Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział XI

XI

Nazajutrz przyszłam do szkoły znacznie później niż zazwyczaj. Usiadłam w ławce za pięć ósma, rozglądając się wokół. Byliśmy w komplecie. Roger powiedział mi wzrokiem: "Przepraszam", lecz tylko pokręciłam głową. Luke zachichotał, widząc moją minę.
– Nakręć komedię "Wkurzona Wind – niszczycielka Vancouver" – warknęłam. – Wyrób się do końca roku. Moim najgorętszym pragnieniem jest charakteryzowanie postaci.
Lisa zerknęła na mnie z czymś na kształt niechętnego podziwu, chłopak zaś odparował:
– Przyjąłem zlecenie.
– Moja radość rozniesie te mury – rzuciłam. – Doradzam natychmiastową ewakuację.
– Twoja troska o dobro wspólne jest wzruszająca.

– To sobie popłacz – odrzekłam, wyciągając pamiętnik i zaczynając w nim zamaszyście pisać.
Dzień był nudny jak flaki z olejem. Na przerwach przechadzałam się samotnie korytarzem, miotając się między myślami z cyklu: "Nie mogę udusić Luke'a Stinga ani Rogera Browna, bo trafię za kratki" a tymi pod hasłem: "Rodzice (jak siebie nazywacie) nie ważcie się zajmować mojej głowy". Po ostatnim dzwonku, zabrawszy z klasy plecak, zatrzymałam się przy oknie; ponury krajobraz idealnie komponował się z moim nastrojem. Wzdrygnęłam się, czując jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i dostrzegłam Rogera. Zacisnęłam zęby.
– Czego chcesz? – spytałam bez ogródek.
– Przeprosić.
– Właśnie to zrobiłeś. Co w związku z tym?
– Nie przekonałem cię – stwierdzenie, nie pytanie.
– Nie. Grubo przesadziłeś, Brown – cofnął się o krok, lecz ciągnęłam dalej. – Powiedziałeś co myślisz, więc nie przepraszaj.
– Mogłem to wyrazić inaczej.
– Ale nie wyraziłeś.
– Dlaczego jesteś taka…
– No? – syknęłam, patrząc na niego wyzywająco.
– Chłodna. Niedostępna. Irytująco pewna swego.
– Jakie poetyckie epitety – prychnęłam. – Po prostu nie rozumiesz… Nikt nie rozumie, ale widocznie tak ma być. Nie będę się jednak nad sobą użalać. Tylko nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz bladego pojęcia. Skończyłam.
– Ja nie – odparł z naciskiem. – Nie chcę cię stracić…
– "Stracić"? Nigdy nie byłam i nie będę twoja – wyraz jego twarzy powiedział mi, że posunęłam się za daleko, ale byłam zbyt wściekła, by o to dbać. – Nie zamierzam się powtarzać. Luke perfidnie mnie okłamał. Sądzę, że tyle ci wystarczy. Oczyściliśmy atmosferę, co nie zmienia faktu, że po tym, co powiedziałeś wczoraj… Wolałabym, żebyś zamiast tego trzasnął mnie w twarz. Mniej by bolało. Skoro jesteś zazdrosny, to twój problem. Nie musisz się na mnie wyładowywać. Tak czy siak, przegiołeś.
– Dasz mi dojść do słowa? – zniecierpliwiona skinęłam głową. – Za bardzo mi na tobie zależy, bym pozwolił, żeby jakaś błahostka zniszczyła naszą przyjaźń.
– Błahostka z twojego punktu widzenia – wtrąciłam. Zignorował to.
– Nie zachowuj się jak obrażona księżniczka. Popełniłem błąd. Próbuję go naprawić, ale nic do ciebie nie dociera. Wiedz jedno: nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Stać mnie na więcej niż przypuszczasz. Obyś nie żałowała – jego głos zadrżał z gniewu.
– To ma być groźba? – zaperzyłam się. – Zaprzeczasz samemu sobie. Gdybyś mówił prawdę, nie sięgałbyś po metody Stinga. Nie grałbyś na moich emocjach. Jesteście siebie warci.
– Źle mnie zrozumiałaś.
– Nie wydaje mi się – mój ton był zimny niczym stal. – Jedyny zarzut, jaki mam wobec siebie, to taki, że jestem żałośnie naiwna. Życie co chwila daje mi po tyłku, a ja wciąż wierzę, że gdzieś jest szeroko pojęte dobro, które w rzeczywistości istnieje tylko w książkach… Nigdzie indziej. Zresztą, po co ja ci to mówię? Błędne koło. Żegnaj – po czym pognałam schodami w dół. Chciałam jak najszybciej wyjść, zostać sama i bez skrępowania uwolnić wzbierające we mnie łzy. Kurtkę naciągnęłam już w pełnym biegu.
– Hazel!
– Odczep się wreszcie! – odkrzyknęłam, wypadając na zewnątrz.

