Jeśli chodzi o mnie, włożyłam w ten fragment najwięcej emocji. Fabułę jednak oceńcie sami.
Hazel
Kluczyliśmy ulicami, nie bardzo wiedząc, czego wypatrywać… Zaczynało już zmierzchać, co oznaczało, że czas nagli. Starałam się zachować resztki optymizmu, jednak przychodziło mi to z trudem. Miałam poczucie, że prowadzę Percy'ego na rzeź, tym bardziej, że sen o ołtarzu ofiarnym nie przestawał mnie gnębić. Gdyby nie chodziło o Franka i Annabeth, pewnie bym się wycofała, ale pragnęłam ich ocalić, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię.
– Czego szukamy? – spytał chłopak.
– Nie wiem, Percy – odparłam; wyparował ze mnie cały zapał. – Przepraszam. Miałam taką wielką nadzieję, że…
Urwałam, dostrzegając jakiegoś niepozornego staruszka z zupełnie posiwiałymi włosami, siedzącego na ławce przed sklepem. Przeszły mnie ciarki, lecz czułam, że powinniśmy do niego podejść. Przyjaciel chwycił mnie za ramię.
– To może być kolejna zmyłka.
– Warto spróbować – dobyłam miecza, po czym zrobiłam kilka kroków do przodu. Od starca bił spokój, ale uznałam, że lepiej mieć się na baczności.
– Dzień dobry – rzekł Percy. – Pogoda jak pod psem, no nie?
Zgromiłam go wzrokiem.
– Jesteśmy na wycieczce krajoznawczej… – utknęłam wpół zdania.
Chłopak przejął pałeczkę.
– Przewodnik nas wystawił. Mógłby pan streścić nam, powiedzmy… Historię miasta?
Staruszek zadumał się.
– Żaden ze mnie specjalista… – zaczął, ale od razu przeszedł do śmiertelnie nudnego wykładu o architekturze i tak dalej.
Przyjaciel wyłączył się po jakichś dwóch minutach, a ja usiłowałam nie iść w jego ślady.
– Dawniej nazywano tę wyspę Paumonauk – ta informacja sprawiła, że wstrzymałam oddech, jakby kopnął mnie prąd. – Zamieszkiwali ją Indianie. Jestem ich potomkiem.
Percy podniósł wzrok.
– Czy ja…
– Dobrze słyszysz – wpadłam mu w słowo. – Bardzo interesująco pan opowiada, ale obawiam się, że za chwilę spóźnimy się na obiad, a mamy rezerwację w lokalu. Byłoby kłopotliwe, gdyby…
– Rozumiem – wzruszył ramionami. – Szalenie mi miło, że mogłem się na coś przydać. Powodzenia.
Oddaliliśmy się. Syn Pana Mórz szedł jak w transie.
– Hazel, na małże… Opowiedz mi jeszcze raz ten sen z Ateną, nie pomijając żadnych detali.
Gdy skończyłam, przytulił mnie tak mocno, że przez kilka chwil stałam zgięta wpół, masując sobie żebra.
– Północny zachód! – krzyknął.
– Zwariowałeś?
Uciszył mnie gestem dłoni.
– To znaczenie tego lewego górnego rogu.
– Na Flegeton… – wyrwało mi się. – Czekaj… Czekaj… To i tak niewiele nam daje. Annabeth wspomniała o miejscu pod ziemią… – zagryzłam wargi. – Och, jak my mamy ich znaleźć?
– Chodźmy – poklepał mnie po plecach. – Chyba nie zamierzasz rezygnować, kiedy jesteśmy już tak blisko?
Szczerze mówiąc, jego słowa wzbudziły we mnie poczucie winy, ale i dały nową motywację. Przez długi czas wędrowaliśmy w milczeniu. Przyjaciel szedł pewnie, choć żadne z nas nie miało pojęcia, dokąd dokładnie zmierzamy. Nagle po naszej prawej zobaczyłam walącą się ruderę. Ogarnęła mnie dziwna pewność co do tego, co trzeba uczynić, więc skierowałam się w tamtą stronę. Percy nie oponował, lecz wyjął Orkana i położył mi rękę na ramieniu. Weszliśmy do ciemnicy; drewniana podłoga skrzypiała przy każdym kroku, przez co przypomniała mi się standardowa scena z horrorów: ktoś otwiera drzwi nieznajomemu, a potem jego życie zmienia się w dramat. Zewsząd wiało chłodem, a w kątach widać było tony kurzu. Kiedy Percy idący teraz tuż przede mną wkroczył do głównej izby, deski stęknęły tak złowróżbnie, że natychmiast odciągnęłam go do tyłu. Jakieś sześć metrów kwadratowych spruchniałej podłogi zapadło się, najprawdopodobniej do piwnicy.
