Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

13

To już ostatni fragment. Przy tej okazji jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękuję użytkowniczce Annabeth za to wspólne pisanie. Za to, że dzieliłyśmy się pomysłami, za wiele chwil śmiechu, których dostarczył nam ten fan fick, a także za to, że nie miała dość mojego wzruszania się niektórymi scenami.

Hazel

Nic nie mówiłam. Spoglądałam tylko na niego twardo; po chwili spuścił wzrok.
– W dalszym ciągu zamierzasz się buntować dla przekory, jak dzieciak? – spytałam w końcu.
– Nie.
– Och, dlaczego? – gwałtownym ruchem odrzuciłam włosy do tyłu, na co Frank odsunął się, myśląc chyba, że chcę uderzyć go w twarz. – Przecież to takie fascynujące. Wszyscy wiemy, że twoją największą pasją jest wganianie innym nerwicy.
– Nauczyłaś się od Annabeth?
– Być może – odparłam spokojnie. – Jak wnioskuję z autopsji, działają na ciebie wyłącznie radykalne środki.
– Myślisz, że to zabawne? – syknął.
– Wyobraź sobie, że nie myślę – w tym momencie wkroczył Percy i Annabeth, która zdążyła usłyszeć samą moją ostatnią wypowiedź i usiłowała nieudolnie maskować śmiech.
– Hazel, aż tak ci spadło poczucie własnej wartości? To mi wygląda na zaawansowaną depresję.
– Zgłoszę się do ciebie w razie czego – odpowiedziałam, kierując spojrzenie z powrotem na mojego chłopaka. – Masz mi coś do powiedzenia?
– Chciałem rozładować napięcie. Przepraszam.
– Wzruszające, pod warunkiem, że mówisz to, bo tak czujesz, a nie dlatego, żebyśmy się odczepili – rzekłam.
– Mam błagać na kolanach o wybaczenie? – spytał zakłopotany.
– Ależ oczywiście! Pokutuj! – podchwycił Percy.
Ku mojemu zdumieniu Frank faktycznie ukląkł.
– Wstawaj! – zawołałam.
– Ale przyjmujesz przeprosiny?
– Wstawaj! Teraz błaznujesz, ot co!
– Przyjmujesz?
– Tak! – powiedziałam. – Kocham cię, ty wariacie, lecz jako że zasypiam na stojąco, nie dam rady ci pomóc, w związku z czym apeluję, abyś ruszył swoje szlachetne bifurcum.
Tym razem oboje przyszli państwo Jackson ryknęli śmiechem. Chwilę potem do nich dołączyliśmy, co skończyło się tym, że córka Ateny daremnie próbowała podnieść się z podłogi, Frank trzymał się za brzuch, Percy leżał jak nieżywy, a moja skromna osoba piała jak kogut.
– Udajmy się na spoczynek, najdroższe bubelki – odezwał się niespodziewanie Percy.
– Że chińskie? – spytała Annabeth.
O dziwo, najgłośniej śmiał się z tego Frank. O mnie lepiej nie wspominać – wylądowałam na dywanie z twarzą mokrą od łez.
– Dodaliście mi czegoś do ambrozji po walce z Hyperionem – rzuciłam oskarżycielsko.
– Dla odmiany, wyciąg z konopii indyjskich – odrzekł nasz Glonomóżdżek. – Tak czy owak, co myślicie o kupnie zastawy z chińskiej porcelany?
– Na bogów… – wykrztusiłam. – Skończcie!
– Dopiero zaczęli – pocieszył mnie mój chłopak.
Tu znów nastąpiła zbiorowa salwa śmiechu, tyle że bez żadnej konkretnej przyczyny. Odreagowaliśmy jednak za wszystkie czasy. Położyłam się z głęboką nadzieją, że nie przyśni mi się (przykładowo) firma z logo "Zhang inc"..

Dwa miesiące minęły niepostrzeżenie. Wprawdzie Frank i Annabeth nieraz na siebie krzyczeli, ale miało to zupełnie inny charakter – ich stosunki wyraźnie się ociepliły.
Którejś nocy nie mogłam spać, więc w końcu zaczęłam przechadzać się po pokoju. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, poszłam do kuchni, gdzie zatrzymałam się przy oknie. Nagle pojawiła się Annabeth.
– Muszę ci coś powiedzieć – rzekła.
– No?
– Frankowi nie zrobi to większej różnicy, ale ty… Sądzę, że lepiej cię uprzedzić.
Do pomieszczenia bezszelestnie wsunął się Percy.
– Co się stało? – głos mi się załamał.
– Za dwa dni wyjeżdżamy na studia. Ja na architekturę…
– A ja na oceanografię – uzupełnił syn Pana Mórz.
– Dlaczego… Dlaczego nic nie mówiliście? – spytałam zszokowana.
– Jakoś nie było okazji.
Stałam jak wmurowana. Rozumiałam, że mają swoje życie i plany; prędzej czy później mieliśmy się rozstać. Taka była naturalna kolej rzeczy, a jednak… Za wiele razem przeszliśmy, zbyt mocno się z nimi zżyłam. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba… Dotarł do nas mój chłopak.
– Cóż to za wiec?
Córka Ateny powtórzyła wiadomość sezonu. Franka zatkało, ja zaś opadłam na krzesło.
– Powodzenia – powiedziałam niemal automatycznie.
– Nie bierz tego tak bardzo do siebie – odezwała się Annabeth. – Będziemy pisać i w ogóle… Trzeba korzystać z dobrodziejstw techniki, która bez wiedzy nigdy by się nie rozwinęła…
– Odpuść – wymamrotałam. – Na Lete! Dobrze, że nie powiadomiliście nas po fakcie.
– Hazel – rzekł miękko Percy. – Twierdzisz, że to uknuliśmy?
– Kto was tam wie – westchnęłam, lecz zaraz się zreflektowałam. – Jaką uczelnię wybraliście?
– Princeton – odparli zgodnie.
Nie mieściło mi się to w głowie. Jeden z najlepszych uniwersytetów! New Jersey… Jak oni tego dokonali? Wyściskałam ich, choć znacznie silniejszy od dumy był smutek.
W dzień wyjazdu wszyscy byliśmy przygaszeni. Annabeth jako jedyna zachowywała pozory normalności, pomijając to, że gadanie jak katarynka nie do końca leżało w jej naturze.
– Panie Koralowiec, pozdrów ode mnie wszystkie dziwactwa, jakie poznasz w laboratoriach czy gdziekolwiek indziej – rzekłam w pewnym momencie.
– Koralowiec? – Percy uniósł w zdumieniu brwi. – Oby nie przyjęło się to jako moja towarzyska ksywka.
– Glonomóżdżek bardziej pasuje – zaoponowała córka Ateny.
– Tylko nie to! – krzyknął z udawaną rozpaczą. – To funkcjonuje wyłącznie w obrębie naszej czwórki. Może korzystniej będzie, gdy obejmę to prawem autorskim. Zapamiętaj! Nie wybaczę ci, jeśli zrobisz ze mnie głupka numer jeden!
– Też cię kocham – odparła z uśmiechem, zapinając walizkę.
Frank i ja stanęliśmy na podjeździe, a ona z Percym wsiedli do samochodu.
– Zawsze zabierajcie broń – ostrzegł ich mój chłopak.
Pokiwali głowami.
– Trzymajcie się, kochani – dodałam. Na tę chwilę na nic więcej nie było mnie stać. Frank otoczył mnie ramieniem, na co Percy mrugnął i pokazał nam uniesiony w górę kciuk.
– Pilnuj go – odezwała się do mnie Annabeth.
– Jasne – odpowiedziałam cicho.
Dziewczyna zatrzasnęła drzwiczki od strony pasażera, po czym ruszyli. Machaliśmy im i machaliśmy, nawet gdy auto zniknęło już za rogiem. Mimo, że życzyłam im wszystkiego, co najlepsze i najpiękniejsze, zapłakałam.
– Poradzą sobie – zapewnił mnie Frank.
– Wiem… – wyszeptałam.
Jego twarz rozjaśniła się.
– Może i dla nas zaczyna się nowa era – otarł moje łzy.
Wzięłam głęboki oddech, unosząc głowę, tak by poczuć przyjazne muśnięcie jesiennego słońca. Miał rację. Będzie nam ich brakowało, lecz kiedy znów się spotkamy, wszyscy będziemy bogatsi w nowe doświadczenia. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Wierzyłam, że otwiera się przed nami nowy rozdział.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

12

Hazel

Gapiłam się na przyjaciółkę.
– N… Nie – wyjąkałam. – Nie będę więcej kierować – byłam zbyt wstrząśnięta. – Wolę zostać w tym lesie.
– Ale… – zaczęła.
Bez pardonu zamieniłam się z nią miejscami, zaciskając usta. Gdy ruszyliśmy, obejrzałam się.
– Frank, to, co zrobiłeś, było cholernie dziecinne, wręcz idiotyczne. W co się zmieniłeś?
– W orła – bynajmniej nie przyjął postawy winowajcy.
– Gratuluję pomysłowości – powiedziałam sucho, odwracając się z powrotem w stronę przedniej szyby. – Nie zdziw się, jak kiedyś zejdę na zawał.
Wściekałabym się na niego dalej, lecz zabrakło mi sił. Wystarczyło, że dziś odprawiłam Nica. Nienawidziłam się za to, ale jego pojawienie się w takiej, a nie innej chwili zwyczajnie przelało czarę.
– Nie bądź zła – położył mi delikatnie dłoń na ramieniu.
– Daruj sobie – rzuciłam, odchylając zagłówek i zamykając oczy. Chciało mi się płakać i krzyczeć. W końcu łzy popłynęły, ale nikt ich nie widział poza Annabeth.
– Trzeba kiedyś zwrócić to cacko – odezwał się syn Posejdona. – Spotkanie z glinami nie znajduje się na liście moich pragnień.
– Chyba tak – odrzekł Frank. – Mimo że to super bryka.
– Hazel, żyjesz? – spytał Percy.
– Pół na pół – wymamrotałam niechętnie. – Przypomnijcie mi w domu, że mam wykonać iryfon.
– Jasne – odparł Frank, chcąc mnie najwyraźniej udobruchać, co tylko sprawiło, że wezbrała we mnie złość. Wyjęłam powoli spathę.
– Levesque, pogrzało cię? – spytała córka Ateny.
– Zapewne – odpowiedziałam, wpatrując się uporczywie w klingę. – Nie martwcie się. Niczego nie zniszczę. Odczuwam rozpacziwą potrzebę zajęcia się czymś.
Annabeth włączyła radio. Z głośników popłynęło "Yesterday" Beattlesów. Skrzywiła się.
– Na Apollina! – zawołała, wyłączając sprzęt. – Sorry, Panie X, właścicielu tego szanownego auta, to nie mój styl.
– Mój też nie – rzekł Frank.
– Miałeś się nie odzywać – przypomniałam mu chłodno.
– Popieram – dorzuciła Annabeth. – Stwórzmy partię polityczną Anty-Zhang.
– Chase, przymknij się – burknął.
– Nie jestem drzwiami – stwierdziła rzeczowo.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Po jakichś dziesięciu minutach stanęliśmy przed domem.

Annabeth

Wysiedliśmy z samochodu. W środku nadal się we mnie gotowało, choć już trochę mniej. Nadal jednak miałam ochotę udusić Franka gołymi rękami.
– Trzeba oddać tą furę, zanim gliniarze zaczną nas szukać – odezwałam się, zamykając z trzaskiem drzwiczki.
– Jutro – mruknął Percy, wyraźnie już zmęczony tą całą sytuacją.
– Hola, hola – spojrzałam na niego. – Co teraz zamierzasz robić? Myślałam, że rozmówimy się z palantem Zhangiem.
– Taak, jasne – odparł niechętnie.
– Mówicie o mnie tak, jakbym był jakimś meblem – poskarżył się nasz winowajca.
– Bo nim jesteś – rzuciłam. – Jesteś czymś mniej wartościowym nawet niż meblem. Jesteś bublem.
Prychnął rozzłoszczony, ale nie wzbudziło to we mnie wyrzutów sumienia.
– Powinnaś odpocząć, Hazel – Percy położył jej rękę na ramieniu, co sprawiło, że Frank natychmiast się przy nich znalazł.
– Zjeżdżaj, Jackson – zacytował moje słowa.
– Już to dzisiaj słyszałem – odparł spokojnie Percy.
– Zamknijcie się oboje – wycedziłam. – Jeszcze nie weszliśmy do domu. Ja i nasz drogi Frank ledwo co uniknęliśmy złożenia na ołtarzu Gai, ty, Percy i Hazel przebyliście bogowie raczą wiedzieć jak długą drogę, żeby nas odnaleźć, a nasza ofiara tygodnia, wspomniany już przeze mnie Frank Zhang, ma czelność robić sceny zazdrości i stroić sobie z nas żarty już na samym początku. Pogłupiałeś kompletnie.
– Powiedziałem ci, żebyś się zamknęła – odparł Frank.
– A ja przypominam ci po raz drugi, że nie jestem drzwiami – odparowałam o wiele głośniej niż on.
Percy przykucnął i ukrył twarz w dłoniach. Nic nie mówił, ale widziałam, że podobnie jak Hazel ma już dość naszego użerania się ze sobą.
– Annabeth – Percy w końcu odjął ręce od twarzy. – Powiedz mi jedną rzecz. Czy naprawdę uważasz, że szukaliśmy was z Hazel tak długo, narażając życie, mnie o mało nie narażając po raz kolejny na zostanie świnką morską, żeby teraz wysłuchiwać, jak wrzeszczycie na siebie z Frankiem? Czy może jest w tym inny cel? Na przykład to, że…
– Tęskniliśmy – wpadła mu w słowo Hazel. – I martwiliśmy się jak nie wiem co, co noc widząc was martwych w koszmarach? Frank, mógłbyś to docenić, a nie robić z siebie ofiarę…
– I bawić się w przedszkole – dodałam.
– Annabeth! – Percy był już wyraźnie rozzłoszczony.
– Świetnie – prychnęłam. – Bronisz go, tak? Jasne, facet za facetem zawsze stanie. Zatem od dzisiaj rozmawiaj sobie z Frankiem, jeśli taka twoja wola.
Po tych słowach odwróciłam się, nie patrząc na nikogo, przebiegłam przez trawnik, wpadłam do domu, rzucając się w biegu na pierwsze lepsze łóżko i wybuchnęłam płaczem, wyrzucając w ten sposób całą swoją wściekłość i niepokój minionych dni, a może nawet tygodni.
Po pewnym czasie poczułam jak obejmują mnie czyjeś ręce, po czym dotarł do mnie głos Percy'ego:
– Annabeth, nie płacz. Nie wiedziałem, że to sprawi ci aż taką przykrość.
Odwróciłam się do niego tak zaskoczona, że prawie natychmiast przestałam płakać.
– Nie, to nie twoja wina – wychrypiałam. – To Zhang tak mie wkurzył. Przepraszam, że wtedy na ciebie krzyknęłam.
Jego mina mówiła jedno:: "Nie pierwszy i nie ostatni raz". Ale nie powiedział tego na głos, za co byłam mu wdzięczna.
– Dobrze już, dobrze – pocałował mnie w czoło. – Chodź, porozmawiamy z Frankiem. Hazel już z nim tam siedzi. Chyba trochę mu przy niej przeszło, nie powinien się tak wściekać.
– Mam nadzieję – odparłam i pozwoliłam mu się zaprowadzić do pokoju, w którym siedzięli Frank z Hazel.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

11

Przy pisaniu tej części miałam łzy w oczach… Nawet nie wiem dlaczego, chociaż mam pewną hipotezę. Może opisy niektórych uczuć miały za dużo ze mnie… To wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, ale nie zamierzam rozwodzić się w tej kwestii. Zapraszam Was do lektury.

Hazel

Atmosfera w komnacie zgęstniała, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Wiedziałam już, co powinnam zrobić, chociaż serce mi się krajało. Położyłam dłoń na ramieniu Annabeth w geście wyrażającym: "Przynajmniej ty mnie nie zostawiaj". W pewnym sensie poczułam się wykluczona – w końcu zostałam pominięta, lecz nie miało to dla mnie żadnej wagi. Nie potrzebowałam przecież niczego. Powoli odwróciłam się do Franka. Wahałam się, czy w ogóle się odezwać, bojąc się, że głos zdradzi targające mną emocje, jednak po chwili się przemogłam.
– Jeśli naprawdę chcesz, skorzystaj z propozycji. Trudno mi wyobrazić sobie ciebie niszczącego śmiertelników, ale szczegóły są do uzgodnienia, prawda, panie? – na moment przeniosłam wzrok na Zeusa, który skinął głową, po czym znowu skupiłam się na moim chłopaku. – Może nadszedł wreszcie czas, byś zrobił coś dla siebie. Tak długo ciążyła na tobie odpowiedzialność, obowiązki. Nie będę miała do ciebie o to żalu – zdobyłam się na lekki uśmiech, powstrzymując się od dodania: "skarbie"..
Poczułam wielką ulgę, co było irracjonalne, biorąc pod uwagę, że za chwilę mógł odejść, lecz jednego byłam całkowicie pewna – jego dobro było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego na świecie. Martwiłam się o niego, lecz jednocześnie nie chciałam trzymać go przy sobie za wszelką cenę. Będę niemiłosiernie cierpieć… Ale kiedyś przestanę. Za bardzo go kochałam, mimo że jego sceny zazdrości doprowadzały mnie do szału. Nie zamierzałam go ograniczać. Poza tym, Pan Niebios wyglądał jak chmura gradowa, co bynajmniej nie zwiastowało niczego dobrego. Któreś z nas musiało powiedzieć: "Tak". Percy rzucił mi zdziwione spojrzenie, ale milczał. Nagle dostrzegłam wśród bogów jakieś poruszenie. Rozejrzawszy się, skamieniałam. W wejściu do sali stał… Mój brat.
– Na Styks! – te słowa same wydobyły się z moich ust.
Od miesiąca nie dawał znaku życia, a teraz? Pojawiał się jak widmo, w najmniej spodziewanym momencie! Nie podeszłam, by się z nim przywitać, jako że wciąż bolał mnie ów brak kontaktu. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać.
– Przychodzę jako ambasador Hadesa – odezwał się, klękając u stóp Zeusa i spoglądając na mnie przelotnie. – Cześć, Hazel.
– Cześć – odparłam cicho, głos mi się załamał, łzy stanęły w oczach. Spuściłam głowę, skrępowana tym, że wszyscy uważnie mnie obserwują.
– Ojciec przekazuje, że możesz wyprowadzić matkę z Podziemia – rzekł Nico. – Ją i twoich… Przyjaciół z dzieciństwa – bez trudu odgadłam, że miał na myśli Sammy'ego.
– Co? – spytałam wściekle. – Czyj to pomysł?
– Hadesa – odpowiedział.
– Co mu się stało? – zastanawiałam się. – Wyjątki? Od kiedy?
Poprawka: sama byłam jednym z nich, ale… Sammy? Był mi bliski, owszem, lecz zdawałam sobie sprawę, że gdyby wrócił, wszystko mogłoby się skomplikować. Zresztą… Może się zmienił? A reakcja Franka? A niepisane zasady panujące w Hadesie? No i… Jakby mieli się z mamą odnaleźć w tym dzisiejszym zgiełku? Miałabym ich unieszczęśliwić? Zerknęłam na brata.
– Podziękuj mu… Naprawdę… Ale nie. Nie mam żadnego prawa decydować za nich ani łamać odwiecznych reguł. W ogóle jakby to wyglądało? Że jestem faworyzowana. I pozostaje ta złożoność współczesnego świata. Jestem mu wdzięczna, ale dziękuję. Jeśli spotkasz moją mamę… – po moich policzkach zaczęły spływać gorące łzy. – Powiedz jej, że ją kocham… Że wszystko u mnie w porządku i żeby… Żeby mi wybaczyła… Wyjaśnij, dlaczego nie chcę jej tu zabierać.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Przemyśl to.
– Nie – powtórzyłam, ocierając twarz wierzchem dłoni. – Doceniam jego gest, ale nie mogę…
W ręce Zeusa pojawił się Piorun Piorunów. Odruchowo cofnęłam się o kilka kroków.
– A ty, Franku Zhang? – spytał ze zwodniczym spokojem.
Annabeth ścisnęła mnie pocieszająco za rękę.
– Za dużo było ostatnio walk – odparł mój chłopak.
– Zgadzam się na szkieletory – dodał Pan Niebios pojednawczym tonem.
– Moje miejsce jest tutaj – Frank chyba nieświadomie zacytował Percy'ego. – Nie zmienię zdania.
W oczach Zeusa pojawiły się mordercze błyski.
– Kompletnie was nie rozumiem. Coś mi się widzi, że traktujemy was zbyt pobłażliwie – był ewidentnie rozgniewany.
Atena podeszła i bezceremonialnie odebrała mu symbol jego władzy.
– Zejdźcie mi z oczu! Natychmiast! – wycedził.
– Dziękujemy za wszystko – dygnęłam niezgrabnie, po czym niemal wybiegliśmy z sali.
– Siostra, wszystko gra? – spytał Nico.
– Nigdy nie było fajniej – mruknęłam z ironią. Weszliśmy do windy i zaczęliśmy zjeżdżać. – Pojawisz się za kolejny miesiąc?
Domyślałam się, że go ranię, ale nie wiedziałam, jak inaczej do niego dotrzeć.
– Byłem zajęty…
– Włóczeniem się po Podziemiu – odgadłam. – Lubię jasne sytuacje. Do niczego cię nie zmuszam. Skoro chcesz sam układać sobie życie, droga wolna, ale może weź się za siebie. Tak się odcinając, możesz wszystkich stracić.
Wyciągnął ramiona, chcąc mnie przytulić, ale pokręciłam głową.
– Nie przepraszaj… Nie zamierzam się kłócić, z tym że… Zachowujesz się tak, jakbym ci coś zrobiła. W czym problem? Bianca powiedziałaby to samo. A może do niej podchodzisz w inny sposób? Myślisz, że chcę dla ciebie źle? – cichutki głos rozsądku podpowiadał mi, że wstąpiłam na zakazany teren, jednak zdążyłam się już rozkręcić. – Nie musisz mnie odwiedzać. Nie będę się narzucać. To ci mogę obiecać. Właśnie tego chcesz?
– Hazel…
– Co? – rzuciłam szorstko. – Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy. Doskonale wiesz, że tego nie znoszę! – wysiedliśmy na parterze. Portier na mój widok udał, że wykładzina leżąca na podłodze jest dla niego centrum wszechświata. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby odszyfrowywał starożytne runy. – Obyś nie zrozumiał tego za późno!
Miał zrozpaczoną minę.
– Idź – mój głos nieco złagodniał, lecz mimo to niemalże czułam ból, jaki mu zadaję. – Nie chcę powiedzieć za dużo.
– Proszę…
– Powiedziałam coś – dodałam stanowczo. – Wracaj do ojca. Przekaż mu…
– Pamiętam – wymamrotał, po czym szybko odszedł.
Zaszlochałam cicho.
– Hazel, może jeszcze jedno trzęsienie ziemi?! – zawołał Percy.
Uśmiechnęłam się wątle.
– Nie. Swoją drogą, mam nadzieję, że nikt nie ucierpiał podczas zawalania tuneli.
Odpowiedziało mi milczenie. Wszyscy byliśmy nieludzko zmęczeni. Zapadała noc. Nie podobała mi się myśl o tym, że Pan Niebios może nas trafić swoim gromem, kiedy zechce, jednak wkrótce i o tym przestałam myśleć.
– Daleko tak nie zajdziemy – odezwała się Annabeth.
– Czekajcie, brygado – ożywił się Percy. – Gdzieś w pobliżu jest parking całodobowy.
– Myślisz o tym, co ja? – spytałam.
– Obawiam się, że tak – odrzekł. Wiedziałam, że żadne z nas nie pochwala kradzieży, lecz nie mieliśmy wyboru. Gdy dotarliśmy na ów parking, syn Pana Mórz zniknął, by minutę później wrócić w lśniącym, nowiutkim Volvo. Jęknęłam.
– Szkoda, że nie wziąłeś ciężarówki.
– Tylko w nim ktoś zostawił kluczyki – wyjaśnił.
– Kto prowadzi? – spytał Frank.
– Ja mogę, ale nie muszę – rzekła Annabeth. – Kochana, może ty?
Moje oczy rozszerzyły się.
– Nie spieszy mi się do Hadesu, a w razie gdybym ocalała, nie chcę mieć was na sumieniu.
– Mówię ci, będzie świetnie – otworzyła mi drzwiczki od strony kierowcy.
– Spróbować nie zaszkodzi – stwierdziłam po namyśle. – Ale jeśli spowoduję wypadek, ty zgłosisz się na policję jako winna.
– Co za pesymizm – skomentowała, zajmując miejsce pasażera.
Nagle nad autem zawisł złowrogi cień.
– Gryfon? – spytał Percy.
– Bardzo prawdopodobne – odparła córka Ateny. Było już prawie zupełnie ciemno, przez co nie byliśmy w stanie dostrzec szczegółów. Stworzenie przeleciało tuż nad pojazdem, uderzając szponami w dach. Zmroziło mi krew w żyłach.
– Hazel, gazu! – polecił przyjaciel.
Nacisnęłam stopą odpowiedni pedał, który wskazała mi Annabeth, a pojazd skoczył do przodu.