***

Lekceważąc lawinę pytań cioci, rzuciłam się na łóżko, a z mojej piersi wyrwał się rozdzierający szloch. Nienawidziłam siebie samej za tę słabość, lecz nie umiałam dłużej tłumić kłębiących się we mnie uczuć. Krztusiłam się własnymi łzami nieprzynoszącymi ani krztyny ulgi. Nie panowałam nad sobą. Gdy ciocia chciała mnie przytulić, odtrąciłam ją i zacisnęłam pięści. O wiele później dowiedziałam się, jak bardzo się wtedy bała, że dostałam ataku histerii (co chyba faktycznie miało miejsce) i że zrobię sobie krzywdę.
– Zostawcie mnie wszyscy! Zostawcie!
Ujęła ostrożnie moją dłoń, rezygnując z dochodzenia. Trwała przy mnie w milczeniu… Nie wiedziałam, ile tak siedziałam zapłakana. Kiedy zdołałam nieco wyrównać oddech, zaczęłam mówić. Nie przerwała mi ani razu.
– Rozumiem – rzekła po długiej chwili ciszy. – Gdybyś widziała go bezpośrednio po twoim wypadku… – potrząsnęła głową. – Podejrzewam, że rzeczywiście cię kocha, aczkolwiek okazuje to w niewłaściwy sposób. Jeśli będzie cię jeszcze zastraszał, to sobie z nim porozmawiam.
– Powinnam sama załatwiać swoje sprawy – zauważyłam sucho, wycierając oczy chusteczką. – Bez względu na to, czy mnie kocha, czy tylko tak gada, nie potrafię mu już zaufać.
– Nie działaj pochopnie – westchnęła, głaszcząc mnie po policzku i wychodząc.
Otworzyłam tornister z zamiarem sporządzenia kolejnego "leczniczego" wpisu. Serce we mnie zamarło… Pamiętnik zniknął!