– Dziękuję – syn Posejdona pocałował mnie w policzek, co nieco mnie zaskoczyło. – Już któryś raz mnie ratujesz.
– Oj tam, ty masz więcej takich sukcesów na koncie – odpowiedziałam. – Wyjdźmy stąd i powęszmy w okolicy.
– Nie, przecież miałaś przeczucie – zmarszczyłam brwi. – Widziałem tę twoją minę.
– Nie traktuj mnie jak nieomylnej – odrzekłam.
– Twoje przeczucia często się sprawdzają.
– A jeśli nie w tym przypadku? – spytałam.
– Nie unikniemy przeznaczenia – wydawał się pogodzony z losem.
– Powinno być jakieś okno – zasugerowałam.
Potaknął, po czym wyszliśmy i skorzystawszy ze zdewastowanego okna, stanęliśmy pośród desek. Percy odrzucił kilka na bok, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Pośrodku dawnej piwnicy ziała czarna czeluść. Spuścił się do niej po linie, a gdy poszłam za jego przykładem, jak na komendę wyciągnęliśmy broń. O dziwo, moja orientacja pod ziemią wróciła.
– Co tam jest? – szepnął.
– Coś potężnego – odparłam po chwili, skręcając w jedną z odnóg.
Chwyciliśmy się za ręce, wlokąc się w ciszy. Zimno narastało z każdą minutą. Trudno było ocenić upływ czasu, ale po mniej więcej pięciu godzinach straciłam siły i usiadłszy bez słowa, wciągnęłam głowę w ramiona. Przyjaciel ukucnął i przygarnął mnie do siebie. Z moich oczu niepowstrzymanie popłynęły łzy.
– Percy, to wszystko na nic – załkałam. – Te podziemia są jak olbrzymia sieć. Nie wiem, gdzie nasi mogą być… Tysiące korytarzy… Coś ala mitologiczny Labirynt.
– Prześpij się – poradził mi.
Bałam się, że utkniemy tu na wieki, jednak musiałam się trochę zregenerować. We śnie ujrzałam Kriosa i Hyperiona trzymających zakrwawione ciała Franka i Annabeth jak szmaciane lalki. Obudziłam się z wrzaskiem.
– Znów koszmar? – spytał Percy.
– Tak – odszepnęłam.
– Wołałaś: "To niemożliwe" i "Dlaczego to nie ja?" – odezwał się. – Umarli?
Pokiwałam tylko głową, wstając i podnosząc spathę. Ruszyliśmy dalej. Mimo wszelkich starań wciąż cała się trzęsłam. Po jakimś czasie otworzyła się przed nami jaskinia rozmiarów sali tronowej. Na naszych mieczach pojawił się szron. Syn Posejdona spojrzał na mnie ze strachem i otoczył ramieniem. Z końca pomieszczenia zaczął się ku nam zbliżać szybki stukot obcasów. Stanęła koło nas Chione we własnej osobie.
– Witajcie, półbogowie – rzekła z cierpkim uśmiechem. – Czekałam na was. Spóźniliście się.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Percy wojowniczo.
– Ich dusze są już w Hadesie – odpowiedziała. – Hazel, błagaj swojego ojca. Jeśli cię kocha, zrobi wyjątek.
Przełknęłam ślinę, tłumiąc w sobie gniew.
– Pluton nie tylko rządzi królestwem umarłych, ale i dba o przestrzeganie jego praw. Widzę, że Boreasz nie zatroszczył się dostatecznie o twoją edukację, nawet o jej część związaną ze światem, w którym żyjesz – odcięłam się.
– Wiesz, że mogę cię zamrozić? – wycedziła księżniczka.
– Wiem – warknęłam, przebiegając palcami po klindze miecza. – Tylko że wtedy odbierzesz sobie zabawę, czyż nie?
Sądząc z jej miny, trafiłam w czuły punkt.
– Kontynuujmy – Chione uniosła ręce w teatralnym geście. – Jeśli nie wyraziłam się jasno… Tamci nie żyją. Bogini ziemi zmieniła decyzję. Chcąc jednak wynagrodzić wam wasz trud, proponuje wam stanowiska.