Annabeth

W innych okolicznościach cieszyłabym się z powrotu do świata żywych. Był jednak mały problem. Polegał on na tym, że pędziliśmy w terenie zabudowanym prawie sto kilometrów na godzinę jakimś skradzionym samochodem, a zdezorientowana Hazel nie zdejmowała nogi z gazu. Cieszyłam się teraz, że nie mam choroby lokomocyjnej.
– Patrz w lusterka – mruknęłam do Hazel, gdy wyminęła nas jakaś ciężarówka. – Na bogów, co my najlepszego robimy?
– Nie pogrążaj mnie – odparła, rozglądając się z niepokojem.
– Przepraszam – odrzekłam ze skruchą, gdyż rzeczywiście nie poprawiałam Hazel nastroju.
– Frank – dobiegł mnie z tyłu głos Percy'ego. – Co tak nic nie mówisz? Stary? Hej, Hazel…
– Hamulec – wrzasnęłam nagle w panice. – Nie ten całkiem po prawej, ten bardziej po lewej! –
zaczęliśmy hamować w ostatniej chwili, ledwo unikając rozwalenia się o drzewo.
– Co jest, Percy? – odwróciłam się do niego i dopiero teraz zobaczyłam, co jest nie tak.
– Frank – odezwałam się cicho. – Gdzie on jest? Byłam pewna, że siedzi obok ciebie.
– Ja też – przyznał mój chłopak. Powstrzymałam cisnącą się na usta ripostę. Nasze położenie było dość fatalne.
– Wysiadka – zarządził Percy, otwierając drzwiczki z tyłu. Ja natomiast chwyciłam oszołomioną Hazel za rękę i wyciągnęłam na zewnątrz.
– To nie jest nasz szczęśliwy dzień – zauważył ponuro Percy, gdy owionęło nas chłodne powietrze nocy. – Jest dość mrocznie, nie uważacie?
– Hej – rozejrzałam się dookoła. – Jesteśmy w lesie.. –
Hazel cicho jęknęła, opierając siĘ o drzewo, na które o mało byśmy nie wpadli.
– Co robimy? – głos Percy'ego rozległ się tak blisko mnie i tak nagle, że aż podskoczyłam.
– Nie strasz mnie – odezwałam się cicho. – Jeszcze nie wyparowało ze mnie napięcie.
– Przepraszam – odparł cicho.
– Daj rękę, Hazel – starałam się mówić spokojnie. – Musimy znaleźć Franka.
Chwyciłam ją ponownie pod ramię. Percy ujął mnie z drugiej strony, po czym ruszyliśmy przed siebie, przedzierając się przez chaszcze i krzaki jeżyn. Po niespełna paru minutach we włosach miałam pełno liści i gałązek, a wolne dłonie Percy'ego i Hazel krwawiły, pokaleczone jeżynami.
– Słuchajcie – odezwał się nagle Percy, odgarniając ostrą gałązkę, rosnącą na poziomie mojej twarzy. – Wszystko pięknie, ale gdzie to coś, co nas ścigało?
– Oto jest pytanie – odrzekłam. – Może to zgubiliśmy?
Czułam jak Hazel cała się trzęsie. Najwidoczniej nie mogła tak ukrywać przerażenia jak my, tym bardziej, że chodziło o jej Franka.
– A jak to coś go dopadło? – odezwała się po raz pierwszy od dobrego kwadransu. – I dlatego nas przestało ścigać?
– Nie mów – mruknął Percy.
Znowu zaległo milczenie. Usiłowałam logicznie poukładać sobie to, co mogło się stać. Frank mógł być porwany albo pożarty przez tego, najprawdopodobniej, gryfona, a my byliśmy trójką półbogów, błąkających się po jakimś lesie. Troje nastolatków kręcących się w pobliżu samochodu, którego kradzież mógł już zgłosić właściciel. Idealny materiał dla śmiertelniczej policji. Nagle bardziej wyczułam niż usłyszałam, że ktoś wyskakuje zza drzewa z tyłu i chwyta mnie mocno. Pisnęłam przerażona. Percy odwrócił się, dobywając Orkana i… Zamarł.
– Frank? – w jego głosie brzmiało nieukrywane zdziwienie. – Co ty tu…
Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Franka.
– To ty… Nie zjadło cię to coś? – głos Hazel drżał. Ku mojemu zdziwieniu, na twarzy Franka pojawił się uśmiech, który powiedział mi wszystko. Moje hamulce puściły.
– Zhang, ty kretynie! – wyrwałam się z uścisku Percy'ego. – Czy ty wiesz, półgłówku, jakiego nam strachu napędziłeś? O mało byśmy się przez ciebie nie zabili, palancie jeden!
Wyciągnęłam rękę, nie panując już nad sobą i chcąc strzelić go w twarz.
– Annabeth! – głos Percy'ego brzmiał ostrzegawczo. Złapał moją rękę w powietrzu.
– Zjeżdżaj, Jackson – odwarknęłam, wyrywając ją z jego uścisku.
– Od kiedy mówisz do mnie po nazwisku? – Percy spojrzał na mnie. – Wracamy do starej tradycji? Udajemy, że się nie cierpimy?
Odwróciłam się do niego z pogardliwym prychnięciem.
– Wracajmy do tego cholernego samochodu – w moim głosie wciąż brzmiała furia. – A z tobą, Zhang, jeszcze nie skończyłam.
Najpierw jakieś oskarżenia odnośnie Hazel i Percy'ego, teraz to… Przegiąłeś, naprawdę przegiąłeś.. Mózg ci całkiem przegnił. No nic, porozmawiamy po powrocie, nie myśl sobie, że cię to ominie.
Ruszyliśmy wszyscy w milczeniu, Frank bez słowa ujął Hazel za rękę, Percy natomiast trzymał się z dala ode mnie.
– Spadaj do tyłu – warknęłam do Franka, gdy dowlekliśmy się do samochodu. – I ani słowem mi się nie odzywaj.
Usiadłam obok Hazel, splatając drżące ręce na kolanach.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

10

Hazel

Po słowach syna Posejdona dostałam niekontrolowanego ataku śmiechu.
– Bardzo łagodnie powiedziane – wykrztusiłam w końcu.
– Hazel, nie padnij gdzieś znowu – zachichotała Annabeth.
– To nie było zabawne – wymamrotał Frank.
– Wyluzuj – odezwałam się. – Nie jestem z porcelany. Nie zamierzam umierać.
Percy zacisnął usta, starając się zachować powagę.
– Ja tam się cieszę, że nie jesteś. Wybacz, ale to by było dziwne.
– Wiem, wiem – zgodziłam się. – Rany, przydałoby się jakoś wrócić. Dysponuje ktoś mapami Google?
Spojrzeli na mnie zdziwieni.
– No co? – spytałam wyzywająco. – To akurat zapamiętałam, bo Percy zachwycał się nimi jakiś miesiąc temu i nawijał jak nakręcona pozytywka bez funkcji "stop".
– Ale ty dziś sypiesz tekstami – podsumował syn Marsa.
Spoważniałam, dokonując pewnego intrygującego spostrzeżenia.
– Co jest? – zaniepokoił się Percy.
Gapiłam się jak urzeczona na lecącego przed nami sokoła.
– On skręca wtedy, kiedy my – powiedziałam, zastanawiając się jednocześnie, czy aby nie postradałam zmysłów.
– Nie strasz – mruknęła Annabeth.
Milczałam. Ten ptak kojarzył mi się z nocą, kiedy płynęłam samotnie na Alaskę, by ostatecznie przebudzić Alkyoneusa, tyle że wtedy był nim znający ludzką mowę kruk. Byłam w stanie odtworzyć jego głos: "Ostatnia noc". Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Czyżby historia miała się powtórzyć?
– Niezupełnie – odparłam. – Wydaje mi się… Że on ma nas gdzieś zaprowadzić.
– Jesteś pewna? – spytał Frank.
– Nie – odpowiedziałam bez ogródek. – To może być także zły omen.
– Idziemy z tobą – oznajmiła córka Ateny.
– Annabeth! Jeśli to następny podstęp Gai, możemy się pożegnać z tym światem!
– A widzisz inne wyjście? Czasem trzeba zaryzykować – zauważyła.
Potrząsnęłam głową.
– Nigdy bym sobie tego nie darowała. Musi być jakiś inny sposób.
– Coś mi mówi, że nie tym razem – westchnął Percy.
Czułam, że to moja próba i że dużo od niej zależy.
– W porządku – wymamrotałam bez przekonania, ruszając przodem.
Frank kroczył u mojego boku jak ochroniarz. Nadal bolały mnie jego słowa – czy naprawdę podejrzewał mnie o coś takiego? Było mi zwyczajnie przykro… Na dodatek szliśmy teraz nie wiedzieć dokąd, przez co lista Pretensji do Plutona sama układała mi się w głowie.
– Daleko jeszcze? – spytał mój chłopak.
– Nie mam pojęcia – odparłam.
Annabeth powiedziała mi wzrokiem: "Wiem, jest cholernie irytujący".
– Tato, dokąd ja ich prowadzę? – spytałam w myślach, próbując sprawiać wrażenie oazy spokoju. – Zapasy cierpliwości mi się wyczerpują. To uczucie zapewne nie jest ci obce, skoro od tylu tysiącleci pełnisz znaczącą funkcję w boskiej hierarchii, więc bądź tak dobry i mnie zrozum. Wciąż potrzebuję twojej pomocy, chociaż ciężko mi się do tego przyznawać. A teraz myśl o mnie co chcesz, ale wiesz co? Chcę wrócić do domu i chcę odrobiny normalności. Sądzę, że wyraziłam się wystarczająco jasno…
– Stój! – zatrzymał mnie syn Posejdona, przerywając tym samym mój bezcelowy monolog.
– Dlaczego?
– Czuję ocean.
– No i co? – spytałam, dostrzegając, że nasz skrzydlaty przewodnik znika z pola widzenia.
– Rozejrzę się – zaproponował.
– Nie – sprzeciwiłyśmy się z Annabeth.
– Bo?
– Bo rozdzielanie się równa się osłabienie plus większe prawdopodobieństwo problemów – wyrecytowała.
– Nie popisuj się – prychnął Frank.
– To się nazywa próba rozładowania atmosfery – wypaliłam, czując, że lada moment rozpłaczę się ze złości. – Może zostań krytykiem filmowym czy kimś takim, zamiast utrudniać i bez tego trudne sprawy.
– Co ja ci zrobiłem?
– No przecież nic – rzuciłam sarkastycznie. – Jest po prostu idealnie.
– Nie kłóćcie się – rzekł Percy, kierując się w stronę odległego szumu fal.
Patrzyłam w dal, powstrzymując zarówno potok słów cisnący mi się na usta, jak i panikę chwytającą za gardło. Po chwili Percy wszedł do wody, pozostając jednak w zasięgu wzroku. Gdy wypłynął, dostrzegłam, że uśmiecha się zawadiacko.
– Damy i rycerze, za chwilę przybędą wierzchowce!
Na horyzoncie pojawiły się cztery szybko rosnące plamki.
– Rybikoniki! – zawołała Annabeth.
– Że jak? – spytałam.
– Hipokampy. Tyson je tak nazywa.
Omiotłam stworzenia podejrzliwym wzrokiem.
– Czy jazda na nich jest bezpieczna?
– To inteligentne bestie – zapewniła mnie Annabeth, po czym wszyscy wdrapaliśmy się na grzbiety hipokampów.
Nie mogły się oczywiście równać z Arionem, lecz i tak cieszyłam się, że syn Pana Mórz zdołał je namówić do współpracy. Zastanawiałam się, czy nie dał im przypadkiem łapówki (przykładowo – w postaci wynegocjowanie jakichś specjalnych przywilejów u jego taty). Uśmiechnęłam się do własnych myśli, jednak nie potrafiłam się odprężyć. Kwestia przebudzenia Gai wciąż pozostawała nierozwikłana. Powstrzymaliśmy wprawdzie gigantów, ale na ile? Fata niemal zawsze miały inne plany niż my, toteż nie liczyłam na cud. Poza tym, czym byliśmy wobec potęgi tej bogini? Posiadanie predyspozycji magicznych czy nawet władanie samą Mgłą nie czyniło mnie niezwyciężoną, tak samo jak zdolności Franka i moich przyjaciół. Serce przepełniała mi gorycz. Pragnęłam zasmakować zwykłego życia – nie wolnego od problemów, zgoda, ale mimo to spokojnego, nie niosącego ze sobą nieustającego lęku.
– Ziemia do Hazel – Percy nagle poklepał mnie po ramieniu; aż podskoczyłam. – Tęczuś melduje, że mamy tu wysiąść.
– Kto?
– Ten hipokamp, na którym płynę.
Ledwo stanęliśmy na brzegu, usłyszałam jakiś furkot.
– Hermes?! – wykrzyknęła zdumiona Annabeth.
– Że gdzie? – byłam zdezorientowana.
– Za tobą – odparł męski głos.
Sięgnęłam po miecz, ale Frank przytrzymał moją rękę.
– Chyba nie ma złych zamiarów.
– Do rzeczy – rzekł bóg. – Zeus posłał mnie, bym zaprowadził was na Olimp. Mamy nadzwyczajne zgromadzenie.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Panie Hermesie, bez obrazy, ale myślę, że z kimś nas pan pomylił.
– Z pewnością nie – odpowiedział. – Jesteś Hazel Levesque, córka Plutona?
– Tak… – wydusiłam. Zrodziło się we mnie okropne podejrzenie – ojciec chce, bym wróciła do Hadesu.
– Chodźcie – ponaglił Hermes. – Wszyscy czekają.
Powiódł nas ku rozległej budowli odcinającej się na tle ciemniejącego nieba. Szłam jak w transie. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że wkraczamy do środka, a bóg mówi coś do portiera, po czym ruszyliśmy windą na piętro sześćsetne.