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział X

X

Minął tydzień, w trakcie którego nie działo się nic szczególnego. Przeczytałam jednak więcej książek niż kiedykolwiek i zaczęłam kontynuować prowadzenie zaczętego po wypadku pamiętnika, ponieważ mimo szczerych chęci nie radziłam sobie z przeszłością, a zwłaszcza z tym, że rodzice tak po prostu mnie zostawili. Nie wiedziałam, co boli mnie bardziej – ich obojętność czyy śmierć babci, dlatego przelewanie uczuć na papier stało się dla mnie rodzajem terapii. Pojawiłam się w szkole na początku grudnia. Tylko Roger sprawiał wrażenie, że się z tego cieszy (a ściślej mówiąc z tego, że może się ponabijać ze mnie i Luke'a), Lisa natomiast była jeszcze bardziej przygaszona niż po moim powrocie ze szpitala. Nie miałam pojęcia, co jest na rzeczy. Gdy nauczyciele nie patrzyli, pisałam pod ławką w moim sekretnym notesie. Na biologii jednakże zaprzestałam stosowania owej techniki, gdyż pani Castellan zaczęła rzucać mi ostrzegawcze spojrzenia.
Po lekcjach Roger zaprosił mnie na kawę. Usiedliśmy w małej, zacisznej kawiarni. Długo panowało obustronne milczenie, które w końcu przerwałam.
– Obiecałeś mi… Nie powiedziałeś tego wprost, ale myślałam, że mogę na tobie polegać. Ostatnio dużo się zmieniło. Mam wrażenie, że jestem przyjaciółką spoza szkoły. Kiedy byłam przeziębiona, zadzwoniłeś, pisaliśmy… W tej chwili wydaje mi się, że nic do mnie nie masz, ale w klasie mnie omijasz. Nie zachowujmy się jak dzieci. O co ci chodzi? Czyżbyś miał rozdwojenie jaźni? Jeśli uważasz, że nie jestem dla ciebie odpowiednim towarzystwem, powiedz mi to wprost. Jednego jestem pewna: coś jest nie tak, coś cię dręczy.
– Jesteś spostrzegawcza – odrzekł tylko.
– No, no, nie zmieniaj tematu.
– Mój problem ma na imię Miłość – wypalił.
– Lisa? – nawet w moich własnych uszach zabrzmiało to jak stwierdzenie. To by było sensowne. Kochała Rogera! I wydawała się być zazdrosna… O mnie? Ale dlaczego?
– Nie – cichy głos chłopaka sprowadził mnie na ziemię.
– Nie musisz mówić – postanowiłam, że lepiej będzie się wycofać.
– Nie – powtórzył bardziej stanowczo, jakby chcąc podkreślić znaczenie tego słowa. – Mam na myśli ciebie.
Splotłam przed sobą dłonie. Nigdy bym nie podejrzewała, że ta rozmowa przybierze taki obrót. Spoglądał na mnie wyczekująco, lecz byłam zbyt zszokowana, by cokolwiek z siebie wydusić.
– Przypominasz mi kogoś – podjął. – Miała na imię Annika. Jesteś do niej taka podobna… Kolor włosów, usposobienie, ciepło, które rozdajesz innym… – uśmiechnął się, jednak sekundę później na powrót spoważniał. – W zeszłym roku wypłynęła w rejs po Morzu Śródziemnym. Załatwili jej go, a częściowo i zafundowali przyjaciele jej rodziców, spełniając jedno z jej największych marzeń. Była taka podekscytowana, taka radosna… Zaraz po jej powrocie wypadała nasza rocznica. Planowałem powłóczyć się z nią po mieście, zabrać ją na romantyczną kolację… Wszystko przepadło… Statek zatonął podczas sztormu… Zamierzała studiować medycynę, kupić ładny dom gdzieś na wsi, z dala od tego zabiegania… Nie dożyła siedemnastych urodzin… Hazel, wszystko w porządku?
Nakrył moją dłoń swoją. Delikatnie acz zdecydowanie zabrałam rękę, zdając sobie sprawę, że moje policzki są mokre od łez. Współczułam mu. Tak bardzo było mi żal tej biednej dziewczyny… A jednak jedyne, co mogłam zrobić, to odpowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem.
– Dziękuję, że obdarzyłeś mnie takim zaufaniem, ale chociaż bardzo cię lubię i uważam za kumpla, nic z tego nie będzie.
– Skąd taki wniosek?
Zamyśliłam się na chwilę.
– Pierwszy powód już ci podałam. Poza tym, po prostu nie nadaję się do związków.
– Jakie masz podstawy…
– Po prostu wiem – odpowiedziałam. – A na sam koniec, co my właściwie o sobie wiemy?
– Zawsze możemy się bliżej poznać.
– Tak, co nie zmienia tego, co powiedziałam – czułam się tak, jakbyśmy mówili w dwóch różnych językach.
– A może jednak Luke coś dla ciebie znaczy, Wind? Może to dla niego piszesz wiersze w pamiętniku?
– Ciekawe, jak ty byś się czuł, gdyby ktoś cię tak zmanipulował po tym jak straciłeś pamięć – odezwałam się z głębokim smutkiem, wstając i z brzękiem odstawiając filiżankę z niedokończoną kawą. – Nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę – głos mi się załamał, ale cudem pohamowałam łzy. – Cześć.
– Zaczekaj! Nie chciałem!
– To nie ma znaczenia – w ekspresowym tempie nałożyłam kurtkę i inne zimowe akcesoria. – Tak jak całe to życie, nota bene.
I wybiegłam w gęsto padający śnieg.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział IX

IX

Obudziło mnie potworne zimno i czyjś ostry głos:
– Wind, jesteś niemożliwa!
Stała za mną Lisa z moim plecakiem w ręce. Spojrzałam na płaszcz, który trzymałam na kolanach. Och, cudownie! Tylko dlatego, że go nie założyłam, byłam przemoczona do suchej nitki! Owinęłam się nim, choć na niewiele się to zdało. Dziewczyna rzuciła mi szkolny ekwipunek.
– Wszyscy cię szukają! – zawołała poirytowana. – Co ci strzeliło do łba?
– Musiałam pomyśleć – odparłam chłodno, szczękając zębami.
Bez słowa wzięła mnie pod ramię i skierowała się w stronę osiedla.
– Dam sobie radę.
– Obiecałam, że cię odstawię – warknęła.
– OK – mruknęłam nieco urażona.
Po upływie kilku minut dotarłyśmy do mojego bloku.
– Dzięki – powiedziałam odruchowo.
– Dobra – odburknęła, po czym szybko odeszła.

