XV
Wpadłam do szatni jak burza, jednym szarpnięciem otworzyłam szafkę i zaczęłam wrzucać jej zawartość do reklamówki. Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek tu wrócę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i upewniwszy się, że niczego nie przeoczyłam, po raz ostatni przekręciłam klucz w zamku. Korytarz przemierzałam niemal truchtem, ale i tak nastąpiło to, czego chciałam uniknąć. Roger wyrósł koło mnie jak spod ziemi.
– Dokąd to się wybierasz?
Mimo neutralnego wyrazu jego twarzy wiedziałam, że mnie nienawidzi. Nie dość, że bezzasadnie oskarżyłam go o kradzież, to jeszcze (przez tę akcję po imprezie) ujawniłam znaczną część jego prywatności. Pośrednio, ale… Kto mógł być tak bezczelny? Zmusiłam się do obojętnego tonu.
– Daleko – odparłam lakonicznie.
– No chyba nie na Wenus?
Uśmiechnęłam się słabo, prawie niezauważalnie.
– Nie.
Wyminęłam go, zdążając ku drzwiom. Utworzył się za nami minipochód. Po mojej drugiej stronie pojawiła się Lisa.
– Kiedy wracasz? – spytała.
– Nie wiem – odrzekłam. – Nie wiem, czy w ogóle…
– Ktokolwiek wywinął ci ten numer, dajesz mu satysfakcję – zauważył Roger, a w jego oczach zabłysły iskierki buntu.
– Przynajmniej nie będę wytykana palcami.
– Zmieniasz szkołę? – wtrąciła Hayley.
– Rzucam – oznajmiłam. Wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż.
– Ty? Rezygnujesz z budy? To wewnętrznie sprzeczne – odezwał się Sting.
– Daruj sobie – fuknęłam. – Zajmijćie się własnymi sprawami. Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Wiem, że życie jest nudne, ale znajdźcie sobie inny materiał na sensację.
– Z kim ja się będę kłócił? – mruknął.
– Ktoś bardziej kompetentny w tej dziedzinie mnie zastąpi – odpowiedziałam, kładąc dłoń na klamce. – Cześć i czołem.
***
Dopiero gdy znalazłam się w hotelowym pokoju (którego tygodniowy wynajem pochłonął większość moich oszczędności), wybuchnęłam szlochem, chowając twarz w poduszce. Szukałam ucieczki, pragnęłam odgrodzić się od ostatnich wydarzeń, a znalazłam tylko większy żal i… Tęsknotę. Niejaki Brown nie zamierzał opuścić moich myśli. Powtarzałam sobie, że to absurdalne, lecz ów argument nie docierał do drugiej części mojej osobowości. Schizofrenia! Wyjęłam z walizki poczciwy pamiętnik, jednak nie mogłam się dostatecznie skupić, toteż porzuciłam koncepcje pisarskie i spróbowałam wziąć się w garść. Z kieszeni kurtki wyciągnęłam pogniecioną kopertę, a z niej arkusik papieru pokryty eleganckim, pochyłym pismem : list wyjęty ze skrzynki pocztowej przyporządkowanej do dawnego mieszkania. Sama nie znałam odpowiedzi na pytanie, po co nawiedziłam to miejsce. Nieproszone wspomnienia ożyły niczym za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki. Nie mogłam przeczytać tej kartki! Takie pismo kojarzyło mi się wyłącznie z dokumentami urzędowymi. Może rodzice pozaciągali długi? Schowałam arkusik, wyłączyłam telefon i zaciągnęłam zasłony w oknach.
***
Minęły cztery dni, w trakcie których opuszczałam lokum tylko na posiłki (przez co zarówno inni lokatorzy, jak i personel rzucali mi krzywe spojrzenia). Wciąż nie miałam odwagi przeczytać listu, jakby w obawie, że zawiera zaszyfrowaną groźbę o wymyślnych torturach albo – co gorsza – bombę. Prawie nie myślałam o Rogerze (wyłączając wieczory), więc pozwoliłam sobie przypuszczać, że to po prostu zauroczenie. Jednak pewnego razu mój spokój został zmącony. Niezidentyfikowany, nigdy przez nikogo niewidziany obiekt (zwany popularnie lichem) podkusił mnie, bym uruchomiła łączność bezprzewodową. Ledwo pojawił się zasięg, zadzwoniła Jane.