Annabeth

W sali tronowej, do której wprowadził nas Hermes znajdowali się już wszyscy Olimpijczycy, sidzący każdy na swoim tronie.
– No wreszcie – mruknął Zeus na nasz widok. – Czyny czynami, ale to nie oznacza, że mamy na was czekać wieczność.
Poczułam jak w moją dłoń wsówa się ręka Percy'ego. Ścisnęłam ją krótko i odsunęłam się szybko, nie chcąc narażać go na gniew mojej matki, która za nim nie przepadała. Hazel stała tuż za mną ze zdezorientowaną miną, a obok niej Frank. Odwróciłam się do niej i pokrótce wyjaśniłam szeptem, o co chodzi.
– Przepraszamy, panie Zeusie – dotarł do mnie głos Percy'ego. – Zatrzymały nas… Ee… Pewne niefajne okoliczności.
Szturchnęłam go w bok, dając mu znak, żeby się przymknął i rzucając mu przy okazji spojrzenie pod tytułem: "Jeśli powiesz choćby jeszcze jedno takie słowo, będziemy mieli kłopoty". Odpowiedział mi skruszonym spojrzeniem, a mi mimowolnie od razu zmiękło serce. Odwróciłam się od niego i zwróciłam do Zeusa, podchodząc i przyklękając przed jego tronem.
– W jakim celu nas tu wezwałeś, panie Zeusie?
– Wyświadczyliście nam mimowolnie przysługę – odparł władca Olimpu. – Powstrzymaliście nie tylko gigantów, ale i przebudzenie Gai. A co za tym idzie, ocaliliście cywilizację Zachodu.
Patrzyłam na niego spokojnie, czekając na ciąg dalszy.
– Wstań, córko Ateny – Zeus zwrócił się bezpośrednio do mnie, choć pozostali też klęczeli przy nim. – Mam ci coś do powiedzenia w imieniu twojej matki, która uznała, że zabrzmi to wtedy o wiele dostojniej.
Wstałam ze zdezorientowaniem, jednak starałam się, by moja mina wyrażała uprzejme oczekiwanie.
– W zamian za to, czego dokonaliście, mam dla was pewną propozycję.. Nie łudźcie się, czynię ten wyjątek tylko dla was i tylko z powodu takich, a nie innych okoliczności. W zamian za to, czego dokonaliście ofiaruję wam jeszcze większą część mocy waszych boskich rodziców.
Dostrzegłam, jak pozostali patrzą na Zeusa z niedowierzaniem.
– To prawda – odezwał się nagle Posejdon. – Ty, Percy, zamieszkałbyś w moim pałacu. Byłbyś moją prawą ręką, obaj władalibyśmy morzami łagodnie i sprawiedliwie, a ja ceniłbym twoje zdanie równie jak własne. Przecież zawsze o tym marzyłeś.
Poczułam, jakby serce zmieniało mi się w bryłę lodu. Znowu powrócił strach, że Percy odejdzie, że wybierze swoje skrywane pragnienia, tym bardziej, że jego oczy zamgliły się na wspomnienie wizji jego i Posejdona władającymi podwodnym światem.
– Ty, Annabeth – ku mojemu zdziwieniu zwróciła się do mnie sama Atena. – Nie musiałabyś już żyć w strachu przed potworami. Zagwarantowałabym ci spokojne życie do końca twoich dni. Byłabyś najlepszym w świecie architektem. Mogłabyś przebudować co tylko zechcesz. Inni prosiliby cię o radę w każdej kwestii, ponieważ wiedzięliby, że można ci zaufać, że twoja opinia będzie mądra i sprawiedliwa.
Patrzyłam na nią w zdumieniu. Po raz pierwszy, odkąd się spotkałyśmy mówiła do mnie w taki sposób.
– Natomiast ty, Frank – Ares wstał ze swojego tronu, dumny jak paw. – Poprowadziłbyś w moim imieniu cały batalion wojska. Prawdziwego wojska, nie jakichś szkieletorów. Byłbyś prawdziwym dowódcą.
Po jego słowach temperatura w sali tronowej spadła o jakieś 20 stopni.
– A śmiertelnicy? – głos Zeusa był lodowaty. Odniosłam wrażenie, że zaraz porazi Aresa gromem. – Tego nie uzgadnialiśmy. Nie pozwolę ci narażać śmiertelników, Aresie.
Ares spojrzał buńczucznie na Zeusa. Usłyszałam, jak Hazel za moimi plecami wciąga gwałtownie powietrze.
– Na to się nie zgodzę! – zagrzmiał ponownie Zeus. – Niech ten chłopak posiada twoje umiejętności co do jednej, ale nie wykorzystasz go jako maszynki do zabijania niewinnych śmiertelników!
– Aresie, bądź rozsądny – wtrąciła się moja matka. – Wojna jest sprawiedliwa tylko wtedy, gdy ma na celu obronę słabszych. Nie jest jedynym rozwiązaniem problemów. Nic ci nie da zrobienie krwawej miazgi ze śmiertelników.
– Panie Zeusie… Tato… – głos Percy'ego rozległ się tak niespodziewanie, że wszyscy znieruchomieli. Nawet Ares, który już miał się odciąć.
Spojrzałam na mojego chłopaka, który stał wyprostowany, z tą swoją zdecydowaną miną, wodząc oczami od Zeusa do Posejdona.
– Tak? – spytał ten drugi.
– Ja… Dziękuję za wyjątek, jaki robisz w tym przypadku – Percy spojrzał na Zeusa. – Ale ja nie chcę tego. Moje życie jest tutaj. Nie mogę tak po prostu odejść, zostawić wszystkiego i myśleć tylko o sobie – przeniósł oczy na Posejdona. – Masz rację, ojcze. Zawsze chciałem pobyć dłużej w twoim pałacu, wyłączając czas, w którym byłem ranny, ale nie mogę zostawić tego, o co walczyłem tutaj. Nie jestem bogiem i nie chcę nim być, jestem tylko herosem, a miejsce herosa jest w obydwu światach, bogów i śmiertelników..
Spojrzałam na niego zaskoczona. Rzadko kiedy udało mu się powiedzieć coś tak podniosłego bez jąkania się.
– Jesteś tego pewien? – Zeus prześwietlał go spojrzeniem. – Po raz kolejny marnujesz boski dar. Nie będziesz już miał drugiej takiej okazji.
Percy spojrzał na niego hardo.
– Po raz kolejny narażam się na twój gniew, panie Zeusie, ale tak. Jestem pewien.
Zeus sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar tym razem spiorunować Percy'ego.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

9

Hazel

Odnaleźliśmy Annabeth i Franka niemal w ostatniej chwili, gdy od sufitu dzieliło nas raptem kilkanaście centymetrów. Musiałam być blada, bo Frank otoczył mnie ramieniem i przyjrzał mi się z troską.
– Dobrze się czujesz?
– Tak sobie, ale nie gwarantuję, że… Na razie nic nie mówcie.
Zamknęłam oczy, wytężając bardzo już nadwątlone siły. Sufit rozpadł się na tysiące małych fragmentów.
– Nie ma Percy'ego! – krzyknęła Annabeth w panice.
W mojej głowie zadźwięczał dzwon alarmowy. Nie podołałam… Mgła i burzenie jaskini jednocześnie to za wiele jak na jedną osobę.
– Wyłaźcie! – syknęłam do przyjaciółki i chłopaka. Wlepili we mnie wzrok. – No już!
Nie czekając na ich reakcję, zanurkowałam. Wypłynęłam niecałą minutę potem, trzymając przyjaciela pod pachy i łapiąc łapczywie powietrze. Frank z Annabeth (rzecz jasna) postawili sobie za punkt honoru nie wychodzić bez nas z wody. Mój chłopak spoglądał na mnie, jakbym dopuściła się jakiegoś przestępstwa. Gdy przyjaciółka przejęła Percy'ego, poczułam, że się przeliczyłam. Nie. Muszę tego dokonać – dla nich wszystkich…
– Coś mnie złapało – wychrypiał syn Posejdona. – Stawiam na Hyperiona. Facet ma żelazny uścisk, nawet gdy się topi.
– To moja wina – rzuciłam z frustracją.
Poklepał mnie po plecach.
– No co ty!
– Pogadajmy później – ucięłam.
Stanęliśmy na suchym lądzie. Mój umęczony mózg raz jeszcze rozszczepił się na dwa niemal niezależne byty. Potwory muszą być absolutnie przekonane, że toniemy razem z nimi, a oprócz tego… Udało się! Ziemia zatrzęsła się tak, że omal nie straciliśmy równowagi, po czym skalna siedziba sługusów Gai przeistoczyła się w bezładne ruiny. Miałam wrażenie, jakbym właśnie zeszła z karuzeli, na której kręciłam się dobre pół godziny.
– Stary, czy ta woda uniemożliwiała ci wykorzystywanie twoich talentów? – spytał Frank.
– Było OK – odparł Percy.
– To czemu czułaś się w obowiązku go wyciągać? – Frank zwrócił się z kolei do mnie.
– Określ, o co ci właściwie chodzi, do diaska! – zniecierpliwiła się Annabeth.
– Hazel jest nadgorliwa. Tyle w temacie – burknął.
Niewiarygodne! Robił mi scenę zazdrości po tym wszystkim, co przeszłam, by go odszukać! Nie chodziło mi o to, żeby dziękował mi za to na kolanach, lecz o odrobinę wdzięczności.
– Powiem ci, co chcesz usłyszeć – wycedziłam. – Zanim was znaleźliśmy, zdradzałam cię z Percym przy każdej nadarzającej się okazji i o każdej porze, a teraz udajemy przed tobą i Annabeth, że nic takiego nie miało miejsca! Mało tego, przebyliśmy Mare Nostrum i Hekate raczy wiedzieć ile kilometrów pod ziemią tylko po to, żebyście się o tym dowiedzieli!
– Dokończę za ciebie – zaoferowała się córka Ateny, widząc moją rezygnację. – Jesteś bezczelny, Zhang, a Hazel ma świętą cierpliwość! Ledwo się trzyma na nogach. Najwidoczniej ostatnio oślepłeś, skoro nie dostrzegasz takich prostych rzeczy!
– Odezwała się – prychnął. – Twoim problemem jest to, że postrzegasz Jacksona w samych superlatywach!
– Przestańcie – Percy próbował załagodzić sprawę. – Może sobie pomilczmy, hę? To sto razy lepsze od kłótni.
– On zaczął – Annabeth wzruszyła ramionami.
– Ona się wtrąca nieproszona – odparował Frank.
– Czasem trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać – odrzekła spokojnie. – Hazel z pewnością nie chce tego słuchać. Zajmijmy się kwestiami praktycznymi. Co z jakimś…
Nagle droga uciekła mi spod nóg; po chwili padłam na twarz.

Annabeth

W chwili gdy Hazel padła na ziemię, wszyscy jak na komendę znaleźliśmy się przy niej.
– Zobacz, Zhang – wypaliłam bez zastanowienia. – Nadal pozostaniesz ślepy? Chyba Mgła zaćmiła ci muzg!
Cała frustracja i wściekłość na Franka w tej chwili wypłynęła na wierzch, przytłumiając nawet radość z powodu widoku Percy'ego.
– Powiedziałem, nie wtrącaj się – odparł Frank.
– Możecie oboje się uspokoić? – Percy najwidoczniej miał już tego dość. – Jeśli kłuciliście się tak pprzez całe to porwanie.
– Ty też bądź cicho, glonomużdżku – odrzekłam, lecz zaraz tego pożałowałam. Percy przecież nie miał złych zamiarów, chciał załagodzić tylko napięcie, tym bardziej, że Hazel wciąż leżała między nami bez życia. Nie byłam teraz wcale lepsza od Franka.
– Cóż za hipokrycyzm – zakpił Zhang. Spojrzałam na niego gniewnie, po czym zwróciłam się do Percy'ego:
– Przepraszam, to było żałosne z mojej strony.
On tylko wzruszył ramionami.
– W zasadzie nie ma sprawy. To nie był pierwszy ani ostatni raz. Zdążyłem już do tego przywyknąć.
Mimo całej beznadziejności sytuacji zdobyłam się na lekki uśmiech.
– W porządku – skupiłam znowu wzrok na przyjaciółce. – Zabierzmy ją i wynośmy się stąd jak najszybciej.
Percy, który był najbliżej Hazel, wyciągnął ręce, ale Frank nie pozwolił na to zbyt łatwo.
– Zostaw, Jackson – warknął, po czym sam wziął Hazel na ręce.
Prychnęłam jak rozwścieczona kotka, ale Percy tylko położył mi rękę na ramieniu.
– W porządku, Frank. Chodźcie.
Wolną ręką dobył Orkana i ruszył naprzód, drugiej ręki nadal nie zdejmując z mojego ramienia. Słaby blask jego miecza oświetlał nam drogę.
Nagle za nami dało się słyszeć cichy głos Hazel:
– Co się stało?
– Już dobrze – odwróciłam się w ich stronę. – Po prostu trochę się przeforsowałaś. Powinnaś teraz odpocząć.
– Frank, postaw mnie – głos Hazel brzmiał zdecydowanie. – Wiem jak nas stąd wyprowadzić. W przeciwnym razie będziemy tak krążyć przez wieki.
Frank spojrzał na nią z powątpiewaniem, lecz ona niecierpliwie potrząsnęła głową. Chcąc nie chcąc, musiał ją postawić. Na jej twarzy dostrzegłam determinację. Wiedziałam, że chce, żeby ten koszmar już się skończył. Może nawet chce tego bardziej niż my.
Mimo bladości, Hazel prowadziła pewnie, jakby dobrze wiedziała, gdzie iść. Ja i Percy trzymaliśmy się tuż za nią, obawiając się, że znowu zemdleje, natomiast Frank szedł tuż przy niej niczym pies obronny, jakby chciał teraz zamanifestować przynależność Hazel do siebie. Irytowało mnie to niewiarygodnie, ale na razie postanowiłam milczeć, postanawiając, że po powrocie rozmuwię się z panem Zhangiem. W końcu, po nie wiadomo jak długim czasie, ujrzeliśmy wyjście. Nie potrafiłam uwierzyć, gdzie byłam, pod jakąś starą, walącą się ruderą.
Gdy w końcu znaleźliśmy się na powierzchni, Frank zadał najbardziej kłopotliwe pytanie:
– Wszystko ładnie, ale jak my teraz wrucimy?
– Za łatwo poszło – zauważyłam cicho. – Mam nadzieję, że Gaja nie ruszy za nami w pościg.
– Taa – przytaknął Percy. – Na pewno jej się nie spodobało, że zwialiśmy z jej imprezy.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

8

Jeśli chodzi o mnie, włożyłam w ten fragment najwięcej emocji. Fabułę jednak oceńcie sami.