***

Mimo, że zaraz po wejściu do domu wzięłam gorącą kąpiel, cały wieczór miałam dreszcze. O piątej rano obudziłam się z katarem i temperaturą 38,5. Oczywiście nie poszłam do szkoły. W porze lunchu z drzemki wyrwał mnie dzwonek komórki.
– Halo? – odezwałam się półprzytomnie.
– Czemu cię nie ma? – to był Roger.
– Rozłożyło mnie. Zmokłam wczoraj.
– Przecież mówiłem Lisie…
– Odprowadziła mnie – przerwałam mu pospiesznie zaskoczona tym, co usłyszałam. – Na drugi raz nie róbcie takiego zamieszania. Jestem dorosła, tak czy nie?
– Tak, ale…
– Więc wyluzujcie – tu rozkaszlałam się jak gruźlik. – Pozdrów wszystkich, wyłączając Luke'a.
– Naraził ci się?
– Żebyś wiedział. Już dawno zresztą, a skoro przy tym jesteśmy… Trzeba by oczyścić atmosferę, nie uważasz?
– Nie musisz mi się spowiadać – odparł kpiącym tonem. – Nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań, prawda?
– Jedno owszem – przypomniałam mu.
– Jakie? – wydawał się autentycznie zdumiony.
– Pogadamy na żywo.
– Uparciuch – orzekł.
– Wynik mutacji genetycznej – uznałam. – Odnośnie tamtego osobnika, nie chodzimy ze sobą.
– Hazel – w jego głosie zabrzmiało politowanie. – Widziałem. Może nie należę do geniuszy, ale pewne sytuacje są jednoznaczne.
– To skomplikowane – odrzekłam. – Wszystko ci wytłumaczę, kiedy… – kichnęłam. – Wrócę do stanu używalności.
– Lekcja – westchnął. – Kuruj się tam.
– Tak jest – odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Do końca dnia to zasypiałam, to się budziłam. Dopiero nazajutrz miałam pojąć, że taką bezczynnością nic nie wnoszę do dorobku ludzkości ani – tym bardziej – do swojej egzystencji.

***

Otworzyłam oczy przed wpół do ósmej, kiedy ciocia wychodziła do pracy. Zamknąwszy za nią drzwi i wróciwszy do łóżka, długo wpatrywałam się bezmyślnie w sufit, zastanawiając się, w jakim niby celu mam zadawać sobie trud opuszczenia legowiska czy zrobienia czegokolwiek innego. W końcu włączyłam radio, jako że stało na szafce nocnej w zasięgu ręki. Właśnie emitowano najnowsze wiadomości. Puściłam mimo uszu informacje typowo polityczne, sądząc, że nie dowiem się niczego pożytecznego, aż nagle moją uwagę przykuły słowa: "…wypadek dwóch samochodów pasażerskich. Siedem osób nie żyje". Nie rozumiałam. O podobnych wydarzeniach słyszałam tyle razy przedtem i choć zawsze ściskało mi się wtedy serce, nigdy nie analizowałam ich głębiej. A teraz? Zebrało mi się na płacz, jakby ponownie mi ktoś umarł. Usiadłam, odrzucając pościel i czując, jak cała się trzęsę. Ile ja miałam szczęścia! Żyłam. Wprawdzie kulałam, jednak chodzenie nie nastręczało mi większych trudności… Najważniejsze ośrodki mózgu pozostały w nienaruszonym stanie, więc mówiłam… Zerwałam się. Przyrzekłam sobie solennie, że od dziś konsekwentnie będę sobie organizować rehabilitację we własnym zakresie. Trochę poćwiczyłam – według zaleceń lekarza, które początkowo zamierzałam zbagatelizować – a potem zabrałam się za gruntowne porządki. Ku mojemu niezadowoleniu po niedługim czasie nagły przypływ sił zniknął. Znowu zaczęłam drżeć z zimna, toteż otuliwszy się kołdrą oraz bonusowym kocem niczym kokonem, odpłynęłam w sen.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział VIII