– Mów precyzyjniej – ton Percy'ego był zimny jak stal.
– Jakiż ty jesteś niecierpliwy – uśmiechnęła się wyrozumiale. – Otuż kiedy wasi rodzice zostaną pokonani, możecie otrzymać pełnię ich mocy. Tylko pomyślcie… Wy bogami.
Mój przyjaciel oderwał wzrok od jej twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby nakreślona perspektywa powoli do niego przemawiała. Spojrzałam mu prosto w oczy i lekko nim potrząsnęłam.
– Skoro zostali zabici, pomścimy ich – uniosłam miecz.
– Poza tym nie będziemy bratać się z wrogiem – dodał Percy, choć czułam, że ciężko mu stawiać opór.
– Zastanówcie się – odezwała się księżniczka.
– Nie mamy nad czym – odparłam.
– Hazel, mogłabyś wyprowadzić matkę z Podziemia. To przecież twoje najskrytsze marzenie.
Poczułam się tak, jakby wnikała w najgłębsze zakamarki mojej duszy. Nie umiałam jednak zaprotestować. W moje myśli wkradły się wątpliwości.
– I nic w zamian? – spytał kpiąco syn Pana Mórz.
– Tylko złożenie Gai wieczystej przysięgi wierności. To chyba niezbyt wygórowana cena, prawda?
Byłam jak ogłuszona. Tak bardzo tęskniłam za mamą… Czasem na mnie krzyczała i obwiniała o jej niepowodzenia jako królowej wudu, ale zawsze ją kochałam. Percy ujął mnie za rękę.
– W drogę! – zakomenderował stanowczo, chcąc wyminąć Chione. Zaśmiała się okrutnie.
– Wzgardziliście taką łaską? Zginiecie tak czy inaczej, naiwni herosi.
W tym momencie powstał przeciąg, na tyle silny, że pani Śnieg prawie straciła równowagę. Zdałam sobie sprawę, że to zasługa Percy'ego i jego minihuraganu. Gdy biegliśmy do wylotu jaskini, podstawiłam księżniczce nogę, wskutek czego upadła jak długa. Percy, pilnując, żebym się nie zgubiła, popędził naprzód tak szybko, jakby ścigała go banda myśliwych dysponująca sforą psów. Otoczył nas lej mroźnego wiatru. Na chwilę odebrało mi oddech. Chłopak przyspieszył, mimo że było ślisko jak na lodowisku. Ciągle się potykaliśmy, podczas gdy Chione obniżała i obniżała temperaturę. Palce u rąk i nóg zaczęły mi zamarzać, mój kompan szczękał zębami. Przerażenie nie pozwalało mi rozumować zbyt racjonalnie, lecz wpadłam na pewien pomysł.
– Padnij! – nakazałam.
W chwili gdy przywarliśmy płasko do ziemi, sala za nami zmieniła się w stos gruzu. Syn Posejdona wybuchnął szlochem. Przytuliwszy go, również się rozpłakałam. Wiedziałam, że zbliża się koniec.
– Chodźmy – odezwał się w końcu. – Spuśćmy łomot tym, którzy…
Potrząsnęłam głową.
– Ale… Czy to ma sens?
– Nie wiem – przyznał cicho. – Przekonajmy się jednak, czy Chione nie kłamała.
– Nie wyglądała, jakby żartowała – westchnęłam ciężko.
– Z nią nigdy nic nie wiadomo – położył się na kamiennej podłodze. – Może i ty odpoczniesz?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Ostatnie, czego potrzebowałam, to kolejny sen "Apokalipsa", jakby to określił Percy, postanowiłam zatem czuwać. Nie byłam w stanie oswoić się z myślą, że wszystkie nasze wysiłki mogłyby okazać się daremne, ale moja nadzieja gasła jak nikły płomyk świecy. Nie miałam już sił nawet na łzy… Zwątpiłam, czy pojedyncze istnienia w ogóle obchodzą bogów. Ojciec wprawdzie mi pomagał, lecz niekiedy czułam się tak, jakbym była tylko narzędziem. Oczy zaczęły mi się kleić i chociaż bałam się zasnąć, zmęczenie w końcu wygrało. Zaraz jednak pojawiły się sny.
Ujrzałam Franka stojącego naprzeciw Hyperiona, z najwyższym trudem unikającego jego włóczni i Annabeth leżącą nieopodal na ziemi, związaną i bezsilną.