Hazel

Kluczyliśmy ulicami, nie bardzo wiedząc, czego wypatrywać… Zaczynało już zmierzchać, co oznaczało, że czas nagli. Starałam się zachować resztki optymizmu, jednak przychodziło mi to z trudem. Miałam poczucie, że prowadzę Percy'ego na rzeź, tym bardziej, że sen o ołtarzu ofiarnym nie przestawał mnie gnębić. Gdyby nie chodziło o Franka i Annabeth, pewnie bym się wycofała, ale pragnęłam ich ocalić, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię.
– Czego szukamy? – spytał chłopak.
– Nie wiem, Percy – odparłam; wyparował ze mnie cały zapał. – Przepraszam. Miałam taką wielką nadzieję, że…
Urwałam, dostrzegając jakiegoś niepozornego staruszka z zupełnie posiwiałymi włosami, siedzącego na ławce przed sklepem. Przeszły mnie ciarki, lecz czułam, że powinniśmy do niego podejść. Przyjaciel chwycił mnie za ramię.
– To może być kolejna zmyłka.
– Warto spróbować – dobyłam miecza, po czym zrobiłam kilka kroków do przodu. Od starca bił spokój, ale uznałam, że lepiej mieć się na baczności.
– Dzień dobry – rzekł Percy. – Pogoda jak pod psem, no nie?
Zgromiłam go wzrokiem.
– Jesteśmy na wycieczce krajoznawczej… – utknęłam wpół zdania.
Chłopak przejął pałeczkę.
– Przewodnik nas wystawił. Mógłby pan streścić nam, powiedzmy… Historię miasta?
Staruszek zadumał się.
– Żaden ze mnie specjalista… – zaczął, ale od razu przeszedł do śmiertelnie nudnego wykładu o architekturze i tak dalej.
Przyjaciel wyłączył się po jakichś dwóch minutach, a ja usiłowałam nie iść w jego ślady.
– Dawniej nazywano tę wyspę Paumonauk – ta informacja sprawiła, że wstrzymałam oddech, jakby kopnął mnie prąd. – Zamieszkiwali ją Indianie. Jestem ich potomkiem.
Percy podniósł wzrok.
– Czy ja…
– Dobrze słyszysz – wpadłam mu w słowo. – Bardzo interesująco pan opowiada, ale obawiam się, że za chwilę spóźnimy się na obiad, a mamy rezerwację w lokalu. Byłoby kłopotliwe, gdyby…
– Rozumiem – wzruszył ramionami. – Szalenie mi miło, że mogłem się na coś przydać. Powodzenia.
Oddaliliśmy się. Syn Pana Mórz szedł jak w transie.
– Hazel, na małże… Opowiedz mi jeszcze raz ten sen z Ateną, nie pomijając żadnych detali.
Gdy skończyłam, przytulił mnie tak mocno, że przez kilka chwil stałam zgięta wpół, masując sobie żebra.
– Północny zachód! – krzyknął.
– Zwariowałeś?
Uciszył mnie gestem dłoni.
– To znaczenie tego lewego górnego rogu.
– Na Flegeton… – wyrwało mi się. – Czekaj… Czekaj… To i tak niewiele nam daje. Annabeth wspomniała o miejscu pod ziemią… – zagryzłam wargi. – Och, jak my mamy ich znaleźć?
– Chodźmy – poklepał mnie po plecach. – Chyba nie zamierzasz rezygnować, kiedy jesteśmy już tak blisko?
Szczerze mówiąc, jego słowa wzbudziły we mnie poczucie winy, ale i dały nową motywację. Przez długi czas wędrowaliśmy w milczeniu. Przyjaciel szedł pewnie, choć żadne z nas nie miało pojęcia, dokąd dokładnie zmierzamy. Nagle po naszej prawej zobaczyłam walącą się ruderę. Ogarnęła mnie dziwna pewność co do tego, co trzeba uczynić, więc skierowałam się w tamtą stronę. Percy nie oponował, lecz wyjął Orkana i położył mi rękę na ramieniu. Weszliśmy do ciemnicy; drewniana podłoga skrzypiała przy każdym kroku, przez co przypomniała mi się standardowa scena z horrorów: ktoś otwiera drzwi nieznajomemu, a potem jego życie zmienia się w dramat. Zewsząd wiało chłodem, a w kątach widać było tony kurzu. Kiedy Percy idący teraz tuż przede mną wkroczył do głównej izby, deski stęknęły tak złowróżbnie, że natychmiast odciągnęłam go do tyłu. Jakieś sześć metrów kwadratowych spruchniałej podłogi zapadło się, najprawdopodobniej do piwnicy.
– Dziękuję – syn Posejdona pocałował mnie w policzek, co nieco mnie zaskoczyło. – Już któryś raz mnie ratujesz.
– Oj tam, ty masz więcej takich sukcesów na koncie – odpowiedziałam. – Wyjdźmy stąd i powęszmy w okolicy.
– Nie, przecież miałaś przeczucie – zmarszczyłam brwi. – Widziałem tę twoją minę.
– Nie traktuj mnie jak nieomylnej – odrzekłam.
– Twoje przeczucia często się sprawdzają.
– A jeśli nie w tym przypadku? – spytałam.
– Nie unikniemy przeznaczenia – wydawał się pogodzony z losem.
– Powinno być jakieś okno – zasugerowałam.
Potaknął, po czym wyszliśmy i skorzystawszy ze zdewastowanego okna, stanęliśmy pośród desek. Percy odrzucił kilka na bok, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Pośrodku dawnej piwnicy ziała czarna czeluść. Spuścił się do niej po linie, a gdy poszłam za jego przykładem, jak na komendę wyciągnęliśmy broń. O dziwo, moja orientacja pod ziemią wróciła.
– Co tam jest? – szepnął.
– Coś potężnego – odparłam po chwili, skręcając w jedną z odnóg.
Chwyciliśmy się za ręce, wlokąc się w ciszy. Zimno narastało z każdą minutą. Trudno było ocenić upływ czasu, ale po mniej więcej pięciu godzinach straciłam siły i usiadłszy bez słowa, wciągnęłam głowę w ramiona. Przyjaciel ukucnął i przygarnął mnie do siebie. Z moich oczu niepowstrzymanie popłynęły łzy.
– Percy, to wszystko na nic – załkałam. – Te podziemia są jak olbrzymia sieć. Nie wiem, gdzie nasi mogą być… Tysiące korytarzy… Coś ala mitologiczny Labirynt.
– Prześpij się – poradził mi.
Bałam się, że utkniemy tu na wieki, jednak musiałam się trochę zregenerować. We śnie ujrzałam Kriosa i Hyperiona trzymających zakrwawione ciała Franka i Annabeth jak szmaciane lalki. Obudziłam się z wrzaskiem.
– Znów koszmar? – spytał Percy.
– Tak – odszepnęłam.
– Wołałaś: "To niemożliwe" i "Dlaczego to nie ja?" – odezwał się. – Umarli?
Pokiwałam tylko głową, wstając i podnosząc spathę. Ruszyliśmy dalej. Mimo wszelkich starań wciąż cała się trzęsłam. Po jakimś czasie otworzyła się przed nami jaskinia rozmiarów sali tronowej. Na naszych mieczach pojawił się szron. Syn Posejdona spojrzał na mnie ze strachem i otoczył ramieniem. Z końca pomieszczenia zaczął się ku nam zbliżać szybki stukot obcasów. Stanęła koło nas Chione we własnej osobie.
– Witajcie, półbogowie – rzekła z cierpkim uśmiechem. – Czekałam na was. Spóźniliście się.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Percy wojowniczo.
– Ich dusze są już w Hadesie – odpowiedziała. – Hazel, błagaj swojego ojca. Jeśli cię kocha, zrobi wyjątek.
Przełknęłam ślinę, tłumiąc w sobie gniew.
– Pluton nie tylko rządzi królestwem umarłych, ale i dba o przestrzeganie jego praw. Widzę, że Boreasz nie zatroszczył się dostatecznie o twoją edukację, nawet o jej część związaną ze światem, w którym żyjesz – odcięłam się.
– Wiesz, że mogę cię zamrozić? – wycedziła księżniczka.
– Wiem – warknęłam, przebiegając palcami po klindze miecza. – Tylko że wtedy odbierzesz sobie zabawę, czyż nie?
Sądząc z jej miny, trafiłam w czuły punkt.
– Kontynuujmy – Chione uniosła ręce w teatralnym geście. – Jeśli nie wyraziłam się jasno… Tamci nie żyją. Bogini ziemi zmieniła decyzję. Chcąc jednak wynagrodzić wam wasz trud, proponuje wam stanowiska.
– Mów precyzyjniej – ton Percy'ego był zimny jak stal.
– Jakiż ty jesteś niecierpliwy – uśmiechnęła się wyrozumiale. – Otuż kiedy wasi rodzice zostaną pokonani, możecie otrzymać pełnię ich mocy. Tylko pomyślcie… Wy bogami.
Mój przyjaciel oderwał wzrok od jej twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby nakreślona perspektywa powoli do niego przemawiała. Spojrzałam mu prosto w oczy i lekko nim potrząsnęłam.
– Skoro zostali zabici, pomścimy ich – uniosłam miecz.
– Poza tym nie będziemy bratać się z wrogiem – dodał Percy, choć czułam, że ciężko mu stawiać opór.
– Zastanówcie się – odezwała się księżniczka.
– Nie mamy nad czym – odparłam.
– Hazel, mogłabyś wyprowadzić matkę z Podziemia. To przecież twoje najskrytsze marzenie.
Poczułam się tak, jakby wnikała w najgłębsze zakamarki mojej duszy. Nie umiałam jednak zaprotestować. W moje myśli wkradły się wątpliwości.
– I nic w zamian? – spytał kpiąco syn Pana Mórz.
– Tylko złożenie Gai wieczystej przysięgi wierności. To chyba niezbyt wygórowana cena, prawda?
Byłam jak ogłuszona. Tak bardzo tęskniłam za mamą… Czasem na mnie krzyczała i obwiniała o jej niepowodzenia jako królowej wudu, ale zawsze ją kochałam. Percy ujął mnie za rękę.
– W drogę! – zakomenderował stanowczo, chcąc wyminąć Chione. Zaśmiała się okrutnie.
– Wzgardziliście taką łaską? Zginiecie tak czy inaczej, naiwni herosi.
W tym momencie powstał przeciąg, na tyle silny, że pani Śnieg prawie straciła równowagę. Zdałam sobie sprawę, że to zasługa Percy'ego i jego minihuraganu. Gdy biegliśmy do wylotu jaskini, podstawiłam księżniczce nogę, wskutek czego upadła jak długa. Percy, pilnując, żebym się nie zgubiła, popędził naprzód tak szybko, jakby ścigała go banda myśliwych dysponująca sforą psów. Otoczył nas lej mroźnego wiatru. Na chwilę odebrało mi oddech. Chłopak przyspieszył, mimo że było ślisko jak na lodowisku. Ciągle się potykaliśmy, podczas gdy Chione obniżała i obniżała temperaturę. Palce u rąk i nóg zaczęły mi zamarzać, mój kompan szczękał zębami. Przerażenie nie pozwalało mi rozumować zbyt racjonalnie, lecz wpadłam na pewien pomysł.
– Padnij! – nakazałam.
W chwili gdy przywarliśmy płasko do ziemi, sala za nami zmieniła się w stos gruzu. Syn Posejdona wybuchnął szlochem. Przytuliwszy go, również się rozpłakałam. Wiedziałam, że zbliża się koniec.
– Chodźmy – odezwał się w końcu. – Spuśćmy łomot tym, którzy…
Potrząsnęłam głową.
– Ale… Czy to ma sens?
– Nie wiem – przyznał cicho. – Przekonajmy się jednak, czy Chione nie kłamała.
– Nie wyglądała, jakby żartowała – westchnęłam ciężko.
– Z nią nigdy nic nie wiadomo – położył się na kamiennej podłodze. – Może i ty odpoczniesz?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Ostatnie, czego potrzebowałam, to kolejny sen "Apokalipsa", jakby to określił Percy, postanowiłam zatem czuwać. Nie byłam w stanie oswoić się z myślą, że wszystkie nasze wysiłki mogłyby okazać się daremne, ale moja nadzieja gasła jak nikły płomyk świecy. Nie miałam już sił nawet na łzy… Zwątpiłam, czy pojedyncze istnienia w ogóle obchodzą bogów. Ojciec wprawdzie mi pomagał, lecz niekiedy czułam się tak, jakbym była tylko narzędziem. Oczy zaczęły mi się kleić i chociaż bałam się zasnąć, zmęczenie w końcu wygrało. Zaraz jednak pojawiły się sny.
Ujrzałam Franka stojącego naprzeciw Hyperiona, z najwyższym trudem unikającego jego włóczni i Annabeth leżącą nieopodal na ziemi, związaną i bezsilną.
– Mieliście być posłuszni! – zawołał tytan. Jego broń przecięła powietrze. Frank przykucnął, ostrze chybiło zaledwie o cal.
– Walcz, herosie! – krzyknął Hyperion. – Bogowie, cóż z ciebie za syn Marsa!
Annabeth tymczasem wciąż próbowała zerwać więzy, co z pewnością nie było łatwe, zwłaszcza że Krios nie spuszczał z niej oczu. W końcu zdołała usiąść.
– Zostaw go! Teraz ja!
Drwiący śmiech Kriosa potoczył się po grocie niczym grzmot.
– Jeden na jednego, córko Ateny! Dam ci małą lekcję pokory!
Walczącą czwórkę spowiła ciemność. Serce tłukło mi się w piersi, bo nie widziałam, co się dzieje. Słyszałam jedynie tryumfalne okrzyki tytanów pomieszane ze wskazówkami, które Annabeth i Frank dawali sobie nawzajem. Nagle bracia ryknęli:
– Super było się z wami bawić!
W następnej chwili dotarł do mnie przejmujący wrzask Franka:
– Annabeth, nie!
Dziewczyna pisnęła.
– Zapłacisz za to! – zagroził chłopak.
– Życzę szczęścia w Podziemiu, Zhang! – odwarknął Krios, po czym coś huknęło.
Mrok rozwiał się. Dostrzegłam chłopaka i przyjaciółkę w kałużach krwi. Nagle dobiegł mnie rozgorączkowany szept:
– Obódź się… Hazel, obódź się…
Otworzyłam oczy. Stał koło mnie Percy. Podniosłam się i złapałam go kurczowo za rękę.
– Moja noc też nie należała do najprzyjemniejszych – rzekł z kwaśną miną. – Ale musimy iść.
– Musimy? – spytałam z powątpiewaniem. – Nie mamy już kogo szukać.
– A jeśli nadal żyją – wyglądał jak żywe uosobienie determinacji. – Co powiesz Frankowi, jeśli spotkacie się w Hadesie? "Wybacz, że ci nie pomogłam, ale nie chciało mi się sprawdzać, czy słowa Chione były prawdziwe"?
– Jak możesz?! – byłam wściekła. – Jeszcze wczoraj sam o mało się nie poddałeś, a teraz robisz z siebie bohatera, tak?
– Uspokój się – położył mi dłoń na ramieniu. Strzepnęłam ją.
– Niech to wszystko się wreszcie skończy! – wyciągnęłam miecz. – Pójdę z tobą, choćby dlatego, żeby udowodnić ci, że się mylisz! Uważasz, że ich los jest mi obojętny?
– Nie, ale twoje zachowanie na to wskazuje.
Ruszyłam przed siebie. Po jakimś czasie emocje ostygły.
– Przepraszam, Percy – spojrzałam na niego. – Wiem, że chciałeś mnie zmotywować…
Zawiesiłam głos, wyczuwając niemal namacalną obecność śmierci.
– Stało się coś?
Zrozumiałam, że jest znacznie bardziej przerażony niż na to wygląda.
– Nie podoba mi się tu – odpowiedziałam wymijająco.
Po półgodzinie natknęliśmy się na ślady krwi, które odtąd pojawiały się co kilkanaście metrów. Po wyrazie twarzy przyjaciela poznałam, że nie jest w stanie dłużej grać. Kiedy kilka minut później natrafiliśmy na pukiel jasnych włosów, zatrzymał się.
– Miałaś rację.
– Odnośnie czego?
– Zabłądzimy, a i tak ich nie znajdziemy – odparł.
– Teraz już nie zawrócę – zazgrzytałam zębami. – Niech się stanie, co ma się stać.
Mimo jego protestów pociągnęłam go za sobą.
– Nie uwierzę, póki nie zobaczę ich martwych na własne oczy – popadałam ze skrajności w skrajność, jednak miałam już naprawdę dość tej całej sytuacji.
Syn Posejdona szedł w milczeniu, ze spuszczoną głową. Nagle dostrzegłam łuk Franka, a on chwilę później niewidkę Annabeth, tuż przy krawędzi przepaści.
– Jak my tam zejdziemy? – zastanowił się.
– Obok jest ścieżynka – zauważyłam, podchodząc do skalnej ściany po lewej i rozważając, czy iść pierwsza.
Percy jednak sam wysunął się naprzód. Szliśmy niezwykle powoli, bacząc na każdy ruch. Zarówno ja, jak i on parę razy o mało byśmy nie spadli. Owa ścieżynka zdawała się nie mieć końca. Po kwadransie zobaczyliśmy po prawej strome zejście. Wziąwszy się za ręce, zaczęliśmy wędrówkę w dół. Znów narodził się we mnie strach, przeszywając mnie chłodem. Czekało tam na nas coś nieuniknionego… W końcu dotarliśmy do dna przepaści. Nie było słychać najcichszego dźwięku, co od razu uznaliśmy za podejrzane. W pewnej chwili straciliśmy poczucie czasu. W każdym razie na pewno minęło kilka godzin. W końcu wkroczyliśmy do komory zalanej oślepiającym światłem, w której kłębiły się chyba wszystkie możliwe potwory. Ledwo ogarnęłam salę wzrokiem, podbiegł do mnie jeden z ziemistych i wytrącił mi spathę. Schyliłam się i pochwyciłam ją, nim została rozdeptana przez jakiegoś cyklopa. Percy objął mnie ramieniem, po czym zaczęliśmy skradać się w głąb jaskini, gdzie tytani piętrzyli się nad Frankiem i Annabeth. Niestety, bardzo krótko posuwaliśmy się tak niezauważeni. Część stworów otoczyła nas ciasnym kołem. Nie, teraz już nic mnie nie powstrzyma! Rzuciłam się naprzód, podczas gdy przyjaciel, stojący do mnie plecami, zajął się wrogami będącymi za mną. Młóciliśmy mieczami jak tornado, niszcząc wszystko na naszej drodze. Gdy znaleźliśmy się parę kroków od córki Ateny i syna Marsa, od tyłu zbliżyła się do nas gorgona. Percy, który najwidoczniej miał bardziej wyczulone zmysły niż ja, obrócił się i zamienił ją w proch. Nagle wszyscy zamarli, jakby spojrzeli w twarz Meduzy. W naszą stronę szedł Hyperion.
– Nareszcie jesteście – rozłożył ramiona, jakbyśmy byli gośćmi.
Ja i Percy zerknęliśmy na siebie wymownie.
– Czas na świętowanie – odezwał się syn Posejdona.
– O tak! – potwierdził Krios patrzący ciągle na Franka. – Jeśli chcecie, módlcie się do waszych rodziców. Lada chwila zabierzemy was do świętego miejsca!
Chciałabym móc powiedzieć, że poczułam w tamtej chwili przypływ niewysłowionej odwagi, lecz prawda była inna: sam fakt, że Hyperion na mnie patrzył, wysysał ze mnie całą energię. Stałam z uniesionym mieczem, nie mogąc się ruszyć… I wtedy napotkałam wzrok Franka wyrażający niepojęte zdumienie.
– To iluzja? – spytał Annabeth.
– Chyba nie – odrzekła cicho.
Byliśmy w rozpaczliwym położeniu. Wystarczyłby jeden rozkaz któregoś z tytanów, byśmy stali się tylko historią. Musieliśmy coś wykombinować. Wzięłam się w garść. Przezwyciężając targający mną lęk, zrobiłam krok w kierunku Hyperiona.
– Przyszliśmy – powiedziałam; obaj tytani skupili na mnie spojrzenie. – Tego chciała wasza "patronka", jak ją zaszczytnie nazywacie, więc zwróćcie wolność naszym przyjaciołom.
– Dajemy wam wolną rękę – odrzekł Krios.
Brzmiało to zbyt prosto, jednak Syn Posejdona podszedł do Annabeth, a ja do Franka. Tak bardzo pragnęłam się odezwać, powiedzieć mu, że nie żałuję swojej decyzji, skoro dzięki temu on ma żyć, jak strasznie za nim tęskniłam, jak się o niego martwiłam, a przede wszystkim, jak bardzo go kocham. Milczałam jednak. Ze wszystkich sił powstrzymując się od płaczu, przecięłam jego więzy. Przytulił mnie, ale po chwili odsunęłam się, nie chcąc stracić nad sobą panowania.
– Idź – zmusiłam się do stanowczego, niemal oschłego tonu. – Uważaj na siebie i opiekuj się Annabeth.
– A wy?
– Dogonimy was – obiecałam, przywołując na twarz uśmiech i doskonale wiedząc, że tak nie będzie. – Idźcie.
Patrząc na Percy'ego stojącego z Annabeth, pojęłam, że nie tylko ja jestem wewnętrznie rozdarta. Puściwszy ją, chwycił mnie za rękę, na co Frank spiorunował go wzrokiem, a ja zarumieniłam się, choć nie miałam ku temu powodów.
– Trzymajcie się – odezwał się syn Pana Mórz.
Byli zakładnicy tytanów oddalili się, my zaś ruszyliśmy na zgraję potworów, mimo że było oczywiste, że jesteśmy bez szans.
– Zmierzcie się z nami! – rzucił wyzwanie Hyperion, doskakując do mnie z włócznią.
Odparowałam jego pierwszy cios, lecz ponieważ przy drugim wykorzystał siłę rozpędu, przewróciłam się.
– Oto członkini Legionu Dwunastego! – zadrwił.
Zerwałam się, po czym dźgnęłam go nieco poniżej kolana. Zaśmiał się tylko.
– Długo się nie utrzymacie!
Przyjaciel, z racji tego, że był szybszy, z Kriosem radził sobie lepiej, ale oboje mieliśmy świadomość, że Hyperion (przynajmniej tym razem) niezaprzeczalnie powiedział prawdę. Byłam już na skraju paniki, gdy nagle w moim umyśle przemówił głos ojca:
– Kruszce. Arsenał.
– Rozpraszasz mnie – burknęłam, gdyż o włos uniknęłam rozpłatania jak ryba.
Nie odpowiedział, lecz dotarło do mnie, że nie udzielałby mi pustych rad. "Kruszce. Arse…". Mój przeciwnik zaszarżował, zablokowałam cięcie. I tak przez parę minut, z których każda wydawała się wiecznością – jego atak, mój unik, jego atak, mój unik… Ręka dzierżąca spathę zaczęła mi drżeć. Wtem tytan zakręcił młynka swoją włócznią, rozbrajając mnie. Mój miecz poleciał gdzieś między grupę empuz. Znowu upadłam, dziwnie otumaniona. Dopiero po chwili zobaczyłam, że moje przedramię obficie krwawi.
– Kruszce – pomyślałam zamroczona, wstając z nieludzkim wysiłkiem.
– Percy! – krzyknęłam. – Ocean był cudowny, co nie?
– Że jak? – spytał, nie przerywając walki.
– Och, tak mi się przypomniało. Bogowie, zaraz umrę z pragnienia… Hyperion, skocz chociaż po espresso. Przecież i ty się już męczysz. Starość nie radość, co?
– Milcz!
– Dobra, nie bulwersuj się tak, bo ci skoczy ciśnienie, a to bardzo szkodzi. Co do tego oceanu… Percy, słuchasz mnie?
– Jasne! – odwarknął, uderzając Kriosa w brzuch płazem Orkana.
– No więc… – patrzyłam to w prawo, to w lewo. – Masz coś do picia?
– Levesque, poleciałaś na głowę?
– Ależ skąd – zaprotestowałam. – Zmieniam zdanie. Popływałabym sobie.
W jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia.
– Marzyć nikt nam jeszcze nie zabronił – westchnął nostalgicznie. – Teraz czas na pauzę techniczną, panowie.
Ku naszemu zdziwieniu tytani przytaknęli. Przyjaciel podszedł do mnie.
– Co ci… – urwał, widząc, że jestem ranna, po czym dał mi kawałek ambrozji.
– Potrzebna nam woda… – szepnęłam bezgłośnie.
– Po co?
– Zaufaj mi. Wyczuwasz podziemne jezioro albo…
Niemal niezauważalnie skinął głową.
– Plutonie, jeśli to nie zadziała…
– Współpraca – uśmiechnął się. – To dla nas nie pierwszyzna.
– Jest tu jakaś pozłacana tarcza – mruknęłam. – Gdy ją zobaczysz…
– Zacznę swoje – dokończył.
Krios i Hyperion podeszli ku nam niespiesznie.
– Poddajcie się, to może umrzecie szybciej – powiedział Hyperion.
– Wy i to wasze gadanie – prychnął Percy, co nie było samo w sobie zbyt mądre, ale zwróciło na niego uwagę obu tytanów.
– Nowa runda, nowe rekwizyty – spod posadzki u moich stóp wyłoniła się wspomniana tarcza.
Krios uniósł brwi, łypiąc na mnie groźnie, po czym zamachał rękami. Wpadło na mnie jakieś stworzenie (trwało to ułamek sekundy, tak że nie zdążyłam się nawet zorientować, co to było) i obryzgało moją tarczę zielonym jadem. Upuściłam ją, a ściślej biorąc, to, co z niej zostało, czyli prawie zupełnie stopiony kawał metalu. Zaklęłam soczyście, wzburzona tym, że już faza A okazała się niewypałem, gdy nagle koło Percy'ego wystrzeliła fontanna gejzeru. Skoncentrowałam się na rozległych podziemiach… W podłodze zaczęły otwierać się szczeliny, z sufitu posypały się odłamki kamieni.
– Zwolnij, Hazel, bo wszystkich nas pozabijasz – nakazałam sobie.
Z każdej nowo otwartej dziury wypływał strumień wody. Po paru chwilach oszołomienia potwory rozbiegły się w różne strony, tratując się wzajemnie i wzbudzając ogólny zamęt.
– Gdzie Annabeth i Frank? – krzyknął Percy.
– Nie wiem! – zawołałam. – Chyba poszli.
– Chyba? Na bogów Olimpu! Kto jak kto, ale córka Ateny powinna się domyślić!
– Miejmy nadzieję!
Skupiłam się jeszcze bardziej. Połączenie wody, moich zdolności (w tym przypadku destrukcyjnych) i Mgły? Wątpiłam, czy to w ogóle wykonalne, lecz musiałam spróbować. Percy złapał mnie wpół.
– Na trzy! – zapowiedział i zaczął odliczać. – Raz, dwa…
Między zdezorientowanymi tytanami pojawił się długi na jakieś dwadzieścia metrów, owalny otwór, który po chwili zaczął wylewać z brzegów. Kiedy poziom wody dotarł do połowy wysokości ścian, przyjaciel wciągnął mnie pod powierzchnię, otaczając nas bąblem powietrza. Czułam się dziwnie, mogąc swobodnie oddychać.
– Dużo mnie to kosztuje – rzekł Percy. – Dlatego muszę przyspieszyć.
– Mnie też – przyznałam. – A trzeba jeszcze wysadzić strop.
Zamilkliśmy, pochłonięci każde swoją partią planu.