VIII

Lawirując między uczniami, szłam w kierunku wyjścia ze szkoły. Usiłowałam mieć obojętny wyraz twarzy, lecz nie było to proste. Chciałam zostać sama, by spokojnie wszystko przemyśleć. Kilka minut temu natrafiłam w albumie na zdjęcie babci, przez co zalała mnie fala wspomnień – znacznie wyraźniejszych niż podczas rozmowy z Jane sprzed dwóch tygodni. Gdy dotarłam do holu, usłyszałam wołanie.
– Hazel!
Nie zareagowałam. W każdej chwili mogłam się rozkleić… A nienawidziłam płakać przed publicznością. Przyspieszyłam, ignorując ból nogi. Przecież od niego nie umrę.
– Co z ciebie za pędziwiatr! Zaczekaj!
– Później! – odkrzyknęłam Rogerowi, nie odwracając się.
Przemknęłam przez szatnię, zabierając płaszcz. Chwilę potem znalazłam się na dworze. Twarz owionął mi chłodny jesienny wiatr. Po jakimś czasie zatrzymałam się przed sklepem znajdującym się po drugiej stronie ulicy i usiadłam na ławce. Wreszcie wiedziałam, kim jestem – córką Jamesa i Jessicy, dla których interesy i pogoń za pieniądzem okazały się ważniejsze od rodziny… Babcia zmarła drugiego września… Nie byłam na jej pogrzebie… Miałam tylko ciocię. Z moich oczu pociekły łzy. Nie byłam w stanie dłużej ich powstrzymywać. Pancerz, który podświadomie tworzyłam wokół siebie od powrotu ze szpitala pękł w jednym momencie. Czułam się tak, jakby ktoś oblał mnie kubłem zimnej wody. Czy rodzice wrócą? Czy moje życie kiedykolwiek będzie normalne? Czy… Pytania dosłownie się mnożyły, a na żadne nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Oprócz bolesnej przeszłości dobijało mnie zachowanie Rogera. Wprawdzie rozmawialiśmy ze sobą, ale podchodził do mnie z widoczną rezerwą, więc dlaczego teraz interesowało go, gdzie idę? Zapewne zamierzał uniknąć ciężaru odpowiedzialności, gdyby coś mi się stało (mechanizm funkcjonujący chyba u wszystkich). Trudno mi było ocenić, kto tu zawinił. Uznałam, że przy najbliższej okazji poruszę ten temat, lecz wcale nie poprawiło mi to humoru, ponieważ za dużo innych rzeczy nie wyglądało tak jak powinno. Straciłam tyle osób, które kochałam…
– Po co istnieje cierpienie? – myślałam. – Dlaczego ten świat nie może być lepszy, mniej skomplikowany, przynosić więcej radosnych chwil?
W mojej głowie pojawiały się fragmenty listu babci i ostatnie wypowiedziane przez nią słowa. Mam być szczęśliwa? Być sobą? Jak? Jak?! Po moich policzkach popłynęły świeże łzy. Piękne sentencje, z tym że nie dało się ich zastosować w praktyce – ot, bezużyteczna filozofia! Życie nie miało sensu ani jakiegoś wyższego celu. Skończyć szkołę, żeby pójść na uniwersytet, skończyć uniwersytet, żeby znaleźć pracę… Założyć rodzinę (lub nie), a potem się zestarzeć… I po co? Odległy, jednostajny odgłos przejeżdżających aut i łagodny szum drzew były jak kołysanka. Nawet nie zauważyłam, kiedy głowa zaczęła mi się kiwać.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział VII