– Mieliście być posłuszni! – zawołał tytan. Jego broń przecięła powietrze. Frank przykucnął, ostrze chybiło zaledwie o cal.
– Walcz, herosie! – krzyknął Hyperion. – Bogowie, cóż z ciebie za syn Marsa!
Annabeth tymczasem wciąż próbowała zerwać więzy, co z pewnością nie było łatwe, zwłaszcza że Krios nie spuszczał z niej oczu. W końcu zdołała usiąść.
– Zostaw go! Teraz ja!
Drwiący śmiech Kriosa potoczył się po grocie niczym grzmot.
– Jeden na jednego, córko Ateny! Dam ci małą lekcję pokory!
Walczącą czwórkę spowiła ciemność. Serce tłukło mi się w piersi, bo nie widziałam, co się dzieje. Słyszałam jedynie tryumfalne okrzyki tytanów pomieszane ze wskazówkami, które Annabeth i Frank dawali sobie nawzajem. Nagle bracia ryknęli:
– Super było się z wami bawić!
W następnej chwili dotarł do mnie przejmujący wrzask Franka:
– Annabeth, nie!
Dziewczyna pisnęła.
– Zapłacisz za to! – zagroził chłopak.
– Życzę szczęścia w Podziemiu, Zhang! – odwarknął Krios, po czym coś huknęło.
Mrok rozwiał się. Dostrzegłam chłopaka i przyjaciółkę w kałużach krwi. Nagle dobiegł mnie rozgorączkowany szept:
– Obódź się… Hazel, obódź się…
Otworzyłam oczy. Stał koło mnie Percy. Podniosłam się i złapałam go kurczowo za rękę.
– Moja noc też nie należała do najprzyjemniejszych – rzekł z kwaśną miną. – Ale musimy iść.
– Musimy? – spytałam z powątpiewaniem. – Nie mamy już kogo szukać.
– A jeśli nadal żyją – wyglądał jak żywe uosobienie determinacji. – Co powiesz Frankowi, jeśli spotkacie się w Hadesie? "Wybacz, że ci nie pomogłam, ale nie chciało mi się sprawdzać, czy słowa Chione były prawdziwe"?
– Jak możesz?! – byłam wściekła. – Jeszcze wczoraj sam o mało się nie poddałeś, a teraz robisz z siebie bohatera, tak?
– Uspokój się – położył mi dłoń na ramieniu. Strzepnęłam ją.
– Niech to wszystko się wreszcie skończy! – wyciągnęłam miecz. – Pójdę z tobą, choćby dlatego, żeby udowodnić ci, że się mylisz! Uważasz, że ich los jest mi obojętny?
– Nie, ale twoje zachowanie na to wskazuje.
Ruszyłam przed siebie. Po jakimś czasie emocje ostygły.
– Przepraszam, Percy – spojrzałam na niego. – Wiem, że chciałeś mnie zmotywować…
Zawiesiłam głos, wyczuwając niemal namacalną obecność śmierci.
– Stało się coś?
Zrozumiałam, że jest znacznie bardziej przerażony niż na to wygląda.
– Nie podoba mi się tu – odpowiedziałam wymijająco.
Po półgodzinie natknęliśmy się na ślady krwi, które odtąd pojawiały się co kilkanaście metrów. Po wyrazie twarzy przyjaciela poznałam, że nie jest w stanie dłużej grać. Kiedy kilka minut później natrafiliśmy na pukiel jasnych włosów, zatrzymał się.
– Miałaś rację.
– Odnośnie czego?
– Zabłądzimy, a i tak ich nie znajdziemy – odparł.
– Teraz już nie zawrócę – zazgrzytałam zębami. – Niech się stanie, co ma się stać.
Mimo jego protestów pociągnęłam go za sobą.
– Nie uwierzę, póki nie zobaczę ich martwych na własne oczy – popadałam ze skrajności w skrajność, jednak miałam już naprawdę dość tej całej sytuacji.
Syn Posejdona szedł w milczeniu, ze spuszczoną głową. Nagle dostrzegłam łuk Franka, a on chwilę później niewidkę Annabeth, tuż przy krawędzi przepaści.
– Jak my tam zejdziemy? – zastanowił się.
– Obok jest ścieżynka – zauważyłam, podchodząc do skalnej ściany po lewej i rozważając, czy iść pierwsza.