Annabeth

Przez długi czas szliśmy w milczeniu, każde pochłonięte własnymi myślami. W końcu Frank przerwał ciszę:
– Gdzie my właściwie idziemy?
– Po prostu chodź – odparłam. Wiedziałam, gdzie mamy poczekać, chociaż na samą myśl zostawienia Hazel i Percy'ego na łasce tych wszystkich potworów dostawałam dreszczy.
– I co, zostawimy ich tak? O tym właśnie myślisz? – w głosie Franka zabrzmiała wyraźna pretensja.
– Oczywiście, że nie – odcięłam się. – Chodź.
Ruszyliśmy znowu. Frank zaczął burczeć coś pod nosem z nadąsaną miną. W końcu po jakichś pięciu minutach zaczęło mi to działać na nerwy.
– Masz jakiś problem? – spytałam chłodno, zatrzymując się gwałtownie. Frank spojrzał na mnie spode łba.
– Nieważne – odparł, wzruszając ramionami. Prychnęłam z irytacją.
– No więc jak nieważne, to może się przymknij – odparowałam. Ogarnęła mnie nagła złość. – A teraz stój tu i czekaj.
Dobyłam sztyletu. Dostrzegłam, że Frank ma swój łuk. Bez słowa rzucił mi niewidkę.
– Dziękuję – rzuciłam chłodno.
Zaległa cisza. Dostrzegłam po jakimś czasie, jak w jaskini, z której uciekliśmy wzbiera woda. W jednej chwili zrozumiałam plan Percy'ego i Hazel.
Frank przykucnął obok, nakładając strzałę. Zamarliśmy oboje, czujni i skupieni. Wiedziałam, na co trzeba czekać. Woda musi dosięgnąć stropu, w ów czas Hazel powinna zawalić tą jaskinię. Potwory albo nie przeżyją w wodzie, co było mało prawdopodobne, albo zostaną unicestwione przez walące się ściany i strop. W mojej ocenie ten plan miał jakieś 90 procent szans powodzenia. Po paru minutach usłyszeliśmy jednak coś, co sprawiło, że Frank na moment zesztywniał. Przeraźliwy głos Hazel wołający nasze imiona. Frank rzucił się w tamtą stronę, lecz ja przytrzymałam go. Coś było nie w porządku.
– O co ci chodzi? – usiłował mi się wyrwać. – Przecież oni jej coś zrobią.
– Wcale nie – zaoponowałam. – Nigdzie jej nie widzieliśmy. A może jest w dwóch miejscach naraz?
– Może ty jej nie widziałaś – prychnął Frank. – Ja ją widziałem. Zabierali ją. Ty tego nie rozumiesz, bo twój Percy żyje.
– Zhang! – znowu ogarnęła mnie irytacja. – Tu wszędzie mogą być pułapki, pomyśl o tym.
Frank jednak mnie nie słuchał. Wyrwał mi się i pobiegł w tamtą stronę. Nie miałam innego wyjścia. Klnąc cicho po starogrecku, pobiegłam za nim, świadoma że cały plan ucieczki może teraz runąć jak domek z kart. Po niedługim czasie przekonałam się, co było nie tak.
– Frank, uważaj! – krzyknęłam przeraźliwie. – Wpadniesz prosto na niego!
Frank biegł prosto na dorosłego, imponujących rozmiarów cyklopa. W momencie gdy krzyknęłam, jakby otrząsnął się z szoku i niemal odruchowo wystrzelił z łuku. Strzała trafiła cyklopa w czoło, tuż nad okiem. W następnej chwili rozsypał się w proch.
– Ty głupku – prychnęłam na Franka. – Zhang, to była półapka. Ten tutaj miał nas pewnie znowu złapać, jak inaczej mógł cię zwabić, jak nie naśladując głosu Hazel?
Przyglądał mi się nieco speszony.
– A tak zmieniając temat. To był naprawdę dobry i celny strzał – dodałam łagodniej. Na jego twarzy pojawił się zażenowany uśmiech.
– Sam nie wiem, jak mi się udało trafić go aż w oko.
– No dobra – odezwałam się po chwili. – Chodźmy stąd. Może być ich tu więcej.
– Raczej wątpię – odparł Frank. – Wszystkie monstra, włącznie z cyklopami, zostały w topielni.
Wskazał jaskinię.
– Może masz rację – przyznałam. – Ten jeden najwidoczniej miał za zadanie zatrzymać nas.
– Żeby tylko zatrzymać – dodał Frank.
W milczeniu wróciliśmy mniej więcej w to samo miejsce obserwacji, co przedtem. Żałowałam, że nie mam daru Hazel odnajdywania drogi. Teraz nie miałam całkowitej pewności, że jesteśmy w dobrym miejscu.
– Annabeth – odezwał się nagle Frank. – Zobacz. Jesteśmy bliżej niż byliśmy.
– Cuż, brawo dla pana cyklopa – odparłam cicho, gdy z oddali dobiegł mnie daleki krzyk Percy'ego, dającego Hazel wskazuwki.
– Bogowie – szepnęłam cicho. – Oni nie dadzą rady. Woda sięga dopiero połowy ścian, a oni…
– Wątpisz w nich? – Frank spojrzał na mnie ze stalowym błyskiem w oku. – Ty, córka Ateny, mistrzyni strategii, wątpisz w powodzenie tego planu? Poczekaj jak Percy o tym się dowie.
– Och, przymknij się – odparowałam, rozzłoszczona nie tyle słowami Franka, ale faktem, że miał rację. To, co powiedziałam, było tak samo niemądre jak nabranie się Franka na pułapkę cyklopa. Oboje jednak byliśmy zrozpaczeni i zdeterminowani. Nie mogłam stracić Percy'ego po tym, jak dopiero co go odzyskałam, Hazel też stała mi się jeszcze bliższa niż do tej pory. Wierzyłam, że we dwójkę sobie poradzą.
– Przepraszam – powiedziałam bardziej do nich niż do Franka, jakby mając nadzieję, że moje słowa im pomogą.
Mijała minuta za minutą, a my staliśmy w bezruchu obok siebie, czujni, łącząc się myślami z Percym i Hazel, jakby chcąc dodać im sił i przyspieszyć moment wydostania się stąd.
W końcu, po upływie nie wiem jak długiego czasu, Frank chwycił mnie za ramię i ścisnął z całych sił.
– Już czas – szepnął cicho. Wydawał się tak spięty i podenerwowany, jakby to od niego zależało powodzenie tej akcji.
I rzeczywiście. Woda w jaskinii dosięgła już stropu. Wstrzymałam oddech, czekając na to, co miało się stać. Za chwilę nasze niedoszłe więzienie zmieni się w gruzowisko.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

7

Hazel

Dopiero co zapoznałam Percy'ego z nowymi rewelacjami. Gapił się na mnie i gapił jak na widmo. W końcu odezwał się:
– Po pierwsze, Annabeth i Frankowi odbiło, jeśli myślą, że zrezygnujemy, a po drugie… Ta nasza wspólna słabość… Jest dość dobijająca.
– Lepiej bym tego nie ujęła – skomentowałam ponuro. – Tata wspomniał coś o jakimś lochu, w którym mamy być ostrożni. Czy oni wszyscy muszą gadać zagadkami? Możemy tak płynąć do końca życia…
– Który może nastąpić szybciej niż się spodziewamy – rzucił.
– Mógłbyś przestać mnie dołować? – zdenerwowałam się.
– Hazel, nie poznaję cię. Wkurzasz się o byle co albo ciągle siedzisz przygaszona. Nie chcę nic na tobie wymuszać, ale zauważyłem, że taki stan utrzymuje się od tamtej nocy ze snem "Apokalipsa". Nie mogę patrzeć jak cierpisz.
– To nie patrz – odpowiedziałam, idąc pod pokład, gdzie zaczęłam cicho płakać.
To ukrywanie było znacznie trudniejsze niż zakładałam. Może poradzić się Annabeth? Ech, nie, z Frankiem mają dość swoich zmartwień. Percy uchylił drzwi kajuty.
– Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość.
– Potrzebuję pobyć sama – wyszlochałam. – Proszę…
Gdy wyszedł, poczułam się jeszcze gorzej. Położyłam się na podłodze. W końcu zmęczone oczy same mi się zamknęły. Tym razem miałam bardzo spokojny, choć niejasny sen. Nie wiedzieć w jaki sposób znalazłam się na jakimś przystanku autobusowym (w samym centrum Nowego Jorku, jak podpowiadała mi podświadomość). Oprócz mnie stało tam jeszcze koło dziesięciu osób. Nagle w tym tłumku mignęła mi kobieta o surowym obliczu i szarych oczach. Powinnam ją kojarzyć…
– Czego szukasz? – spytała.
– Właściwej drogi – odparłam, nie wiedząc, dlaczego to mówię.
– Tam – wskazała gdzieś za mnie, po czym oddaliła się.
Odwróciłam się w owym kierunku i zobaczyłam tablicę z rozkładem jazdy. Wtem w jej lewym górnym rogu pojawiło się jedno jedyne słowo, które jednak wyryło się w mojej pamięci jak w kamieniu: "Paumonauk". Natychmiast się obudziłam i poszłam do Percy'ego, który jeszcze spał.
– Wstawaj! – zawołałam.
– Nadal będziesz udawać, że się nie lubimy? – otworzył niechętnie oczy.
– Cicho – syknęłam z przejęciem, spacerując tam i z powrotem po górnym pokładzie. – Czekaj… Daj mi pomyśleć.
Wstał, lustrując mnie uważnym spojrzeniem.
– Nie owijaj w bawełnę. Co ci się śniło?
Potrząsnęłam głową. Miałam tyle hipotez, że przez długą chwilę nie umiałam sformułować żadnej logicznej wypowiedzi.
– Czy… Czy mówi ci coś wyraz Paumonauk?
Spojrzał na mnie, jakbym spadła z księżyca.
– Nie. A co to?
– Nie mam pojęcia, ale wygląda mi na wskazówkę od Ateny – odpowiedziałam i opisałam mu pokrótce spotkanie z boginią.
– Jakbyśmy stali przed rzędem drzwi bez instrukcji, do którego zamka pasuje klucz – zauważył. – Mi tata mówił coś o starszyźnie i domu.
Zaśmiałam się histerycznie.
– To mi zaleciało Indianami. Ale dom… – nagle mnie olśniło. – Percy, Nowy Jork!
– Co ma piernik do wiatraka?
– Nie wiem dokładnie, ale tam przecież mieszkasz – odezwałam się.
– Następna stacja – zażartował. – Zabawa w boskie podchody. Czemu nie?
– Co dziś za dzień? – zaniepokoiłam się, po czym popukałam się w czoło. – Niech ich strzeli piorun Zeusa czy tam Jupitera! Jutro święto Spes! Skoro Gaja tak bardzo miłuje podstępną grę, to niech ma! Teraz my krzykniemy: "Szach!".
Zagwizdałam. Przyjaciel lekko pobladł.
– Na Posejdona, czy ty właśnie…
– Tak, tak – potwierdziłam uradowana, wykonując coś w stylu piruetu.
W tym momencie dało się słyszeć rżenie, a po chwili Arion, mój niezastąpiony, najszybszy na świecie koń (zaznaczam, że nic nie wyolbrzymiam), przeskoczył przez prawą burtę i wyhamował u mojego boku tak ostro, że statek zakołysał się jak hamak. Wzięłam rozbieg i odbiwszy się jak przed skokiem w dal, przeleciałam dzielącą nas odległość i wylądowałam na jego grzbiecie. Parsknął z oburzeniem.
– Hazel, to zwierzę jest niereformowalne – skrytykował go Percy. – Uszy więdną od przekleństw. Nauczysz go kiedyś chociaż podstaw kultury?
– W tym aspekcie mnie chyba nie słucha – odparłam, szczerząc się jak dziecko. – Wsiadaj, no i lepiej, żebyś przymocował się liną czy coś.
Zrobił co mu kazałam, a Arion, nie czekając na moje polecenia, popędził galopem. Po chwili rozpoznałam hałas świadczący o przekraczaniu prędkości dźwięku.
– Juhuuuuu! – wrzasnęłam. – Arion, zawieź nas do… – potrząsnął grzywą, tak że chlasnęła mnie po twarzy. – Och, rozumiem, już wiesz.
Syn Pana Mórz milczał.
– Wszystko w porządku?
– Yhm – wymamrotał. – Ze mną jak najbardziej, ale moje wnętrzności raczej się pod tym nie podpiszą.
– Kiedy dotrzemy na miejsce, pokażemy mu, co to znaczy być optymistą – zwróciłam się do konia.
– Brutus! – krzyknął.
– Jackson, nigdy nie rozważałam zmiany płci!
– Frank się ucieszy!
– Ej no, bo będziesz nas gonił.
To skutecznie zamknęło mu usta. Resztę drogi siedział cicho, podczas gdy ja delektowałam się świeżym powietrzem i obecnością ukochanego wierzchowca, którego niestety widywałam nader rzadko.
– To chyba połowa Brooklynu – oświadczył mój towarzysz po jakichś trzech godzinach. – Arion mówi, że zaraz koniec podwózki.
Faktycznie, minutę później koń zatrzymał się.
– Należy ci się tytuł zwierzaka roku – poklepałam go po chrapach.
– Chce złota – przetłumaczył Percy.
– Nie będę okradać sklepów jubilerskich – prychnęłam. – Wybacz, Arionie, tu nie ma żadnych złóż – przetrząsnęłam kieszenie. – Mam tylko jakiś szmaragd.
Zabrał go ochoczo z mojej ręki.
– Nie jest zbyt wybredny – zachichotał przyjaciel, gdy ześlizgiwaliśmy się na ziemię. – Połamania kopyt, kolego.
– Znajdź sobie w końcu nieśmiertelną klacz – dorzuciłam, a koń odbiegł.
– Tym razem było całkiem fajnie – rzekł Percy. – Może się przyzwyczaję. Przestało mnie mdlić.
– Ojoj, mi sugerujesz, że jestem mężczyzną, a sam miewasz objawy ciąży? Jakieś anomalia – uśmiechnęłam się.
– Co z tą starszyzną? – najwyraźniej chciał zająć się czymś twórczym.
– Ruszamy na miasto – odrzekłam, ponieważ to podszeptywała mi intuicja.

Annabeth

Nie wiem jak długo tak chodziłam bez celu, czas znowu przestał mieć znaczenie. Nagle z oddali dobiegł mnie przeraźliwy wrzask bólu. Poznałam głos Franka. No tak, pięknie, ma co chciał. Przez chwilę biłam się z myślami, wciąż wściekła na niego, ale przypomniałam sobie o Hazel. Co ja jej powiem, gdy Frank zginie, a ja nic temu nie zaradzę? Trudno, rozzłościł mnie, to fakt, ale w końcu byliśmy teraz w tej samej sytuacji, musieliśmy sobie pomagać bez względu na okoliczności. Ruszyłam więc w tamtą stronę i po chwili zobaczyłam Franka, trzymanego
za ręce przez Hyperiona i wiszącego głową w dół. Jego łuk i kołczan ze strzałami leżał porzucony nieopodal.
– Ej! – pozwoliłam się zobaczyć, nie miałam już nic do stracenia. Schowałam niewidkę do kieszeni, nie chcąc znowu jej zgubić.
– Chase! – zawołał uradowany Hyperion. – Mówiłem, że cię znajdę, mówiłem! Ha!
Dobra wiadomość: puścił Franka. Zła wiadomość: puścił go z dużej wysokości prosto na kamień. Kolejna zła wiadomość: ruszył prosto na mnie. Refleks miał niespodziewanie szybki. Ledwo zdążyłam dobyć sztyletu,
on już był przy mnie. Z dziecinną łatwością podniósł mnie w górę i przystawił ostrze miecza do gardła.
– Puść ją! – ku mojemu zdziwieniu ten krzyk wydał Frank, który jakimś cudem podniósł się z ziemi. – Puść ją zaraz, bo jak nie to… –
zamknął w skupieniu oczy, najwidoczniej chcąc się przemienić w coś, co odstraszyłoby Hyperiona, ale nic się nie stało. Jego zdolności najwidoczniej przestały teraz mieć znaczenie, zawiodły.
– Nic nie zrobisz, herosku – to pojawił się Krios, patrząc tryumfalnie na mnie, wciąż trzymaną pod groźbą miecza. – Jeśli kiwniesz chociaż palcem, Zhang, ona zginie, na twoich oczach, w bardzo bolesny sposób.
– Będzie umierać długo – zarechotał Hyperion. – Bardzo długo, a ty nic nie będziesz mógł zrobić. Twoje sztuczki zamieniania się w zwierzęta już
nie działają, pączku.
– Jesteście zdani na naszą łaskę – wtrącił Krios. – A teraz chodź.
Szturchnął Franka w plecy rękojeścią miecza, popychając go do przodu, podczas gdy Hyperion ruszył za nim, zarzuciwszy sobie mnie na ramiona niczym owcę, jedną ręką zatykając mi usta i wciąż nie zdejmując miecza z
mojej szyi. Chciało mi się płakać z bezsilności, ale postanowiłam, że nie uronię ani
jednej łzy, nie przy tych dwóch palantach. No i nie przy Franku. W końcu tamci zawlekli nas do jakiejś przepaści, której przekroczenie było dla nich tylko pokonaniem wysokiego stopnia, a nie skokiem w dół i złamaniem karku, jak w naszym wypadku byłoby, gdybyśmy zdecydowali się z własnej woli tam wejść. Spojrzałam w górę, nie było widać nawet otworu, przez który weszliśmy. Wiedziałam, że nikt nas stąd nie zobaczy. Zdecydowałam się na ostateczność. Gorzej być już nie mogło, a skoro Percy i Hazel postanowili nas szukać mimo wszystko, postanowiłam im to ułatwić. W momencie gdy Hyperion stał dopiero jedną nogą w przepaści, drugą wisząc jeszcze w powietrzu, chwyciłam z trudem niewidkę, którą jakimś cudem zdołałam ująć w palce i rzuciłam ją za siebie, chcąc w ten sposób przekazać Hazel i Percy'emu coś w stylu: "Jesteśmy tutaj". I tak nie była mi już potrzebna, z tej dziury na pewno się nie wydostaniemy. Zdążyłam niemal w ostatniej chwili, bo w następnym momencie przestałam już widzieć nawet ten niewielki punkcik, który oznaczał wyjście. Hyperion rzucił mnie na ziemię u stóp Kriosa, wciąż trzymając mnie pod mieczem.
– Teraz już nie uciekniecie – odezwał się tryumfalnie Krios. – A jeśli nawet coś wam przyjdzie na myśl… – zastanowił się przez chwilę.
– Jackson i Levesque są już blisko. Jeśli zrobicie chodźby jeden ruch, żeby się stąd wydostać, przyprowadzimy ich tutaj i zabijemy.
– Nie! – krzyknął Frank.
– Kłamiesz! – dodałam, a w owej przepaści nasze głosy zabrzmiały nadzwyczaj upiornie. Spojrzałam wyzywająco na Kriosa.
– Jakbyśmy nie wiedzieli, że i tak ich zabijecie, gdy tylko tu się zjawią.
Hyperion przycisnął mocniej ostrze miecza do mojego gardła.
– Jeszcze jedno słowo, Chase – odezwał się złowieszczo. – To twoja krew będzie wsiąkać w ziemię, a wtedy zastanowimy się, czy oszczędzimy tego aroganta Jacksona, czy wręcz przeciwnie.
– Ja bym go tam nie oszczędzał – zarechotał Krios. – Piśnij jeszcze, a wtedy on będzie pierwszym, który zginie, a wiesz, co wtedy się stanie?
Jego szkielet poprowadzi wojska Gai do wojny, to on dokona destrukcji twojego ukochanego świata. Chcesz tego?
Miałam ochotę się odciąć, ale Frank syknął ostrzegawczo, więc zamilkłam. Gdy zarówno Krios, jak i Hyperion się wynieśli, ogarnęła mnie czarna rozpacz.
– Na styks! – walnęłam ze złością pięścią w kolano. Nie miałam nawet serca obwiniać Franka, nasza kłótnia odeszła w niepamięć. – Frank, gdzie twój łuk?
– Na górze – jego odpowiedź była krótka i cicha. Odetchnęłam. Kolejny znak dla Hazel i Percy'ego.
– Myślisz, że oni mówili prawdę? – Frank jakby wiedział, o czym myślę. – Myślisz, że Hazel i Percy naprawdę już tu są?
– Nie wiem – odparłam bezradnie. – Teraz nic nam nie zostało, tylko czekać co będzie dalej.
Frank pokiwał głową, ale minę miał dość ponurą. Po chwili odwrócił się do ściany, a ja pogrążyłam się w ponurych rozmyślaniach, usiłując podsycić w sobie resztkę nadziei, że wszystko będzie dobrze.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