VII

Niestety, moja forma nie zamierzała stabilizować się tak szybko, jakbym jej kazała, gdybym miała na to wpływ. Do domu wróciłam po trzech tygodniach od odzyskania świadomości, mając serdecznie dość białych ścian, obchodów, słuchania tego, że trzeba mnie jeszcze poobserwować i tak dalej. Jako że nie mogłam chodzić, moje pojawienie się w szkole przesunęło się w czasie bardziej niż przypuszczałam. Kiedy w końcu stanęłam u jej wrót w asyście dwóch nieodłącznych przyjaciółek Kul, wszyscy zaczęli się na mnie gapić, jakbym była jakimś unikalnym okazem w muzealnej gablocie. Lisa jak zwykle sypała swoimi dowcipami, (choć widziałam, że w jej oczach czai się smutek), Roger przypatrywał mi się z daleka, a pozostali wypytywali jak się czuję na wszelkie istniejące sposoby. Tym mniej kulturalnym miałam ochotę odparować, że jeśli chcą, możemy się zamienić. Owej grupie przewodził Luke. Po czwartej lekcji zdecydowałam, że nie będę tego dłużej tolerować. Jego aluzje zaczęły mnie dotykać do żywego.
– Słyszałem, że twoi rodzice są nadziani. Jakby co, to operacje to dla nich żaden problem, co nie?
Z szerokim uśmiechem podałam mu kule.
– Przejdź się, przyjacielu, na jednej nodze. Lisa, sędziuj.
Klasa zaczęła chichotać.
– To nie fair! – zawołał.
– Żadne "nie fair", tylko nowa dyscyplina sportowa – odparłam. – Bieg o kuli. No co ty, wymiękasz przy kumplach?
Rzucił moje podpórki.
– Nie masz prawa mi rozkazywać!
– Ależ ja tylko koleżeńsko proponuję – odpowiedziałam. – Jak nie, to nie.
Lisa wręczyła mi moją własność.
– Nie wiesz co tracisz – zwróciła się do czerwonego ze złości Luke'a.
– Bezguście, ot co – wtrącił milczący dotąd Roger.
– Brown! Chcesz mieć we mnie wroga?
– Wojny w to nie mieszaj – poradził mu tamten dobrodusznie.
– Mogę robić co chcę! – krzyknął Luke.
– Spokój – odezwała się Lisa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Druga się znalazła… – zaczął chłopak, lecz Roger mu przerwał:
– Damy cię proszą. Zachowuj się, bo miana gentlemana nie będziesz godzien.
– Tym optymistycznym akcentem zakończmy naszą debatę – rzuciłam. – Luke, miło było wysłuchać zwłaszcza twojego zajmującego expose. Obawiam się jednak, że kosztuje cię to zbyt wiele nerwów. Może weź urlop zdrowotny?
Posłał mi gniewne spojrzenie.
– I kto to mówi?
– Skończcie – uciszyła nas Lisa.
– Bo co? – spytał buńczucznie Luke.
– Bo nie chce mi się tego słuchać, a poza tym, jakbyście nie zauważyli, pani Ariana już przyszła.
Chłopak usiadł na swoim miejscu.
– Fajnie wyglądacie, gdy się kłócicie – skomentował Roger.
Nie obejrzałam się. Chyba sam nie wiedział, o co mu chodzi. Wcześniej przecież zdawał się być po mojej stronie. Pani Ariana (nauczycielka geografii) zgromiła nas wzrokiem, ale nie odniósłszy się w żaden sposób do naszej sprzeczki, zaczęła nas męczyć zagadnieniami z zakresu gospodarki. Kiedy lekcje dobiegły końca, Lisa stanęła koło mnie.
– Nie zechciałabyś mnie odwiedzić?
Zdziwiona uniosłam brwi.
– Nie mogę – zerknęłam na kule.
– Od czegoś jest samochód.
Uśmiechnęłam się blado.
– OK – odparłam.
Kwadrans później znalazłyśmy się na szczycie schodów pierwszego piętra. Wciąż mnie asekurując, dziewczyna otworzyła drzwi.
– Chcesz kawy?
Pokręciłam głową, idąc za nią do kuchni.
– Słuchaj, powinnyśmy poruszyć pewną kwestię. Mam na myśli to, co powiedziałaś mi po tamtej rozmowie z Luke'em. Wydaje mi się, że coś pominęłaś. Mogę ci jakoś pomóc?
Wpatrywała się we mnie zmieszana.
– Nie mam ochoty o tym gadać – wycedziła.
– Nie zmuszam.
Odniosłam wrażenie, że ją rozgniewałam, ale ponieważ milczała, uznałam, że mam urojenia.
– Co się stało? – spytałam po minucie nieznośnej ciszy.
– Wybacz, że na ciebie padło, ale… Muszę się komuś zwierzyć.
– Zamieniam się w słuch – zachęciłam ją.
Zacięła usta, spoglądając w okno.
– Zakochałam się – wyznała cicho.
– Luke coś napomknął, jak byliście u mnie w szpitalu. No i?
Odwróciła się w moim kierunku.
– Ten ktoś ma na oku inną.
Nie tego oczekiwałam. W końcu odezwałam się:
– Spróbuj mimo wszystko powiedzieć mu, co czujesz.
– Ale ja się boję… Odrzucenia.
– Dlaczego od razu myślisz o najgorszym?
– Nie wiem. Po prostu… To byłby mój pierwszy związek.
– Trzymam kciuki – odpowiedziałam z uśmiechem. – Skoro jednak rozmawiamy szczerze, to wiedz, że nikt za ciebie tego nie zrobi.
– Taak – potwierdziła posępnie. – Masz rację, chociaż trudno powiedzieć, czy stety, czy niestety.
Westchnęła. Przytaknęłam, nie wiedząc, co powiedzieć. Atmosfera nagle uległa zmianie. Dziewczyna sprawiała wrażenie pogrążonej w marzeniach, a jednocześnie czymś rozgoryczonej. Podniosłam się.
– Dzięki, że mnie zaprosiłaś. Zrewanżuję się.
– Miłego wieczoru – rzuciła bez zwykłego sobie entuzjazmu, po czym otrząsnęła się z rozmyślań. – Już cię odstawiam.