Percy jednak sam wysunął się naprzód. Szliśmy niezwykle powoli, bacząc na każdy ruch. Zarówno ja, jak i on parę razy o mało byśmy nie spadli. Owa ścieżynka zdawała się nie mieć końca. Po kwadransie zobaczyliśmy po prawej strome zejście. Wziąwszy się za ręce, zaczęliśmy wędrówkę w dół. Znów narodził się we mnie strach, przeszywając mnie chłodem. Czekało tam na nas coś nieuniknionego… W końcu dotarliśmy do dna przepaści. Nie było słychać najcichszego dźwięku, co od razu uznaliśmy za podejrzane. W pewnej chwili straciliśmy poczucie czasu. W każdym razie na pewno minęło kilka godzin. W końcu wkroczyliśmy do komory zalanej oślepiającym światłem, w której kłębiły się chyba wszystkie możliwe potwory. Ledwo ogarnęłam salę wzrokiem, podbiegł do mnie jeden z ziemistych i wytrącił mi spathę. Schyliłam się i pochwyciłam ją, nim została rozdeptana przez jakiegoś cyklopa. Percy objął mnie ramieniem, po czym zaczęliśmy skradać się w głąb jaskini, gdzie tytani piętrzyli się nad Frankiem i Annabeth. Niestety, bardzo krótko posuwaliśmy się tak niezauważeni. Część stworów otoczyła nas ciasnym kołem. Nie, teraz już nic mnie nie powstrzyma! Rzuciłam się naprzód, podczas gdy przyjaciel, stojący do mnie plecami, zajął się wrogami będącymi za mną. Młóciliśmy mieczami jak tornado, niszcząc wszystko na naszej drodze. Gdy znaleźliśmy się parę kroków od córki Ateny i syna Marsa, od tyłu zbliżyła się do nas gorgona. Percy, który najwidoczniej miał bardziej wyczulone zmysły niż ja, obrócił się i zamienił ją w proch. Nagle wszyscy zamarli, jakby spojrzeli w twarz Meduzy. W naszą stronę szedł Hyperion.
– Nareszcie jesteście – rozłożył ramiona, jakbyśmy byli gośćmi.
Ja i Percy zerknęliśmy na siebie wymownie.
– Czas na świętowanie – odezwał się syn Posejdona.
– O tak! – potwierdził Krios patrzący ciągle na Franka. – Jeśli chcecie, módlcie się do waszych rodziców. Lada chwila zabierzemy was do świętego miejsca!
Chciałabym móc powiedzieć, że poczułam w tamtej chwili przypływ niewysłowionej odwagi, lecz prawda była inna: sam fakt, że Hyperion na mnie patrzył, wysysał ze mnie całą energię. Stałam z uniesionym mieczem, nie mogąc się ruszyć… I wtedy napotkałam wzrok Franka wyrażający niepojęte zdumienie.
– To iluzja? – spytał Annabeth.
– Chyba nie – odrzekła cicho.
Byliśmy w rozpaczliwym położeniu. Wystarczyłby jeden rozkaz któregoś z tytanów, byśmy stali się tylko historią. Musieliśmy coś wykombinować. Wzięłam się w garść. Przezwyciężając targający mną lęk, zrobiłam krok w kierunku Hyperiona.
– Przyszliśmy – powiedziałam; obaj tytani skupili na mnie spojrzenie. – Tego chciała wasza "patronka", jak ją zaszczytnie nazywacie, więc zwróćcie wolność naszym przyjaciołom.
– Dajemy wam wolną rękę – odrzekł Krios.
Brzmiało to zbyt prosto, jednak Syn Posejdona podszedł do Annabeth, a ja do Franka. Tak bardzo pragnęłam się odezwać, powiedzieć mu, że nie żałuję swojej decyzji, skoro dzięki temu on ma żyć, jak strasznie za nim tęskniłam, jak się o niego martwiłam, a przede wszystkim, jak bardzo go kocham. Milczałam jednak. Ze wszystkich sił powstrzymując się od płaczu, przecięłam jego więzy. Przytulił mnie, ale po chwili odsunęłam się, nie chcąc stracić nad sobą panowania.
– Idź – zmusiłam się do stanowczego, niemal oschłego tonu. – Uważaj na siebie i opiekuj się Annabeth.
– A wy?
– Dogonimy was – obiecałam, przywołując na twarz uśmiech i doskonale wiedząc, że tak nie będzie. – Idźcie.