6

Hazel

Usiadłam gwałtownie na deskach pokładu, zatykając sobie usta dłonią, by stłumić krzyk. Percy podbiegł do mnie i ujął moją dłoń.
– Wszystko gra? Jesteś blada jak śmierć.
Gardło miałam tak ściśnięte, że nie mogłam wyrzec ani słowa. Cała roztrzęsiona, przytuliłam się do niego, hamując szloch.
– To tylko sen – odezwałam się w końcu głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
Przyglądał mi się badawczo. Położyłam głowę na jego ramieniu, unikając tego spojrzenia. Znał mnie na wylot, więc na pewno już wiedział, że coś przed nim ukrywam. Odsunął mnie od siebie łagodnie, by znów móc na mnie spojrzeć.
– Przecież nie każę ci opowiadać – zauważył. – Zrobisz to, jeśli sama będziesz chciała.
– Ok, nie będę sobie brać tego do serca – odparłam, lecz dotarło do mnie z pełną wyrazistością, że jestem zwykłą kłamczuchą.
Może jednak powinnam mu powiedzieć? W głowie huczało mi od gonitwy myśli. Wreszcie zwyciężył rozsądek. Nie zdradzę mu żadnych szczegółów z bardzo prostego powodu – nigdy by mi na to nie pozwolił. Wolałby sam umrzeć, a wiedziałam, że jeśli ów koszmar był proroczy (co w życiu półbogów nie było niczym nadzwyczajnym), nie zawaham się uczynić tego, co w nim widziałam. Nie miałam innego wyjścia, pozostało mi zbyć go ogólnikiem.
– Percy, to był koniec świata. Pożary, powodzie, Gaja…
Przytulił mnie mocniej.
– No już, cii… Poradzimy sobie. Nie przez takie burze przechodziliśmy.
Nie zabrzmiało to zbyt pocieszająco, ale minimalnie mi ulżyło.
– Proponuj mi, co ci się tam żywnie podoba, ale wiedz, że nie zdradzę ani Franka, ani moich przyjaciół – oznajmiłam w myślach Gai, będąc absolutnie pewna, że mnie usłyszy. – Albo zginiemy wszyscy, albo nikt! Nie zamierzam wybierać jak z towaru na półce, ty szurnięta wiedźmo!
Jak nic śmiertelnie ją obraziłam, jednak nienawidziłam, kiedy ktoś mnie poniżał, a w szczególności nie cierpiałam tej bogini, która pragnęła, bym stała się psychicznym wrakiem, okradzionym z jakiejkolwiek nadziei. Byłam po równo rozgniewana i przerażona.
– Zbliżamy się do lądu – rzekł przyjaciel.
Wstałam i zawiesiłam sobie miecz u pasa. Bogowie, to wariactwo jeszcze dziś dobiegnie kresu… Odetchnęłam głęboko.
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – mruknęłam.
– Czekaj, aż tak ci się spieszy? To nie będzie takie: trzask-prask.
– Rany, kiedy ja już nie umiem siedzieć bezczynnie – zaperzyłam się.
Wrzucił do plecaka koc i linę, po czym mrugnął.
– Annabeth i Franku, brygada specjalna rusza do akcji.
Albo miał takie świetne poczucie humoru bez względu na okoliczności, albo wypracował sztukę udawania do perfekcji. Chwyciłam go za rękę, mając wrażenie, że lada chwila eksploduję z nadmiaru emocji. Pięć minut później zatrzymaliśmy się w małej zatoczce. Percy sprowadził mnie po trapie, jakby się bał, że nagle spanikuję i zechcę zawrócić. Zaczęliśmy powoli iść w głąb wyspy, z mieczami w rękach i przysłowiowymi oczami naokoło głowy.
– Nasi są w jakiejś jaskini – powiedział mój kompan.
"W jaskini"? Jak na razie dostrzegałam tylko wysoką trawę, kępy krzewów i mnóstwo najrozmaitszych gatunków drzew, co przywiodło mi na myśl eksperyment, o którym kiedyś słyszałam. Grupa, hm… Nieodpowiedzialnych naukowców postanowiła na zdecydowanie zbyt małym obszarze zgromadzić rośliny i zwierzęta różnych stref klimatycznych, co oczywiście okazało się totalną klapą, bo wszystko im się ze sobą pomieszało. To wcale nie dodało mi odwagi. Nagle percy przystanął.
– Słyszysz?
– Co niby?
– Szum – odparł, jakby to miało mi wystarczyć za wyjaśnienie.
Ruszył szybciej. Wkroczyliśmy do lasu, gdzie powitał nas grząski grunt i egipskie ciemności, ale Percy zdawał się wyczuwać drogę jakimś szóstym zmysłem. W końcu wydostaliśmy się spomiędzy drzew i wyszliśmy na doprawdy malowniczą polanę, którą przecinał strumień.
– Ty nie przechodź – uprzedził, biorąc mnie na barana. – Muszę uspokoić kilka ropuch i… Och, mniejsza z tym.
Wzdrygnęłam się. Na Nyks, czy takie strumienie nie są dla nieh za zimne? Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie, przyjaciel puścił się biegiem. Wyminęłam go, każąc mu zwolnić.
– Jackson, tu co krok może być pułapka – spojrzał na mnie spode łba. – Annabeth powiedziałaby to samo.
– Dobra – wymamrotał.
Szłam zatem przodem, wypatrując potworów mogących zaatakować nas z góry.
– Stój! – wrzasnął nagle chłopak.
Tak mnie przestraszył, że potknęłam się o wystający korzeń i straciwszy równowagę, zaczęłam staczać się po upiornie stromym zboczu. Przyjaciel wychylił się przez krawędź wąwozu i schwycił mnie za koniuszki palców, usiłując podciągnąć.
– Percy, puść – poprosiłam. – Spadniesz ze mną.
– Trudno – wycedził. – Nie zostawię cię.
Złapałam się jakiegoś występu pokrytego ohydnie wilgotnymi glonami, z którego ręka ześliznęła mi się już po paru sekundach. Nigdy nie miałam lęku wysokości, jednak teraz naprawdę bałam się spojrzeć w dół. Moja druga dłoń wysunęła się z uchwytu Percy'ego chwilę potem. Straciłam władzę nad własnym ciałem; niemal leciałam, zdając sobie doskonale sprawę, że czeka mnie nieuchronne roztrzaskanie się o… Na Styks, co tam będzie? W końcu łupnęłam głową w jakiś głaz, co wprawdzie zadziałało jak hamulec, ale przez dobre kilka minut nie byłam świadoma niczego poza bólem.
– Hazel? Hazel, żyjesz? – dobiegło mnie z bardzo daleka.
– Taak! – wrzasnęłam. – Ledwo!
– Co ci jest?
– Znowu łeb!
– Możesz wstać?
Spróbowałam.
– Nie! – odkrzyknęłam po chwili. – Ale czołgać się owszem!
– Posuwaj się wzdłuż wąwozu! Prawie cię nie widzę! Inaczej: za moim głosem!
I zaczął wołać: "Hop-hop". Czołgałam się ostrożnie, badając wzrokiem i rękami każdy kolejny odcinek.
– Jest jaskinia! – oświadczyłam po kwadransie.
– Ja znalazłem obniżenie. Wziąłem linę, więc jakoś zejdę.
– Już? – spytałam, gdy długo się nie odzywał.
– Tak, tylko módl się, żeby ta prowizorka wytrzymała.
Zacisnęłam pięści, tak że paznokcie wbiły mi się w dłonie, szepcząc (przyznaję) dość skromną prośbę: "Tato, pomóż". Kiedy przyjaciel wylądował koło mnie, zarzuciłam mu ręce na szyję.
– W porządku? – upewniłam się.
– Jasne – odrzekł, biorąc mnie za rękę.
Weszliśmy do pieczary. Pod sufitem fruwała gromada nietoperzy, co w pierwszej chwili o mało nie przyprawiło mnie o zawał, ze ścian zwisały pajęczyny, nad nami zaś dostrzegłam stalaktyty.
– Cicho jak w grobie – odezwał się Percy.
– Nie mów takich rzeczy – burknęłam.
– Wybacz. Wyczuwasz coś w tych tunelach?
Skoncentrowałam się.
– Nie, jak gdyby ktoś mnie blokował. Coś jak w Epirze. Masz wosk?
Przytaknął i podał mi kawałek. Uformowałam z niego niekształtną świecę.
– Będę oświetlać nam drogę i zostawiać znaki na ścianie po lewej co parę metrów – rzekłam.
Cóż, nie wzięłam pod uwagę, że ów wosk tak szybko się stopi. Po krótkim czasie znów otoczył nas mrok.
– Niech to szlag! – zaklął chłopak.
– Przepraszam – powiedziałam, zła na samą siebie. – O, widzę chyba światełko.
– Gdzie? – spytał.
– Jeszcze daleko – przyznałam. – To chyba oznacza wyjście.
– A co z Annabeth i Frankiem?
– Przecież nie mówię, żebyśmy ich nie szukali – odparłam. – Jednak nie chcę, byśmy zabłądzili. Wyjdźmy tamtędy i spróbujmy wykorzystać iryfon.
Skinął głową. Kiedy byliśmy już kilka kroków od niewielkiego otworu, zorientowałam się, że został w tyle. Obracając się, usłyszałam okropny łoskot. Jaskinia zadygotała.
– Percy? – spytałam niepewnie, rozglądając się.
Nigdzie go nie było, za to za mną wziął się nie wiadomo skąd pionowy blok granitu, w którym nie pozostała najmniejsza szczelina. Mogłam próbować go zawalić, lecz istniało duże ryzyko, że kamienie zasypią przyjaciela albo że zawali się cała część pieczary, gdzie się znajduje. Mogłam okrążyć tę piekielną jaskinię i dostać się do niej od strony, z której przyszliśmy, chociaż jeśli się zgubię, już nikt mu nie pomoże. Nie miałam jednak wyboru. Wspięłam się na palce i po raz ostatni przyjrzałam się skalnej ścianie. Zauważyłam szeroki na kilkanaście centymetrów otwór na samej górze.
– Percy! – krzyknęłam tak głośno, iż przez moment byłam pewna, że moje płuca tego nie zniosą.
Cisza… Cisza, a potem dźwięk, którego nie dało się pomylić z niczym innym – huk wielkiego wodospadu. Na Plutona, skoro moja władza nad podziemnymi korytarzami nie działała, to czy przyjaciel będzie mógł oddychać pod wodą? Zrozumiałam, że daliśmy się zaskoczyć. Zdesperowana zdecydowałam, że podejmę próbę obejścia pieczary. Nagle nogi ugrzęzły mi w błocie, a za plecami usłyszałam znajomy głos:
– Witaj, Hazel.
Odwróciłam się błyskawicznie, instynktownie sięgając po spathę i stanęłam twarzą w twarz… Z moim ojcem.
– Dzień dobry, tato – odpowiedziałam formalnie, choć ten dzień z pewnością nie zasługiwał na taki epitet.
Byłam na niego wściekła, że nie zapobiegł zaginięciu Franka i Annabeth. Przecież był bogiem – ba, jednym z Trójki.
– Nie mamy wiele czasu – rzekł. – A ściślej mówiąc, twój przyjaciel go nie ma.
– Więc przejdź do sedna – ponagliłam go, siląc się na uprzejmość.
– Od ciebie, tylko od ciebie, zależy jak postąpisz po tym, co mam ci do powiedzenia – zagryzłam wargi. – Czas, byś poznała słabość Percy'ego.
– Słabość Percy'ego? – powtórzyłam zszokowana.
Czy ten świat już całkowicie oszalał? Czekałam w napięciu na ciąg dalszy.
– Każdy taką ma – kontynuował Pluton. – On ma problem z lojalnością wobec przyjaciół.
– To niedorzeczne! – zawołałam niemal wytrącona z równowagi. – Nie wmówisz mi, że to wada!
– Sama w sobie nie – odpowiedział. – Kłopot w tym, że łatwo to wykorzystać.
– Nie rozumiem. Mógłbyś się streszczać? Percy tonie.
– Właśnie – podchwycił. – Zrobiłabyś wszystko, by go uratować, prawda?
– Tak – odparłam bez zastanowienia, czując się tak, jakbym była na wykładzie wygłaszanym po chińsku. – Co to ma wspólnego z Percym?
– Macie tę samą skazę.
Oparłam się o zimny kamień.
– C… Coo? – wykrztusiłam.
– Taka jest prawda, moja córko, a Gaja liczy, że przez to was skłóci.
– I co ja mam robić? – jęknęłam.
– Musicie razem z tym walczyć. Jedno musi wybierać rozsądek, gdy drugie zapomni o tym, co ważne.
– To Frank i Annabeth nie są ważni?
– Oczywiście, że są, ale czy ocaliłabyś ich za cenę zagłady reszty świata?
– Ja… Ja nie wiem… – szepnęłam zawstydzona i przytłoczona. – Dlaczego o to pytasz?
– Ponieważ sam nie wiem, w obliczu jakiej decyzji przyjdzie wam stanąć. Gaja wciąż się waha.
Machnął ręką, a ściana, za którą był uwięziony mój przyjaciel, rozpadła się. Pluton wyciągnął go z topieli, a ja posadziwszy go na ziemi, zaczęłam walić po plecach, by wypluł wodę. Złapał go atak kaszlu.
– Nie ma tu tych, których szukacie – odezwał się mój ojciec.
Przez chwilę sądziłam, że pobiję go za te słowa, ale w głębi serca czułam, że akurat w tej kwestii się nie myli. – Wasz okręt czeka – wskazał ręką. – Mam nadzieję, że umiejętnie wykorzystasz nową wiedzę.
– Tak jakby ona była czymś dobrym – pomyślałam ze złością.
– Bądźcie ostrożni, zwłaszcza w lochu – dodał, po czym pogłaskał mnie po włosach (czego się kompletnie nie spodziewałam) i zniknął, zostawiając mnie załamaną.

Annabeth

Gdy Frank się obudził, doszliśmy do wniosku, że nie możemy tu siedzieć wieczność, zwłaszcza że usłyszałam już jakiś hałas. Uciekliśmy niemal w ostatniej chwili, by nie wpaść prosto w łapy dwóch empóz. Przeklęte wiedźmy. Gdy znowu się ukryliśmy na następne kilka minut, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Nie byłam pewna, czy to zadziała, ale spróbować zawsze można. Zbliżyłam się do niewielkiego strumyczka, o ile można nazwać to strumyczkiem. Raczej szczeliną w skale wypełnioną wodą. Frank zrozumiał. Oświetlił ją latarką i wtedy ku mojemu zdziwieniu światło załamało się, tworząc tęczę. Frank pogrzebał w plecaku, który jakimś cudem udało mu się odzyskać i podał mi drachmę, którą rzuciłam w tęczę.
– Bogini Iris, przyjmij moją ofiarę. Pokaż mi Percy'ego Jacksona i Hazel Levesque!
Przez parę chwil nic się nie działo. Po chwili dostrzegliśmy niewyraźny obraz jakiejś jaskini z gruzowiskiem. Pewnie robota Hazel – przeszło mi przez myśl. Dostrzegłam ją, pochyloną nad bezwładną postacią
Percy'ego, który z trudem łapał oddech.
– Hazel – mój głos musiał ją przestraszyć, bo podskoczyła i odwróciła się w naszą stronę.
– Annabeth? Frank? Nic wam nie jest? Gdzie jesteście?
Wyrzucała z siebie te pytania, najwyraźniej zbyt przerażona, by się powstrzymać.
– Co sie stało? – spytałam, usiłując przytrzymać Franka, który wyglądał tak, jakby chciał rzucić się Hazel na szyję. No tak, Żymianie niezbyt dobrze znali iryfon, ponieważ nie preferowali jego używania. – Hazel, co się stało z Percym?
– Wpadł do wody – wyjaśniła. – Nie takiej zwykłej wody. Teraz… – odwróciła się na moment.
– Śpi – dokończyła po chwili. – Zasnął albo coś…
– Hazel, posłuchaj mnie – zaczęłam pospiesznie. – Jesteśmy gdzieś pod ziemią. Przypomina to Tartar, ale proszę cię, nie szukajcie nas. Gaja chce was jako ofiarę za święto Spes. Jeśli tu traficie… Zginiemy wszyscy, a ona i tak zrobi swoje. Zniszczy cały świat. Musicie…
Urwałam jednak, gdyż dostrzegłam jak w polu widzenia pojawia się coś wielkiego i skrzydlatego.
– Uważajcie! – zdążyliśmy krzyknąć z Frankiem i obraz znikł.
– Pięknie – Frank uderzył pięścią w kolano. – Pięknie! Cudownie!
– O co ci teraz chodzi? – odwróciłam się do niego.
– No i po co nawiązywałaś to połączenie? – wybuchnął nagle.
– A ty mi sam w tym pomagałeś – odcięłam się. – Aż tak zatęskniłeś za Hazel, że nie mogłeś znieść jej widoku?
Spąsowiał.
– Nic ci do tego, Chase – odparował. – Ty i te twoje pomysły. Wolę już sam sobie radzić.
Zaniosłam się szyderczym śmiechem.
– Pewnie! Przywiązany do kamienia, ale sobie radzisz. Jasne!
Chciałam jeszcze dodać: "I mażąc się jak dziecko", ale powstrzymałam się. Nie będę wypominać mu słabości, której sama uległam.
– A pewnie! – podniósł się z ziemi. – Może mi powiesz, że masz jakiś plan?
– Tak, mam, Zhang – odparowałam, również zrywając się na równe nogi. – Trzeba iść. Tam!
Wskazałam w prawo, gzie widać było długi i wąski korytarz. – Tam jest najbliżej wejźcia.
– Skąd ty to możesz wiedzieć? – prychnął. – Ja bym poszedł tam.
Wskazał na lewo, gdzie robiło się coraz ciemniej.
– Zhang, rób co mówię – odezwałam się naprawdę rozeźlona. – Chyba że chcesz skończyć wydrylowany przez cyklopów albo w słodkich objęciach empuzy.
Odwrócił się, dając mi wyraźnie do zrozumienia, co o tym myśli.
– Dobra! – rzuciłam wściekle. – A idź sobie sam! Chciałam ci pomóc, myślałam, że ci ulży, jak zobaczysz Hazel żywą, chciałam nas oboje stąd wyprowadzić, a przynajmniej doprowadzić tak blisko jak się tylko da. Ale skoro ty uważasz, że zrobisz to lepiej sam, to idź sobie. Tylko na drugi raz nie proś nikogo o pomoc!
– Tak, na pewno jest bezpieczna, biorąc pod uwagę to co tam przyleciało – odwarknął. – Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu!
I puścił się biegiem korytarzem, a ja nawet go nie zatrzymałam. Głupota na miarę Kriosa i Hyperiona razem wziętych. Wiedziałam, że będę tego żałować, ale byłam za bardzo wściekła i przekonana o swojej racji. Jeszcze zobaczy, ten cały Zhang. Pomagałam mu przez cały czas, a on tak się odwdzięcza? Niech teraz radzi sobie sam. Też bardzo martwiłam się o Percy'ego i Hazel, ale co mi da takie wściekanie się na byle kogo, kto nawinie mi się pod rękę? Eech, ten Frank, chłopaki zawsze muszą coś zepsuć. Wstałam więc i zaczęłam wlec się wybranym przez siebie korytarzem. Wiedziałam, że wcale nie jesteśmy jeszcze bezpieczni, a teraz gdy się rozdzieliliśmy, będzie jeszcze gorzej. No tak, Gaja osiągnęła co chciała. Skłóciła nas na dobre. Ale trudno. Wcale nie mówiłam Frankowi, żeby robił to co zrobił. Sam chciał, to poszedł. A niech sobie idzie, ciekawe, jak daleko zajdzie, purchawiec jeden.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