***

Zasiadłam z ciocią do kolacji. Mimo że mnie zagadywała, mówiłam jeszcze mniej niż zazwyczaj.
– Co się dzieje? – spytała.
– To bardzo przytłaczające nie pamiętać nic z przeszłości – odparłam. – Jestem… Jak piąte koło u wozu w tej klasie. To wszystko nie ma sensu.
Popatrzyła na mnie przenikliwie.
– Miejmy nadzieję, że jakiś ma. Znajdziesz go w swoim czasie.
– Złudna ta nadzieja – mruknęłam, wstając i chwytając kule. – Najchętniej dałabym sobie spokój nawet z tą szkołą, ale wtedy zwariuję z bezczynności.
Poszłam do pokoju, chcąc jakoś odreagować. Nadal jednak dręczyło mnie poczucie, że całe to życie jest jedną wielką klęską. Do rzeczywistości przywrócił mnie dzwonek telefonu. Ciąg cyfr na wyświetlaczu nie przywiódł mi nikogo na myśl.
– Tak, słucham?
– Hej, Hazel. Tak się cieszę, że do tej pory masz ten sam numer. Tu Jane.
– Jane – pomyślałam. "Witaj, wiesz, że cię nie pamiętam?".
– Poznałyśmy się na koloniach pięć lat temu – kontynuowała. – Ale w którymś momencie zupełnie wyleciało mi z głowy, że zapisałyśmy sobie swoje namiary w notesach. Kurczę, obie miałyśmy podobne, takie różowe. Pamiętam jak dziś, chociaż to była żenada.
– Jane Newton?
– Dokładnie! – zawołała. – W sumie powinnam spytać na wstępie: co powiesz na odświeżenie kontaktu?
– Jestem za – odpowiedziałam.
Kiedy jakąś godzinę później skończyłyśmy rozmawiać, nie potrafiłam dojść do siebie. Wreszcie udało mi się odtworzyć niektóre fakty z dotychczasowego życia – kolonie, poznanie Jane, nasze wspólne wybryki. Nie było tego wiele, lecz zaczęła odżywać we mnie nadzieja. Ciocia weszła do pokoju i zatrzymała się na widok mojej miny.
– Kto dzwonił?
Opowiedziałam jej o dziewczynie i o tym, co sobie dzięki niej przypomniałam.
– Będzie coraz lepiej – uściskała mnie mocno, usiłując ukryć wzruszenie.
Po chwili przyniosła mi album, po czym wzięła się za sprzątanie. Włączywszy komputer, załadowałam sobie całą moją bibliotekę muzyczną i zabrałam się za prace domowe. Kiedy skończyłam, otworzyłam album, choć jakoś mnie nie intrygował. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zwracać większą uwagę na oglądane zdjęcia. Niektóre były podpisane; zobaczywszy wspólną fotografię z rodzicami, otarłam z policzka samotną łzę. Chciałam zapytać o nich ciocię, ale że zrobiło się późno, ległam na łóżku, kładąc album obok poduszki niczym talizman.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział VI