Patrząc na Percy'ego stojącego z Annabeth, pojęłam, że nie tylko ja jestem wewnętrznie rozdarta. Puściwszy ją, chwycił mnie za rękę, na co Frank spiorunował go wzrokiem, a ja zarumieniłam się, choć nie miałam ku temu powodów.
– Trzymajcie się – odezwał się syn Pana Mórz.
Byli zakładnicy tytanów oddalili się, my zaś ruszyliśmy na zgraję potworów, mimo że było oczywiste, że jesteśmy bez szans.
– Zmierzcie się z nami! – rzucił wyzwanie Hyperion, doskakując do mnie z włócznią.
Odparowałam jego pierwszy cios, lecz ponieważ przy drugim wykorzystał siłę rozpędu, przewróciłam się.
– Oto członkini Legionu Dwunastego! – zadrwił.
Zerwałam się, po czym dźgnęłam go nieco poniżej kolana. Zaśmiał się tylko.
– Długo się nie utrzymacie!
Przyjaciel, z racji tego, że był szybszy, z Kriosem radził sobie lepiej, ale oboje mieliśmy świadomość, że Hyperion (przynajmniej tym razem) niezaprzeczalnie powiedział prawdę. Byłam już na skraju paniki, gdy nagle w moim umyśle przemówił głos ojca:
– Kruszce. Arsenał.
– Rozpraszasz mnie – burknęłam, gdyż o włos uniknęłam rozpłatania jak ryba.
Nie odpowiedział, lecz dotarło do mnie, że nie udzielałby mi pustych rad. "Kruszce. Arse…". Mój przeciwnik zaszarżował, zablokowałam cięcie. I tak przez parę minut, z których każda wydawała się wiecznością – jego atak, mój unik, jego atak, mój unik… Ręka dzierżąca spathę zaczęła mi drżeć. Wtem tytan zakręcił młynka swoją włócznią, rozbrajając mnie. Mój miecz poleciał gdzieś między grupę empuz. Znowu upadłam, dziwnie otumaniona. Dopiero po chwili zobaczyłam, że moje przedramię obficie krwawi.
– Kruszce – pomyślałam zamroczona, wstając z nieludzkim wysiłkiem.
– Percy! – krzyknęłam. – Ocean był cudowny, co nie?
– Że jak? – spytał, nie przerywając walki.
– Och, tak mi się przypomniało. Bogowie, zaraz umrę z pragnienia… Hyperion, skocz chociaż po espresso. Przecież i ty się już męczysz. Starość nie radość, co?
– Milcz!
– Dobra, nie bulwersuj się tak, bo ci skoczy ciśnienie, a to bardzo szkodzi. Co do tego oceanu… Percy, słuchasz mnie?
– Jasne! – odwarknął, uderzając Kriosa w brzuch płazem Orkana.
– No więc… – patrzyłam to w prawo, to w lewo. – Masz coś do picia?
– Levesque, poleciałaś na głowę?
– Ależ skąd – zaprotestowałam. – Zmieniam zdanie. Popływałabym sobie.
W jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia.
– Marzyć nikt nam jeszcze nie zabronił – westchnął nostalgicznie. – Teraz czas na pauzę techniczną, panowie.
Ku naszemu zdziwieniu tytani przytaknęli. Przyjaciel podszedł do mnie.
– Co ci… – urwał, widząc, że jestem ranna, po czym dał mi kawałek ambrozji.
– Potrzebna nam woda… – szepnęłam bezgłośnie.
– Po co?
– Zaufaj mi. Wyczuwasz podziemne jezioro albo…
Niemal niezauważalnie skinął głową.
– Plutonie, jeśli to nie zadziała…
– Współpraca – uśmiechnął się. – To dla nas nie pierwszyzna.
– Jest tu jakaś pozłacana tarcza – mruknęłam. – Gdy ją zobaczysz…
– Zacznę swoje – dokończył.
Krios i Hyperion podeszli ku nam niespiesznie.
– Poddajcie się, to może umrzecie szybciej – powiedział Hyperion.
– Wy i to wasze gadanie – prychnął Percy, co nie było samo w sobie zbyt mądre, ale zwróciło na niego uwagę obu tytanów.
– Nowa runda, nowe rekwizyty – spod posadzki u moich stóp wyłoniła się wspomniana tarcza.