5

Hazel

Wiatr szumiał mi w uszach. Okręt od kilku godzin nie zwalniał tempa, co było bardzo niepokojące, zważywszy że Percy nie miał tu już władzy. Co chwilę odzywała się moja morska zaraza, ale byłam tak przejęta grozą, że zbytnio się tym nie przejmowałam. Przyjaciel trzymał mnie za rękę, a ja usiłowałam odegnać sprzed oczu wyobraźni obraz naszego środka transportu rozbijającego się o jakieś gigantyczne skały lub o zwykłe nabrzeże.
– Ktoś chyba za nami nie przepada! – zawołał w pewnym momencie. – Może to Eol?
– Mnie nie pytaj – jasne myślenie kosztowało mnie wiele wysiłku. – W każdym razie ta wichura najwyraźniej chce nas unicestwić.
– Nie wypowiadaj takich słów na Mare Nostrum – ostrzegł. – Kusisz los.
– Yhm… Może poproś tatę, żeby coś z tym zrobił?
– Spróbować zawsze można – wymamrotał, przymykając oczy.
Dopiero teraz zauważyłam, że ma wypieki. Dotknęłam jego czoła. Było rozpalone. Najwyraźniej za długo leżał w przemoczonym ubraniu na tamtej plaży.
– Zaczekaj.
Zeszłam pod pokład, gdzie znalazłam puszysty koc, którym go opatuliłam. Uśmiechnął się.
– Dzięki. Jak na kogoś, kto ma ojca rządzącego wszystkimi bogactwami świata, jesteś naprawdę opiekuńcza i…
– Cicho! Przesadzasz.
– Czyżbyś i ty miała gorączkę? Moją matką nie jest Demeter.
Zachichotałam, jednak Percy nagle spoważniał.
– Za niedługo Wyspa Syren – pogrzebał w plecaku. – O, jest wosk! O dziwo wysechł.
Postanowiłam nie dociekać, skąd go wytrzasnął.
– Słuchaj – wlepiłam spojrzenie w swoje dłonie. – Chciałabym…
– Nie ma mowy! – przerwał mi ostro. – Już raz przebywałem tę drogę, Hazel, i z tą wyspą nie mam najlepszych wspomnień. Sam bym się bał.
– A więc tchórz z ciebie, Jackson – odpowiedziałam zimno.
– Oświecę cię: nie jesteś pierwszą dziewczyną, która zapoznała mnie z tym faktem.
– A widzisz? Coś w tym musi być.
– Chcesz mi udowodnić, że jesteś odważna? Wiem o tym bez tego.
Zazgrzytałam zębami.
– A co, jeśli mam się dowiedzieć czegoś pożytecznego? Zmarnować taką okazję… – potrząsnęłam głową.
Opuścił ramiona.
– Przywiążę cię do masztu.
Zrobiwszy to, co zapowiedział, odebrał mi spathę.
– A to po co? – spytałam gniewnie.
– Żebyś nie uciekła.
Uuups! Aż tak źle? Głos rozsądku podpowiadał mi, że nie wiem w co się pakuję, ale nie zamierzałam się wycofywać. Percy zatkał sobie uszy przygotowanym wcześniej woskiem. Wzburzone morze niespodziewanie wygładziło się, zupełnie jakby od wieków było martwe.
– Widać ląd – oznajmił przyjaciel posępnie. – Frank mnie zabije, ale przecież nie mogę cię do niczego zmuszać.
Nie zwracałam uwagi na to, co mówi, pochłonięta wyczekiwaniem. I nagle… Rozbrzmiał chór anielskich głosów, tak idealnie współbrzmiących i czystych, że w oczach zakręciły mi się łzy wzruszenia, zanim zaczęłam rozumieć sens pieśni. Opowiadała o świecie bez wojen, bez nienawiści, wiecznie zalanym słońcem… O nieustającej radości, wzajemnej życzliwości i miłości bez granic… Ujrzałam Plutona śmiejącego się serdecznie, co nie przeszkadzało mu emanować królewską godnością; mamę stojącą w sieni naszego wymarzonego domu i mówiącą do mnie tak rzadko słyszane: "Kocham cię"; potem Franka prowadzącego z nią ożywioną dyskusję, jej rękę uniesioną w geście błogosławieństwa; nas dwoje z trójką maluchów – wszystko tak realne i nasycone szczęściem… Usłyszałam czyjś okrzyk, ale dobiegał jakby zza dźwiękoszczelnej ściany, był tylko echem. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrywam więzy i rzucam się za burtę. Ktoś objął mnie wpół i wepchnął pod wodę. Zakrztusiłam się, wierzgnęłam nogami, a kiedy na parę sekund pozwolono mi wynurzyć głowę, nabrawszy powietrza, obrzuciłam (jak sądziłam) wroga serią wyzwisk po angielsku i łacinie. Ledwo zaczerpnęłam tchu, znowu pozbawiono mnie tlenu. Tym razem nie wypływaliśmy przez około pół minuty. Rozpoznałam przed sobą twarz Percy'ego, czując się tak, jakbym budziła się z letargu. Spojrzałam w kierunku powierzchni. Zrozumiał; zasłonił mi uszy, po czym wystrzeliliśmy w górę. Kiedy wciągał mnie na statek, usłyszałam urywek syreniego śpiewu o pięknej, nierozerwalnej przyjaźni. Percy siłą wyposażył mnie w zatyczki. Wyjął swoje po jakichś dwustu metrach. Machnął ręką na znak, że wszystko w porządku, więc poszłam za jego przykładem. Przytulił mnie mocno, podczas gdy wciąż nie mogłam zapanować nad łzami.
– Ppprzeepraszam… – załkałam. – Masz… Pełne prawo… Się na mnie odegrać.
– Ani mi to w głowie, Hazel – pogłaskał mnie po policzku. – Czasem tak strasznie przypominasz Annabeth…
– Czy…
– Tak, ona też tego spróbowała. Złapałem ją w ostatniej chwili, inaczej rozbiłaby się o brzeg.
Spuściłam wzrok, ogarnięta potwornymi wyrzutami sumienia.
– Jeszcze raz przepraszam. To musiało być dla ciebie jak Deja vu…
– Było – przyznał cicho.
– Dlaczego nie jesteś ani trochę zły? – spytałam zdziwiona. Jego reakcja nie była normalna.
– Bo jesteś dla mnie jak siostra. Rozumiem, co tobą kierowało. Myślałaś, że to nam pomoże odnaleźć Annabeth i Franka.
– Nadzieja – odezwałam się z goryczą. – Tak często zawodzi.
– Nie bez przyczyny – odrzekł. – Zwykle ktoś dąży do tego, by nas złamać. Weźmy taką Kirke. To oczywiste, że wyssała sobie z palca tę historyjkę dotyczącą Spes.
– Oby – odparłam, wstając. – Idę się przebrać.
Pięć minut później zastałam Percy'ego próbującego sztuczki z iryfonem. Zobaczywszy mnie, walnął pięścią w reling.
– Zakłócenia i zakłócenia! Poszła im matryca czy jak?
– Yyy, co?
– Och, mniejsza z tym. Może mają awarię.
– Albo korki siadły – podsunęłam.
– To nie działa na tej zasadzie – mruknął. – Stawiam na to, że osoba X uniemożliwia nam połączenie. Szkoda tylko, że ten ktoś wie o nas sporo, a my o nim czy też o niej nic.
Przytaknęłam.
– Co będzie następnym przystankiem?
– Ta wyspa, co mi się śniła. Jest gdzieś za siedzibą Polifema. Tego gościa wolę nie odwiedzać.
– Ty tu jesteś kapitanem – zgodziłam się, zwijając się w kłębek u jego boku.
Już po chwili znalazłam się w środku istnego koszmaru. Dosłownie. Stałam przy ołtarzu wykonanym w połowie z polerowanego marmuru, a w połowie z kości słoniowej. Przy dwóch krótszych bokach zobaczyłam Kriosa i Hyperiona. Wszędzie kłębiły się demony, cyklopi, ziemiści i inne krwiożercze stwory. Przy postumencie leżał wielki jak sekator nóż.
– Już czas – ogłosił Krios.
Powędrowałam za jego wzrokiem. Jeden z telchinów rzucił na ołtarz skuloną postać.
– Percy – w moich oczach pojawiły się nieproszone łzy, które okradkiem otarłam. – Nie…
Poczułam chłód miecza na karku.
– Nie ruszaj się – syknęła jakaś empuza. – Bo poćwiartujemy cię w drobny mak. Zobaczysz, jak to jest zamieniać się w pył. Wiesz, jakie to upokarzające?
– Nie! – krzyknęłam, dobywając spathy i zwalając ją z nóg jednym ciosem.
Do akcji wkroczył Hyperion. Przyskoczył do mnie z naręczem lin. Przetoczyłam się w prawo, mój miecz świsnął tuż nad jego głową, lecz chybiłam.
– On jest wobec ciebie taki nieuczciwy, a ty go bronisz? – zaszydził.
– Kłamiesz!
– Skąd, biedna, skazana na porażkę Hazel Levesque.
Uderzyłam go w pierś płazem spathy z taką siłą, iż runął na ozdobioną mozaiką posadzkę, wstrząsając całą świątynią. Wspięłam się na ołtarz, ściągnęłam zeń przyjaciela, położyłam go kilka metrów dalej, po czym cisnęłam na oślep mieczem, który utkwił jak oszczep w ramieniu jakiegoś cyklopa.
– Oszczędźcie go! – mój głos odbił się od kopulastego sklepienia. – Ja wystarczę! Gaja i tak da wam to, co obiecała! Przecież jej ufacie! To wasza matka, czyż nie? Okażcie lojalność!
Odpowiedziały mi pomruki – jedne groźne, inne pełne zdumienia. Hyperion zerwał się, dysząc żądzą zemsty.
– Skoro taka jest twoja ostatnia wola, giń! – wrzasnął i ugodził mnie owym nożem.
Nagle przeniosłam się gdzie indziej – do Podziemia. U moich stóp płonęło ognisko, dym gryzł mnie w oczy. Wtem w płomieniach pojawiła się scena, podobna do tych z iryfonu. Percy leżał bez życia na tym samym ołtarzu, co ja wcześniej; co oznaczało, że nie zdołałam go ocalić. Następnie zobaczyłam całe miasta w pożarze, śmiertelnie przerażonych ludzi uciekających w popłochu, błyskawice rozdzierające niebo, drzewa padające od piorunów; potem siekącą wściekle ulewę godną miana drugiego potopu, aż w końcu boginię ziemi zaśmiewającą się jak na komedii w kinie.
– To przyszłość – oświadczyła z przekąsem. – Jak zamierzasz temu przeciwdziałać, żałosna herosko? Percy ma sekret, którym sam z siebie nigdy się z tobą nie podzieli. A powinien być szczery, nieprawdaż? Skłoń go, by ci go wyjawił, a może zmienię zdanie i to Zhang z Chase zostaną przeznaczeni na ofiarę. Żegnaj, moja mała. I przemyśl moją ofertę.
Po czym rozwiała się jak obłok z mgły.

Annabeth

Siedziałam na grzbiecie śnieżnobiałego konia, w którego zmienił się Frank. Pęd rozwiewał mi włosy. Miałam założoną co prawda niewidkę, a Franka nikt nie mógł teraz rozpoznać, ale mimo to gnaliśmy chyba istnym galopem, jakby już ścigało nas stado potworów.
– Frank – odezwałam się w końcu, wczepiając mocniej ręce w jego grzywę, żeby uchronić sie przed twardym lądowaniem. – Zwolnij. Wykończysz się. Gdzie ty właściwie tak pędzisz? Przecież nie wydostaniemy się stąd.
Zwolnił dość niechętnie. W końcu zatrzymał się. Zeskoczyłam z jego grzbietu i rozejrzałam się uważnie. To miejsce wyglądało na opuszczone.
Posadzka zasłana była kośćmi, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
– Wiem, dość mroczne miejsce jak na kryjówkę – odezwał się obok mnie Frank, który już przestał być koniem. – Ale akurat najmniej prawdopodobne, że będą nas tu szukać. Tego miejsca raczej tacy jak my unikają.
Spojrzałam na niego z podziwem.
– Co tak patrzysz? – wydawał się zaskoczony. – Myślałem, że nie zgodzisz się na ukrywanie się w takim parszywym miejscu.
– Owszem, nie podoba mi się tu – przyznałam. – Ale dobra strategia. Najlepiej wybrać miejsce, które przyjdzie na myśl tamtym jako ostatnie.
Przysiadłam na ziemi, z dala od stosu kości. Frank usiadł obok mnie.
– Masz jakieś wieści od Hazel i Percy'ego? – spytałam go, lecz nie miałam zbytnio nadziei na odpowiedź twierdzącą.
– Nie – odparł. – A ty?
– Też nie.
Pokiwał ze smutkiem głową, jakby tego właśnie się spodziewał.
– Na jedno dobrze, że tu jeszcze nie dotarli – zaczął. – Ale biorąc pod uwagę Mare Nostrum i te wszystkie potwory… Nie ma się za bardzo z czego cieszyć.
– Zwłaszcza że na Morzu Potworów władza Posejdona się kończy – dopowiedziałam. – Percy nie może już tam ich chronić. A biorąc pod uwagę zagrożenia… Skylla, Charybda, Wyspa Syren, Polifem… Na Morzu Potworów istnieje wiele czynników, które mogą uśmiercić herosów, nawet dzieci Pana Mórz.
Frank znowu pokiwał głową, a ja w tym momencie przypomniałam sobie, o czym mówił mi kiedyś Percy. On i Frank są ze sobą spokrewnieni. W tym momencie poczułam, że Frank jest mi przez to jeszcze bliższy.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, wsłuchani z czujnością w przejmującą ciszę, która nas ogarniała. Moje myśli co chwilę się rozpraszały, biegnąc ku Hazel i Percy'emu. Czy jeszcze żyją? Gdzie są?
Czy nie wpadli w łapy jakiegoś potwora? A może Percy siedzi zamknięty w klatce jako świnka morska, a Hazel usiłuje go ocalić? Na wspomnienie
tego incydentu rozczuliłam się jeszcze bardziej.
– O czym myślisz? – spojrzałam na Franka i dostrzegłam, że uważnie mnie obserwuje.
– Nie nawiązałeś znajomości z panią Kirke – odezwałam się. – Zamienia facetów w świnki morskie.
Frank mimowolnie parsknął śmiechem, a ja poczułam się wtedy trochę lepiej. Poczułam, że oboje jesteśmy znowu normalni.
– Żartujesz sobie.
– Nie – odparłam. – Byłam tego świadkiem. Widziałam sześciu brudnych, wrednych i zwłochaconych piratów… No i Percy'ego, który w porównaniu z
nimi…
Zawiesiłam na moment głos, zastanawiając się, czy dokończyć to zdanie.
– Był z nich wszystkich najbardziej milutki i słodki – dopowiedziałam w końcu, a Frank znowu zachichotał cicho.
– Nie śmiej sie – skarciłam go z udawanym wyrzutem. – Co byś powiedział, gdybyś siedział w klatce z najwredniejszymi świnkami morskimi na świecie, a Hazel by się temu przyglądała, zastanawiając się, którą z nich
jesteś?
– Chyba bym pomyślał, że zwariowałem – odparł. – A ty? Co wtedy zrobiłaś?
– Wybrałam mniejsze zło. Uwolniłam Percy'ego za pomocą suplementowych multiwitamin, ale wraz z nim także owych piratów, którzy… Hmm, jakby to powiedzieć… Nie byli za bardzo zachwyceni na widok Kirke, a jeszcze mniej, gdy z Percym zwinęliśmy im sprzed nosa ich własny statek.
– Niezła draka musiała być – odezwał się Frank, wyjmując z kieszeni lekko zgnieciony batonik ambrozji, przełamując go i podając mi połówkę.
– Dzięki – wzięłam od niego ambrozję. – Tak, była niezła draka.
Przez jakiś czas znowu siedzieliśmy w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami. W końcu ciszę przerwało chrapanie Franka, rozlegające sie obok mnie tak nagle, że aż podskoczyłam i o mało nie zadźgałam go sztyletem.
– Di immortales – skarciłam się w duchu. – Uważaj co robisz.
Usiadłam z powrotem przy Franku, który wymamrotał coś niewyraźnie, ale się nie obudził. Zrozumiałam tylko jedno słowo: "Hazel". Znowu ogarnęło mnie wzruszenie. Widać, że jemu naprawdę na niej zależy, tak bardzo chciałam, żeby jeszcze się zobaczyli, tak samo jak chciałam zobaczyć Percy'ego.
– Śpij, Frank – odezwałam się cicho. – Odpocznij, zasłużyłeś na to po tak wyczynowej ucieczce.
I uśmiechając się lekko na to wspomnienie, skupiłam się na otoczeniu, wypatrując czujnie jakiegokolwiek zagrożenia.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Śladem przeznaczenia

