić, co jest na rzeczy, ale w końcu ją zmusiłem. Postawiłem ultimatum: albo zagra w otwarte karty, albo niech wraca do Memphis. Wtedy coś w niej pękło. Dowiedziałem się i o poronionych dzieciach, i o wypadku ojca, którego przysypało na budowie, i o tym, że dyscyplinarnie zwolniono ją z pracy… Nie udźwignęła tych problemów, a że zaczęła się w sobie zamykać, pseudo przyjaciele się od niej odwrócili. Koniec bajki.
– Naprawdę należą mi się wszystkie trzy medale w zawodach kretynów – stwierdziłam.
– Że co proszę?
– Tekst Jane – wytłumaczyłam. – To z nią gadałam w trakcie lotu. Tak mnie powitała: "Gratulacje za zdobycie złotego, srebrnego i brązowego medalu na olimpiadzie kretynów".
Wybuchnął śmiechem.
– Biedna Newton. Musiała być nieźle zdesperowana. Normalnie nie posunęłaby się tak daleko.
– Ile trwa wasz spisek?
– Z przerwami od imprezy u Lisy. To wtedy wwymieniliśmy się numerami.
Odwróciłam wzrok. Przetrawienie nadmiaru informacji zajęło mi dobre pięć minut.
– Czyli Leila nie jest twoją dziewczyną – wykrztusiłam wreszcie.
– Wiedziałem, że jesteś bystra.
– Ej! Po raz kolejny komitywa z Jane?
– Nie. Misja niemożliwa na własną rękę. Namówię cię do powrotu?
– Jak mamie… O ile się jej poprawi.
– Czy to odpowiedź twierdząca?
– Tak.
– Ostatnie pytanie, poza konkursem- na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. – Skoro wszystko już wiesz, to możemy być w końcu razem?
– Tak – odparłam, zarzucając mu ręce na szyję i płacząc ze wzruszenia.
Te łzy oczyszczały, przynosiły ulgę.
– Dziękuję – powiedzieliśmy jednocześnie.
– Jaka piękna scena – skomentował kelner, który właśnie się zmaterializował.
– Ma pan rację – uznał Roger, odbierając od niego to, co zamówiliśmy.
Gdy mężczyzna odszedł, zwrócił się do mnie:
– Teraz ty opowiadaj.
– O czym?
– O sobie. Co ja właściwie o tobie wiem? Przez cały rok udawałaś kogoś, kim nie jesteś. Dopiero nasza rozmowa w lesie pokazała mi, że to tylko… Kamuflaż.
– Nie jestem ani trochę podobna do kameleona – zaśmiałam się cicho. – Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Owszem.
Zaczęłam zatem od dzieciństwa, podkreślając, ile znaczyła dla mnie babcia. Gdy dotarłam do jej śmierci, z mojej piersi ponownie wydobył się szloch. Chłopak bez słowa objął mnie ramieniem.
– Co było potem? – zachęcił łagodnie, czułym gestem odgarniając mi włosy z twarzy.
– Nic… – szepnęłam. – To znaczy… Wypadek. Po wyjściu ze szpitala przeprowadziłam się do cioci. Miałam już tylko ją i chociaż dodawało mi to otuchy, granie zwyczajnej dziewczyny odbierało mi pół zdrowia. Ale co mi pozostało? Przynajmniej się nie załamałam… No, w każdym razie nie do końca. Później wyjechałam do hotelu, żeby się od tego wszystkiego odseparować. Tam dowiedziałam się o wypadku ojca. Kto by pomyślał… Mam coś wspólnego z Leilą, którą tak pochopnie oceniłam. Czy jej ojciec też…
– On żyje – odrzekł Roger.
– Rozumiem. Mój miał pecha. To przelało czarę – zawahałam się. – Kiedy się po mnie zjawiliście, chciałam popełnić samobójstwo. Weszłam na dach schodami przeciwpożarowymi. Hayley mnie odciągnęła i przemówiła do rozsądku. Będę jej za to wdzięczna do końca życia. Gdybym wtedy skoczyła, nie pogodzilibyśmy się dzisiaj, nie poznałabym Jeremy'ego, nie odświeżyłabym relacji z Jane.
– Ten Jeremy…
– Nie podrywał mnie – uspokoiłam go. – Po prostu nadajemy na podobnych falach. Coś jak swojego czasu ja i ty.
Pokiwał głową, ja zaś ciągnęłam:
– Jeśli chodzi o dystans, który stworzyłam między nami w drugim semestrze… To było tylko po to, żeby nie rozwalić waszego związku – położyłam nacisk na ostatni wyraz, po czym znów zrobiłam dłuższą pauzę. – Muszę ci się do czegoś przyznać.
– Napadłaś Stinga?
– Nie, aczkolwiek często snułam takie plany. Przepraszam cię za to zamieszanie z pamiętnikiem. To musiała być jego sprawka. Powinnam była się domyślić, ale nie w tym rzecz. Któregoś dnia, kiedy zostawiłeś komórkę na biurku, przypadkowo przeczytałam SMS'a od twojej kuzynki, że cię kocha. Zrozumiałam, że przegrałam. Zamknęłam się w łazience, żeby się wypłakać. Zaraz potem zadzwoniła Jane z Jeremym w sprawie propozycji pracy w galerii. Spadli mi z nieba. Zgodziłam się niemal od razu. Resztę znasz. Roger… Jeśli i mama umrze… Zaniedbywała mnie, być może powinno mi być obojętne, co się z nią dzieje, ale nie potrafię tak. Nie zniosłabym tego po raz trzeci.
– Nie szkodzi. Starałem się tłumaczyć to sobie tym, że dużo przeszłaś.
Zarumieniłam się. Cały czas próbował mnie usprawiedliwiać, mimo tego jak się w stosunku do niego zachowywałam. Tym razem z walki ze łzami wyszłam zwycięsko. Długo patrzył na mnie w milczeniu, następnie wstał, wziął mnie w ramiona i pocałował… Znieruchomiałam zaskoczona, lecz po chwili odwzajemniłam się tym samym. Z pozoru był to zwykły pocałunek, ale dał mi poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Wreszcie pojęłam, że nie jestem samotną wyspą zagubioną pośród sztormów złych wydarzeń, zapomnianą przez świat, bezlitośnie targaną przez bezwzględne, przeciwne wiatry losu.