Krios uniósł brwi, łypiąc na mnie groźnie, po czym zamachał rękami. Wpadło na mnie jakieś stworzenie (trwało to ułamek sekundy, tak że nie zdążyłam się nawet zorientować, co to było) i obryzgało moją tarczę zielonym jadem. Upuściłam ją, a ściślej biorąc, to, co z niej zostało, czyli prawie zupełnie stopiony kawał metalu. Zaklęłam soczyście, wzburzona tym, że już faza A okazała się niewypałem, gdy nagle koło Percy'ego wystrzeliła fontanna gejzeru. Skoncentrowałam się na rozległych podziemiach… W podłodze zaczęły otwierać się szczeliny, z sufitu posypały się odłamki kamieni.
– Zwolnij, Hazel, bo wszystkich nas pozabijasz – nakazałam sobie.
Z każdej nowo otwartej dziury wypływał strumień wody. Po paru chwilach oszołomienia potwory rozbiegły się w różne strony, tratując się wzajemnie i wzbudzając ogólny zamęt.
– Gdzie Annabeth i Frank? – krzyknął Percy.
– Nie wiem! – zawołałam. – Chyba poszli.
– Chyba? Na bogów Olimpu! Kto jak kto, ale córka Ateny powinna się domyślić!
– Miejmy nadzieję!
Skupiłam się jeszcze bardziej. Połączenie wody, moich zdolności (w tym przypadku destrukcyjnych) i Mgły? Wątpiłam, czy to w ogóle wykonalne, lecz musiałam spróbować. Percy złapał mnie wpół.
– Na trzy! – zapowiedział i zaczął odliczać. – Raz, dwa…
Między zdezorientowanymi tytanami pojawił się długi na jakieś dwadzieścia metrów, owalny otwór, który po chwili zaczął wylewać z brzegów. Kiedy poziom wody dotarł do połowy wysokości ścian, przyjaciel wciągnął mnie pod powierzchnię, otaczając nas bąblem powietrza. Czułam się dziwnie, mogąc swobodnie oddychać.
– Dużo mnie to kosztuje – rzekł Percy. – Dlatego muszę przyspieszyć.
– Mnie też – przyznałam. – A trzeba jeszcze wysadzić strop.
Zamilkliśmy, pochłonięci każde swoją partią planu.
Annabeth
Przez długi czas szliśmy w milczeniu, każde pochłonięte własnymi myślami. W końcu Frank przerwał ciszę:
– Gdzie my właściwie idziemy?
– Po prostu chodź – odparłam. Wiedziałam, gdzie mamy poczekać, chociaż na samą myśl zostawienia Hazel i Percy'ego na łasce tych wszystkich potworów dostawałam dreszczy.
– I co, zostawimy ich tak? O tym właśnie myślisz? – w głosie Franka zabrzmiała wyraźna pretensja.
– Oczywiście, że nie – odcięłam się. – Chodź.
Ruszyliśmy znowu. Frank zaczął burczeć coś pod nosem z nadąsaną miną. W końcu po jakichś pięciu minutach zaczęło mi to działać na nerwy.
– Masz jakiś problem? – spytałam chłodno, zatrzymując się gwałtownie. Frank spojrzał na mnie spode łba.
– Nieważne – odparł, wzruszając ramionami. Prychnęłam z irytacją.
– No więc jak nieważne, to może się przymknij – odparowałam. Ogarnęła mnie nagła złość. – A teraz stój tu i czekaj.
Dobyłam sztyletu. Dostrzegłam, że Frank ma swój łuk. Bez słowa rzucił mi niewidkę.
– Dziękuję – rzuciłam chłodno.
Zaległa cisza. Dostrzegłam po jakimś czasie, jak w jaskini, z której uciekliśmy wzbiera woda. W jednej chwili zrozumiałam plan Percy'ego i Hazel.
Frank przykucnął obok, nakładając strzałę. Zamarliśmy oboje, czujni i skupieni. Wiedziałam, na co trzeba czekać. Woda musi dosięgnąć stropu, w ów czas Hazel powinna zawalić tą jaskinię. Potwory albo nie przeżyją w wodzie, co było mało prawdopodobne, albo zostaną unicestwione przez walące się ściany i strop. W mojej ocenie ten plan miał jakieś 90 procent szans powodzenia. Po paru minutach usłyszeliśmy jednak coś, co sprawiło, że Frank na moment zesztywniał. Przeraźliwy głos Hazel wołający nasze imiona. Frank rzucił się w tamtą stronę, lecz ja przytrzymałam go. Coś było nie w porządku.