4

Hazel

Kiedy podniosłam powieki, zorientowałam się, że leżę na… Rybie? Och, nie! Na delfinie! Uwielbiałam te stworzenia, przysługiwało im drugie miejsce, zaraz po koniach.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam, choć mówienie do zwierzęcia wodnego bez możliwości komunikacji telepatycznej, którą posiadał Percy, wydawało się zupełnie niedorzeczne.
Wydał z siebie śmieszny pisk.
– Ojej – mruknęłam. – Nie rozumiem po twojemu. Znasz może jakiś inny język?
Zamachał ogonem.
– Ej, tylko mnie nie zrzuć. Głowa tak mi pęka, że lada chwila mogę znów stracić przytomność. Widziałeś mojego przyjaciela, syna Posejdona?
Na dźwięk imienia Pana Mórz drgnął, po czym odpowiedział piskiem ewidentnie oznaczającym najszczerszy żal.
– Już cię lubię – odezwałam się. – Dziękuję, że uratowałeś mnie przed Skyllą. Nie bałeś się, mały?
Ponownie machnął ogonem.
– Nie oburzaj się tak. Kurczę, nie mam nawet ambrozji. Oby tam, gdzie mnie wieziesz był ktoś, kto mi pomoże.
Kolejny pisk będący najprawdopodobniej angielskim odpowiednikiem "oczywiście". Ześliznęłam się ze zwierzęcia i chwyciłam go oburącz za ogon.
– Tak lepiej, co nie? Na Lete, jaka ta woda jest zimna… Wiesz, martwię się o Percy'ego, tego syna Posejdona, o którym ci wspomniałam. Gdybyś cokolwiek o nim usłyszał, daj znak w postaci racy albo czegoś takiego. Och! Wy tego nie macie. Zresztą, ja przez pewne okoliczności jestem trochę zacofana w tych osiągnięciach cywilizacji. Szczerze? Beznadzieja, ale nie chcę zarażać cię moim pesymizmem.
Chciało mi się okropnie pić, lecz Percy ostrzegł mnie kiedyś, że woda z oceanu nie działa zbyt korzystnie na ludzi. Czułym gestem pogłaskałam delfina po grzbiecie. Czułam przemożną senność, ale nie zamierzałam się przypadkiem utopić, choć myśl o utracie przyjaciela sprawiła, że przemknęła mi przez głowę ewentualność samobójstwa. Jak ja spojrzę w oczy Annabeth, zakładając, że przeżyję dalszą podróż w pojedynkę i zdołam odnaleźć ją i mojego Franka? Przyszłość bynajmniej nie rysowała się różowo. Po jakiejś godzinie, gdy byłam już prawie pewna, że zemdleję z upływu krwi, dostrzegłam, że robi się płyciej. Po chwili mój przewodnik znieruchomiał i przeturlał się na bok, tak że zsunęłam się z niego bezwładnie jak marionetka. Ujrzałam przed sobą piaszczystą plażę otoczoną gęstymi zaroślami, chyba nie do przebycia. Pochyliłam się nad moim wybawicielem i zaszlochałam bezgłośnie. Pewnie nie czuł różnicy między słoną wodą a moimi łzami.
– Nigdy ci tego nie zapomnę… – szepnęłam. – Odwiedź mnie któregoś razu. Wywąchujesz aurę półbogów, co?
Trącił mnie pyskiem.
– No, zmykaj, bo jeszcze bardziej się rozkleję – dodałam. – A jeśli spotkasz Posejdona, powiedz mu, żeby dał mi jakąś wskazówkę, jak odszukać Percy'ego, Franka i Annabeth.
Otarł się o mnie, po czym odwrócił się przodem. Dzięki niech będą Plutonowi, trzymał w pysku mój miecz. W wyrazie wdzięczności przytuliłam policzek do jego głowy.
– Uważaj na siebie – dorzuciłam, a on odpłynął, powtarzając po delfińsku zapewne coś w stylu "pa-pa".
Podniosłam się ostrożnie, wspierając się na spathcie jak na lasce, po czym ruszyłam wzdłuż brzegu. Ta plaża na 200 procent była niegdyś odpowiedniczką afrykańskiej Sachary. Nie minął kwadrans, a rozbolały mnie nogi. Słabłam z minuty na minutę, ale mimo to skręciłam w głąb lądu, jako że gęstwina nieco się przerzedziła. Po czasie, który wydał mi się wiecznością, dotarłam do wysokiego budynku, nad którym wisiał jakiś szyld. Byłam jednak zbyt wyczerpana, by odcyfrować napis. Stąpając jak najciszej, przekroczyłam próg. Po przejściu około pięćdziesięciu metrów zmaterializowała się przede mną kobieta niesamowitej urody – czerwona lampka! Nauczona złymi doświadczeniami, zatrzymałam ją, wyciągając rękę z bronią na długość ramienia.
– Kim jesteś? – spytałam, patrząc na nią wzrokiem o przesłaniu: "Bez żadnych numerów!".
– Na Hekate, czarodziejką! – wykrzyknęła. – Bądź tak dobra i przestań grozić mi tym obrzydliwym mieczem.
Opuściłam go, ale nie schowałam.
– Co to za miejsce?
Wzniosła oczy ku górze.
– Co za pokolenie… Nie potrafisz czytać? "SPA".
– Bądź tak dobra i mnie nie obrażaj – odparowałam. – Przydałby mi się medyk. Jest tu któryś z synów Apollina czy ktoś taki?
– Nie, ale mamy ambrozję i nektar, Hazel Levesque.
Zasada numer 1.: kiedy ktoś obcy zwraca się do Ciebie pełnym imieniem i nazwiskiem, ztrzykrotnij czujność; zasada numer 2.: patrz powyżej. Uniosłam spathę na wysokość jej twarzy.
– Czy my się znamy? Nie sądzę.
– Pewnie. Na świecie huczy od plotek na twój temat. Przebudziłaś króla gigantów. Dziwię się, że twój ojciec bądź rada bogów do tej pory cię nie ukarali.
– A wiesz, że później dobrowolnie poświęciłam siebie i matkę? Jasne, że nie! Radzę ci nie wydawać pochopnych sądów.
– Studiowałaś retorykę? – zakpiła.
– Nie, ale uczyłam się szermierki. Dasz mi coś na wyleczenie tej rany czy mam usunąć cię z drogi i sama się tu rozgościć?
Zachwiałam się, wiedząc, że nie jestem dla niej żadnym przeciwnikiem, lecz zacisnęłam klingę w dłoni.
– Jak dziecię Aresa – burknęła, prowadząc mnie szerokim korytarzem.
Na ścianie po prawej wisiała śliczna tkanina przetykana złotymi nićmi, przedstawiająca klucz łabędzi. Z trudem oderwałam od niej wzrok.
– Daleko jeszcze? – zapytałam, nakazując sobie bezwzględny stoicyzm. – Nie mam już siły iść.
Tajemnicza kobieta klasnęła w dłonie. Pojawiły się koło nas trzy służące, które dość brutalnie porwały mnie na ręce i nim zdążyłam mrugnąć, wsadziły do lektyki.
– Jestem ranna – oznajmiłam po niewczasie. – Obawiam się, że ta lektyka nikomu już nie posłuży.
– Mamy takich ze sto – prychnęła dziewczyna podtrzymująca "przenośne łoże" z lewej strony.
– Co możemy dla ciebie zrobić? – zainteresowała się nagle Pani Sąd Najwyższy. Na pewno nie chciała źle wypaść w oczach służby. – Oczywiście oprócz zapewnienia ci odpoczynku.
– Potrzebuję jakiegoś okrętu – odparłam spokojnie. – Trochę prowiantu, odzieży… To wszystko. Nie zabawię tu dłużej niż to absolutnie konieczne. Nie przejmuj się.
Po upływie niespełna dwóch minut siedziałam już w wygodnym fotelu, podczas gdy jedna z młodych dziewcząt zajęła się moją głową. Oczyszczanie rany piekło tak bardzo, że łzy same płynęły mi z oczu. Zmusiłam się jednak do powstrzymywania się od wrzasku. Druga służąca poiła mnie nektarem, niezmiernie ciekawa moich przygód. Wciąż podejrzliwa, wyjawiłam tylko cząstkę prawdy: że jadę do przyjaciół. No dobra, ściśle rzecz ujmując, to było perfidne kłamstwo, ale cóż innego mogłam zrobić? Jeśli nie wiesz, kto jest twoim sprzymierzeńcem, a kto wrogiem, lepiej stosować środki zapobiegawcze. W końcu obie pomogły mi umościć się w nieprzyzwoicie bogato zdobionym łożu z baldachimem. Odpłynęłam, ledwo przyłożyłam głowę do poduszki.
Przez trzy dni prawie nie wstawałam, choć z całego serca pragnęłam się czym zająć, byle tylko nie myśleć o Percym (który najprawdopodobniej zginął)i o tym, że Frank i Annabeth mogą już nie żyć lub zmierzać prosto ku śmierci (te dwie perspektywy wcale aż tak bardzo się od siebie nie różniły). Owego trzeciego dnia, nie mówiąc nic nikomu, z samego rana wybrałam się na samotną przechadzkę. Plaża była nienaturalnie opustoszała – żadnych mew, muszelek czy chociażby bursztynów. Nagle potknęłam się o coś i upadłam twarzą w piasek. Stanęłam na nogi, dobywając miecza, który na widok osoby leżącej na ziemi wypadł mi z ręki.
– Percy! – zawołałam, klękając przy nim.
Oddychał, ale jego skóra przybrała zielonkawy odcień. Zebrałam wszystkie siły, których nie miałam jeszcze za wiele i zaczęłam wlec go po plaży. Skręciłam w tym samym miejscu, co po tym, gdy delfin zostawił mnie na płyciźnie. Uszłam jeszcze parę kroków. Ugięły się pode mną kolana. W głowie mi się kręciło. W końcu zaczęłam wzywać pomocy. Po kilku chwilach w polu widzenia pojawiła się czarodziejka i, jak mniemałam, zarazem właścicielka SPA. Obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem.
– Czy się pali?
Westchnęłam poirytowana.
– Nie. Jest tu kolejny poszkodowany.
Przyjrzała się Percy'emu z pewną dozą pogardy, po czym obie poniosłyśmy go dalej. Po upływie jakichś dwudziestu pięciu minut weszłyśmy do budynku i złożyłyśmy go na prostym tapczanie, jak zarządziła moja towarzyszka. Uznałam, że takie traktowanie mojego przyjaciela jest niesprawiedliwe, bo przecież mnie przyjęto jak księżniczkę, ale opuściłam na to zasłonę milczenia. Poprosiłam czarodziejkę, by go wyleczyła, ponieważ to, że był chory, nie ulegało wątpliwości.
– Żartujesz? Nie pomagam facetom! Poza tym ugryzł go jadowity wąż i nie wiadomo, ile czasu tam leżał. Ta trucizna zabija w niecałą godzinę. Jest już za późno.
– Możesz to zrobić – wycedziłam, znacznie bardziej wściekła niż to okazywałam, myśląc jednocześnie: "Musisz to zrobić".
– Nie takim tonem, córko Plutona.
Odpowiedziałam powoli, ważąc każde słowo:
– Mój przyjaciel umiera, a ty wyjeżdżasz mi tu z zasadami savoir-vivre'u?
– Tylko ci przypominam, że powinno się okazywać szacunek, szczególnie starszym i mądrzejszym od siebie.
Postawiłam wszystko na jedną kartę. Dopiero co odzyskałam Percy'ego, a teraz miał odejść na zawsze tylko dlatego, że ta kobieta odmawiała udzielenia mu pomocy z powodu chorej dumy?
– Jesteś czarodziejką czy sobie blefowałaś? Ja jestem nią naprawdę, ale początkującą. Jeśli jesteś… – nagle mnie olśniło. – Jesteś Kirke! Na pewno umiesz go uleczyć!
– Skoro nalegasz, zabiorę go…
– W grę nie wchodzi żadne zamienianie w świnkę morską.
Zamyśliła się.
– Mogłaś sobie zmyślić tę bajeczkę o twoich zdolnościach.
– Przysięgam na Styks, że udowodnię ci, że nie kłamię. Najpierw jednak ocal Percy'ego.
– Zniszczył moje Centrum Odnowy Biologicznej, a ja mam mu pomagać?
– Zrób to chociaż dla mnie.
Nie wiem, co zobaczyła w mojej twarzy, lecz zajęła się synem Pana Mórz, który po dziesięciu minutach otworzył oczy. Zostawiła nas samych.
– Hazel, to ty? To Pola Kary czy co?
– Nie… – odparłam, przytulając go, na skraju łez. – Jesteśmy u Kirke.
Sięgnął do kieszeni po Orkana, ale chwyciłam go za przegub i szepnęłam.
– Zawarłam z nią układ…
Po jego minie poznałam, że nie podoba mu się to wyrażenie, lecz nic nie powiedział. Pomogłam mu wstać.
– Kiedy chcesz wyruszyć?
Zmarszczył czoło.
– Niby czym? "Perła Neptuna"… Cóż, zatopił ją nagły sztorm. To nie był mój ojciec.
– To kto w takim razie? – pomyślałam, jednak nie powiedziałam tego na głos.
Wyszliśmy z pokoju. Ujrzawszy nas, Kirke rozpromieniła się.
– O, jak miło! Co z naszą umową, Hazel Levesque?
Świerzbiły mnie ręce, by zaznajomić ją bliżej ze spathą i zetrzeć jej z ust ten ironiczny uśmieszek, lecz pozostałam opanowana.
– Idziemy nad wodę – rzuciłam.
– Ach, tak. Ja dotrzymałam słowa: macie statek, jedzenie, wszystko, o co prosiłaś.
– Akt drugi wymaga zmiany miejsca – powiedziałam, biorąc przyjaciela za rękę.
Gdy w końcu znaleźliśmy się na plaży, odezwałam się:
– Wiesz, co myślę? Nie uda ci się zamienić Percy'ego w twojego ulubionego gryzonia.
Syn Posejdona szturchnął mnie dyskretnie w żebra. Posłałam mu spojrzenie: "Bądź cicho, bo cały plan pójdzie w łeb".
– Jest mi niewymownie przykro, ale Gaja zażądała, by was tu uwięzić. Tylko że… Hm, mam słabość do półbogów – jej głos ociekał fałszywym współczuciem. – Jeśli masz rację, córko Plutona, pozwolę wam odpłynąć bez żadnych przeszkód. Jeśli zaś nie…
Nie dokończyła, ale właśnie to sprawiło, iż poczułam, że jesteśmy zgubieni. Zdobyłam się na szeroki uśmiech, mimo że najchętniej zaczęłabym wyć.
– Umowa stoi – odrzekłam, skupiając całą swą wolę.
Jedna część mojego umysłu była Kirke – widziałam przyjaciela jako najprawdziwszą na świecie świnkę morską, natomiast druga skoncentrowała się na ucieczce.
– Biegiem! – szepnęłam półgębkiem.
Rzuciliśmy się pędem w kierunku okrętu.
– Naiwni herosi! – zadrwiła czarodziejka. – Zostaniecie tu do najbliższego święta Spes! Nadzieja umrze bezpowrotnie! Wygrałam!
– Uwolnij nas! – jęknęłam błagalnie.
– Och, Matka Ziemia da mi specjalną nagrodę! – rozpływała się kobieta, wciąż przekonana, że kucam obok Perco-świnki..
Mój przyjaciel odbił od brzegu.
– Cała naprzód! – zakomenderowałam, a nasz statek pomknął po falach jak motorówka z turbonapędem.

Annabeth

Za każdym razem gdy zasnęłam, miałam koszmary, jednak nie byle jakie. Z reguły byłam do nich przyzwyczajona, jednak te naprawdę napawały mnie przerażeniem Widziałam same najgorsze rzeczy. Śmierć, krew, wojnę niszczącą cały świat, zarówno nasz, jak i śmiertelników. Widziałam przyjaciół błagających o litość, Percy'ego, klęczącego nieopodal mnie, spętanego i bezbronnego, patrzącego na mnie błagalnie tymi swoimi zielonymi oczami niczym mała foczka, która przypadkowo zaplątała się w sieci i wie, że to ostatnie chwile jej życia. Budziłam się wstrząśnięta i przerażona faktem, że jeszcze nie wymyśliłam żadnego planu wydostania siebie i Franka z tej sytuacji. Nie raz płakałam z bezsilności, dając w ten sposób upust emocjom, wiedząc, że nikt ani tego nie zobaczy, ani tym bardziej się tym nie przejmie. Kriosa i Hyperiona nawet cieszyłyby takie łzy. Wściekałam się na wszystko i za wszystko. Na Gaję, Kriosa, Hyperiona i wszystkie potwory, które do tej pory spotkałam i które miałam dopiero spotkać. Wściekałam się za to, że porwali mnie i Franka, że nas w najgorszym momencie rozdzielili, że znowu odebrano mi Percy'ego, że on i Hazel mają stać się ofiarą na rzeź. Jednym słowem: na wszystko, co złe. Za którymś z kolei razem po przebudzeniu uświadomiłam sobie mgliście, że moja ręka dotyka czegoś miękkiego. Ostrożnie i z czujnością podniosłam się i pochyliłam nad owym przedniotem. Aż zabiło mi szybciej serce. Koło mnie leżała moja niewidka. Gdy wzięłam ją do ręki, dostrzegłam, że przykrywała ona jeszcze jeden przedmiot. Mój sztylet. Usłyszałam jakby w myślach znajomy głos, w którym dźwięczał lekki wyrzut: "Na drugi raz bądź bardziej rozsądna, Annabeth. Nie będę za każdym razem odszukiwać tego, co zgubiłaś w ferworze walki ani ostrzegać twoich przyjaciół. Zwłaszcza tego syna Posejdona". Obróciłam czapkę w palcach. Miałam ochotę zripostować Atenie, mówiąc, że ona najchętniej pozwoliłaby Percy'emu zginąć, ale nie chciałam się z nią kłócić, zwłaszcza po tym, gdy tak niespodziewanie wybawiła nas z kłopotów.
– Dziękuję, mamo – odparłam w ciemność.
Teraz już przynajmniej wiedziałam, co mam robić. Muszę się stąd wydostać i odnaleźć Franka. Teraz miałam przynajmiej szansę. Miałam broń i niewidkę. Tylko pozostawało pytanie: jak się stąd wydostać? Sama nie odsunę tego głazu. Trzeba jakoś wpłynąć na jednego z tych durni, żeby to zrobił. Chyba że… Wpadł mi pewien pomysł. Strategicznie pewnie beznadziejny, ale lepszy taki niż żaden. Dawno już nie byłam tak zdesperowana. Cała nadzieja w tym, żeby dali się na to nabrać. Szybko nałożyłam niewidkę, słysząc zbliżające się znajome, potężne kroki, kierujące się w stronę mojego więzienia.
– Hej – krzyknęłam tak głośno, żeby któryś z tytanów, którykolwiek to był, mnie usłyszał. – Pasztecie!
Wiem, niezbyt wyszukana obelga, ale zależało mi tylko na tym, by zwrócić jego uwagę. I udało się. Zatrzymał się tuż przed głazem zasłaniającym wyjście.
– Ty żyjesz? – był to Krios, a w jego głosie brzmiało głupawe zdziwienie.
– Tak, ty stary baleronie – odcięłam się zręcznie. – Żyję, ty wielka kupo mielonego mięsa. Nie ma mnie tutaj!
– Nie ma cię? – Krios wydawał się podenerwowany. – Przecież cię słyszę, herosko. W co ty ze mną grasz?
– W nic – odkrzyknęłam. – Jesteś za głupi, żeby wciągać cię w jakąkolwiek grę!
– Jak śmiesz tak do mnie mówić? – teraz już był naprawdę rozzłoszczony, a mi przypomniała się taka sama próba słownej walki z Polifemem. Tylko że on był prawie ślepy, a Krios widzi w całej okazałości.
– Zabrakło ci odwagi, co? – krzyknął znowu Krios. – Boisz się?
– Tylko głupi boją się takiego przerośniętego kebaba, jakim jesteś ty – odparowałam, wiedząc, że kłamię w żywe oczy. Kriosa i Hyperiona bał się każdy, nie tylko głupi, ale teraz zależało mi na tym, żeby choćby kłamać, po to tylko, żeby go sprowokować.
– Wejdę tam zaraz – zagroził. – Wejdę i cię zabiję. Twoja śmierć nie przyniesie żadnej ujmy Gai, Jackson i Levesque i tak tu przybędą.
– To wchodź, proszę bardzo – zadrwiłam. – Wchodź sobie i znajdź mnie, jeśli uważasz, że jesteś na tyle mądry, by dotarł do ciebie ten prosty fakt. Mnie… Tu… Nie… ma! – każde ostatnie słowo wymawiałam coraz głośniej i dobitniej, jednocześnie starając się mniej więcej ocenić, ile będę miała czasu od momentu, gdy Krios odsunie głaz do momentu, w którym zorientuje się o moim zamiarze.
– A wejdę! – Krios był naprawdę pewny swego. – Wejdę! Pomódl się za ten czas do swojej mamusi!
– Tak już, oczywiście – odparowałam. – Już to robię, ty mały, niewydarzony kalafiorze! – oczywiście o Kriosie można było wszystko powiedzieć, ale nie to, że jest mały. To musiało go ugodzić niczym cios w twarz, gdyż zaczął odsuwać głaz o wiele szybciej, niż z początku musiał mieć w zamiarze.
Gdy w końcu mu się to udało, wsadził do środka głowę. Zamarłam, wstrzymując oddech, ze sztyletem w pogotowiu.
– Chase! – wrzasnął i postąpił krok naprzód, wyciągając ręce zupełnie w innym kierunku niż ten, w którym się znajdowałam. – Nie chowaj się przede mną, Chase! I tak się nie ukryjesz! Nie uda ci się!
Wszedł do środka. Uznałam, że mam około dziesięć sekund na to, by wymknąć sie niezauważona. Gdy Krios wydał wyjątkowo głośny ryk frustracji i gniewu, przypadłam płasko do ziemi, po czym prześliznęłam się między jego potężnymii nogami. Nawet tego nie poczuł, za bardzo był zajęty wyładowywaniem swojej złości i machaniem na oślep rękami. Okazało się, że zdążyłam w ostatniej chwili się odczołgać we w miarę bezpieczne miejsce. Gdy tylko to zrobiłam, dostrzegłam, jak Krios wypada za mną i rusza w pogoń, biegnąc w przeciwnym kierunku. Uznałam jednak, że prędzej czy później i tak tu przybiegnie. Odczekałam, aż jego kroki ucichną. Odetchnęłam głęboko i wyprostowałam się. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu. Krios pewnie zaalarmuje Hyperiona i oboje ruszą w pogoń. Muszę odnaleźć Franka, zanim oni odnajdą mnie, inaczej cały mój plan spali na panewce. Zaczęłam biec przed siebie najciszej jak mogłam, powtarzając w myślach: "Frank, gdzie jesteś? Proszę, odnajdź się". Byłam świadoma, że z każdą minutą, a nawet sekundą szanse na jego odnalezienie stają się coraz mniejsze. Nagle dostrzegłam nieopodal coś, co wyglądało na pierwszy rzut oka jak posąg. Gdy się zbliżyłam, dostrzegłam to wyraźniej. Bogom niech będą dzięki, to był Frank. Jego więzienie nie było co prawda zasłonięte głazem, ale był spętany i przywiązany do olbrzymiego kamienia. Siedział z nisko opuszczoną głową i, co się ku mojemu przerażeniu okazało, płakał. Biedny Frank, myślał pewnie, że wszystko stracone, mógł sobie popłakać, prawda? Przecież nikt go teraz nie widzi. Ostrożnie zbliżyłam się jeszcze bardziej.
– Hej, Frank – Odezwałam się cichym szeptem. – Psst, to ja. Mój głos tak go zaskoczył, że odwrócił głowę na tyle, na ile mógł, usiłując mnie dostrzec.
– Annabeth? To ty? Gdzie ty jesteś? Przestańcie się ze mną w końcu bawić, głupi cyklopi!
Zdjęłam niewidkę.
– Spokojnie, Frank. Nie krzycz. Poczekaj, nie ruszaj się teraz, muszę cię uwolnić.
Zamarł posłusznie, a ja przecięłam sztyletem krępujące go więzy. Wstał, rozcierając sobie ręce, wciąż przypatrując mi się z taką miną, jakby nie wierzył, że to naprawdę ja.
– Myślałem, że już zginęłaś, że już wszystko stracone. Jak to zrobiłaś? I skąd masz z powrotem to?
Wskazał na niewidkę i sztylet. – Przyleciały do ciebie tak jak mój łuk?
– Atena – odparłam cicho. – Frank, musimy się stąd ewakuować. Uciekłam Kriosowi. Już się zorientował, pobiegł pewnie po Hyperiona i teraz…
Urwałam, gdyż Frank zarzucił mi ręce na szyję. W normalnych okolicznościach poczułabymm się zażenowana, ale teraz rozumiałam go doskonale.
– Jesteś niesamowita – odezwał się cicho, a ja wtedy zrobiłam coś, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż jego gest. Pocałowałam go w policzek.
– Nie mów tak – odezwałam się, gdy mnie już puścił. – Gdyby nie pomoc mamy… Nie wiedziałabym, co robić. Słyszałeś rozmowę Kriosa i Hyperiona o święcie Spes?
– Nie.
Krótko mu ją streściłam. Pobladł na twarzy.
– Hazel? – wykrztusił po chwili. – Że moja Hazel? Co oni od niej…
Poklepałam go energicznie po ramieniu.
– Chodź, Frank – odezwałam się. – Zwijajmy sie, zanim ci dwaj tytani nas tu znajdą.
Zgodził się bez słowa, chociaż wiedziałam, że to, co usłyszał, przeraziło go i rozeźliło, ale odniosłam wrażenie, że te emocje dały mu jeszcze większą motywację do działania. Ja też teraz zrobiłabym wszystko, żeby tylko Percy i Hazel nie wpadli w ręce Gai.

EltenLink