– Wreszcie łaskawie odebrałaś! Gdzie jesteś?! Czy chociaż przez chwilę zastanowiłaś się, co my wszyscy przechodzimy? Pomijam siebie, ale twoja ciotka to co? Albo Roger? Nie śpią po nocach! Zaangażowali policję, bliższych i dalszych znajomych! Och, zapomniałam, ciebie to nie obchodzi! Nic cię zresztą nie obchodzi! Gratulacje, rób tak dalej, ale nie zdziw się, jeśli w końcu zostaniesz sama! Będziesz to miała na własne życzenie!
– Już? – spytałam cicho. Każde jej słowo bolało jak cięcie sztyletem, jednak sama naważyłam sobie piwa.
– Nie! – warknęła. – Wind, jestem wściekła, a do tego cholernie mnie zawiodłaś – jej głos załamał się. – Wracaj i to zaraz, nieważne, gdzie się zamelinowałaś.
– Nie mogę – odezwałam się. – Zrobię to, jeśli dojdę ze sobą do ładu. Wybacz.
– Czyli kiedy? Pojutrze? Za miesiąc? A może nigdy?
– Przestań!
– Co "Przestań"?!
– Nie muszę się tłumaczyć.
– Doprawdy? A wiesz chociaż, czego chcesz?
– Jeszcze nie. Póki co pewnie zmienię numer, który podam tylko tobie.
– Hazel!
– To nie dotyczy imienia – odparłam o wiele chłod"niej niż zamierzałam.
– Rusz głową! Spójrz w jak niezręcznej stawiasz mnie sytuacji! – krzyknęła.
– Nie podasz go nikomu – naciskałam. – Przyrzeknij!
– Obiecuję.
– Przy…
– Jesteśmy przyjaciółkami, o ile nic się nie zmieniło, wobec czego tyle ci wystarczy – odpowiedziała lodowatym tonem. – Teraz mój warunek: podaj adres, pod którym mieszkasz.
– Po co? – żachnęłam się.
– Będę do ciebie zaglądać, żebyś nie robiła głupstw.
– Nie mam pięciu lat!
– Bez dyskusji!
Poczułam ogromną chęć bezczelnego rzucenia słuchawką, lecz zwalczyłam ją. Bądź co bądź, martwiła się. Gdy tylko się rozłączyłam, telefon znów zawibrował.
– Halo? – spytałam niepewnie.
– Pani Hazel Anna Wind, córka Jamesa i Jessicy?
– Jeżeli chce pani przeprowadzać jakąś ankietę, to do widzenia.
– Nie w tym rzecz – pospieszyła z wyjaśnieniem kobieta. – Jestem Stella, asystentka pani ojca. Otrzymała pani list w jego sprawie?
Żołądek zacisnął mi się w bolesny węzeł.
– Chwileczkę… – wyszeptałam, wyciągając kartkę (której treści dotąd nie poznałam) i aż się zachłysnęłam.
"Droga Pani Wind.
Pański ojciec zginął w wypadku samochodowym w dniu 01.01.2015. Kierował pod wpływem alkoholu. Wezwani lekarze próbowali udzielić mu pomocy; mimo to zmarł podczas reanimacji na miejscu zdarzenia. Został pochowany przez jednego ze swoich przyjaciół nazwiskiem Jones. Gdyby Pani chciała się z nim skontaktować, proszę pisać. Z najszczerszymi kondolencjami
Stella Hope".
– Pani Wind? – spytała łagodnie moja rozmówczyni.
– Ja… Tak – odparłam, mój głos zdawał się należeć do kogoś innego. – Pewnie pani wie, jakie mieliśmy relacje… Ale w życiu bym nie podejrzewała. To mimo wszystko moja rodzina… – tu rozkleiłam się kompletnie. – Co z mamą?
– Niestety nie mam pojęcia – odrzekła. – Od listopada żyli w separacji; ona w Paryżu, on w Chorwacji.
– Dziękuję – powiedziałam automatycznie.
– Na odwrocie listu jest mój prywatny numer – poinstruowała.
– Dobrze – odparłam, wciskając klawisz kończący rozmowę.
Skuliłam się w nogach łóżka, wciągnęłam głowę w ramiona i załkałam. Pierwszy stycznia… Nowy Rok… Separacja… Śmierć. Śmierć mojego ojca…? Nie… Nie! I nazwisko pani Stelli. Czym jest nadzieja? Najwidoczniej wymysłem! Czara została przelana. Moje życie zupełnie straciło blask.