– O co ci chodzi? – usiłował mi się wyrwać. – Przecież oni jej coś zrobią.
– Wcale nie – zaoponowałam. – Nigdzie jej nie widzieliśmy. A może jest w dwóch miejscach naraz?
– Może ty jej nie widziałaś – prychnął Frank. – Ja ją widziałem. Zabierali ją. Ty tego nie rozumiesz, bo twój Percy żyje.
– Zhang! – znowu ogarnęła mnie irytacja. – Tu wszędzie mogą być pułapki, pomyśl o tym.
Frank jednak mnie nie słuchał. Wyrwał mi się i pobiegł w tamtą stronę. Nie miałam innego wyjścia. Klnąc cicho po starogrecku, pobiegłam za nim, świadoma że cały plan ucieczki może teraz runąć jak domek z kart. Po niedługim czasie przekonałam się, co było nie tak.
– Frank, uważaj! – krzyknęłam przeraźliwie. – Wpadniesz prosto na niego!
Frank biegł prosto na dorosłego, imponujących rozmiarów cyklopa. W momencie gdy krzyknęłam, jakby otrząsnął się z szoku i niemal odruchowo wystrzelił z łuku. Strzała trafiła cyklopa w czoło, tuż nad okiem. W następnej chwili rozsypał się w proch.
– Ty głupku – prychnęłam na Franka. – Zhang, to była półapka. Ten tutaj miał nas pewnie znowu złapać, jak inaczej mógł cię zwabić, jak nie naśladując głosu Hazel?
Przyglądał mi się nieco speszony.
– A tak zmieniając temat. To był naprawdę dobry i celny strzał – dodałam łagodniej. Na jego twarzy pojawił się zażenowany uśmiech.
– Sam nie wiem, jak mi się udało trafić go aż w oko.
– No dobra – odezwałam się po chwili. – Chodźmy stąd. Może być ich tu więcej.
– Raczej wątpię – odparł Frank. – Wszystkie monstra, włącznie z cyklopami, zostały w topielni.
Wskazał jaskinię.
– Może masz rację – przyznałam. – Ten jeden najwidoczniej miał za zadanie zatrzymać nas.
– Żeby tylko zatrzymać – dodał Frank.
W milczeniu wróciliśmy mniej więcej w to samo miejsce obserwacji, co przedtem. Żałowałam, że nie mam daru Hazel odnajdywania drogi. Teraz nie miałam całkowitej pewności, że jesteśmy w dobrym miejscu.
– Annabeth – odezwał się nagle Frank. – Zobacz. Jesteśmy bliżej niż byliśmy.
– Cuż, brawo dla pana cyklopa – odparłam cicho, gdy z oddali dobiegł mnie daleki krzyk Percy'ego, dającego Hazel wskazuwki.
– Bogowie – szepnęłam cicho. – Oni nie dadzą rady. Woda sięga dopiero połowy ścian, a oni…
– Wątpisz w nich? – Frank spojrzał na mnie ze stalowym błyskiem w oku. – Ty, córka Ateny, mistrzyni strategii, wątpisz w powodzenie tego planu? Poczekaj jak Percy o tym się dowie.
– Och, przymknij się – odparowałam, rozzłoszczona nie tyle słowami Franka, ale faktem, że miał rację. To, co powiedziałam, było tak samo niemądre jak nabranie się Franka na pułapkę cyklopa. Oboje jednak byliśmy zrozpaczeni i zdeterminowani. Nie mogłam stracić Percy'ego po tym, jak dopiero co go odzyskałam, Hazel też stała mi się jeszcze bliższa niż do tej pory. Wierzyłam, że we dwójkę sobie poradzą.
– Przepraszam – powiedziałam bardziej do nich niż do Franka, jakby mając nadzieję, że moje słowa im pomogą.
Mijała minuta za minutą, a my staliśmy w bezruchu obok siebie, czujni, łącząc się myślami z Percym i Hazel, jakby chcąc dodać im sił i przyspieszyć moment wydostania się stąd.
W końcu, po upływie nie wiem jak długiego czasu, Frank chwycił mnie za ramię i ścisnął z całych sił.
– Już czas – szepnął cicho. Wydawał się tak spięty i podenerwowany, jakby to od niego zależało powodzenie tej akcji.
I rzeczywiście. Woda w jaskinii dosięgła już stropu. Wstrzymałam oddech, czekając na to, co miało się stać. Za chwilę nasze niedoszłe więzienie zmieni się w gruzowisko.