VI

Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam ciocię i Rogera stojących tuż przy łóżku.
– Cześć – przywitałam ich.
– Śpij dalej – odezwał się chłopak.
– Daj spokój Ile tak można?
Westchnął.
– Niech ci będzie.
– Jak się czujesz? – spytała ciocia.
– Dzięki. Całkiem nieźle. Wczoraj byli tu Luke i Lisa.
– Luke i Lisa? – zdziwił się Roger.
– Super, nie?
Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
– Nie lubisz ich – domyśliłam się.
– Luke'a nie – zgodził się, ale nie wyglądał na urażonego.
– Jest poniedziałek – uświadomiłam sobie. – Łobuzie, nie powinieneś być w szkole?
– Mam na trzecią godzinę.
– Powiedzmy, że ci wierzę.
– Ej, naprawdę – oburzył się.
– Przekonałeś mnie – stwierdziłam.
W progu pojawili się Lisa z Luke'em. Chłopak podszedł do mnie, wymijając Rogera i pocałował głęboko w usta. Po sekundzie oszołomienia odsunęłam go stanowczym ruchem. Pozostało mi robić dobrą minę do złej gry.
– Ciociu, Roger, moglibyście…
– Pewnie – odparli, odwracając się do wyjścia. Lisa poszła za ich przykładem. Utkwiłam świdrujące spojrzenie w Luke'u, wiedząc, że muszę być twarda.
– Mamy do pogadania.

***

Płakałam, trzęsąc się jak liść na wietrze, choć czułam, że postąpiłam właściwie. Ten chłopak naprawdę chciał mi pomóc, być przy mnie w doli i niedoli, ja jednak nie umiałam dać mu tego, czego oczekiwał. Otarłam łzy. Najprawdopodobniej miałam jeszcze spory kawałek życia przed sobą. Może kiedyś znajdę prawdziwe szczęście? Albo i nie. Zanurkowałam pod kołdrę w chwili, gdy weszła Lisa.
– Hazel! – krzyknęła. – Co ci jest?
Opowiedziałam jej o tym, co się stało. Przez jej twarz przebiegła cała gama uczuć: niepewność, gniew, pogarda, strach, determinacja.
– Nie zabijaj mnie – odezwała się w końcu. – Ja od początku wiedziałam, co się święci. Luke mnie w to wrobił. Byłam… Jego wspólniczką, tak to nazwijmy. Próbowałam mu się sprzeciwić, ale odgrażał się, że rozpowie w szkole pewien mój sekret. Nie mogę jednak patrzeć, jak namieszał ci w głowie. Pewnie sama już nie wiesz, gdzie leży prawda. Otóż on sobie wymyślił tę bajeczkę o waszym związku, bo mu się podobasz. Robi przy okazji na złość Rogerowi…
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi – wtrąciłam. – Zresztą, hm… Zerwałam z Luke'em.
Skwitowała to wymownym spojrzeniem w sufit.
– W każdym razie… Uznałam, że lepiej cię ostrzec. Ten palant może cię długo zwodzić, ale nie odpuści. Miej oczy otwarte.
– Wie, że tu jesteś? – spytałam konspiracyjnym szeptem.
– Raczej nie – odpowiedziała. – Jeśli się mylę, właśnie wpadłam w kłopoty, ale szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Nie da się ciągle udawać, że ma się klapki na oczach.
– Niechcący byłam świadkiem jednej z waszych sprzeczek – przyznałam. – Chyba faktycznie było tam coś o tajemnicy, ale nie pamiętam, bo ból rozsadzał mi głowę.
Niespodziewanie obdarzyła mnie krótkim uściskiem i opuściła pomieszczenie. Ledwo to uczyniła, wpadła ciocia Sally.
– Na miłość Boską! Co ty wyrabiasz? Naprawdę nic ci się nie odświeża o tym Luke'u? Tamten chłopak powiedział mi, że to szkolny tyran! Narkotyki! Patologiczna rodzina!
– To ostatnie to raczej nie jego wina – przerwałam jej.
Zaczerpnęła tchu.
– Tamten chłopak…
– Roger? – spytałam.
– No, taki brunet… – pokiwałam posępnie głową. – Wybiegł stąd, jakby go ktoś gonił. Nie zdążyłam przemówić mu do rozsądku. Mówił, że dziś przejrzał.
– "Przejrzał"? – trybiki w moim mózgu obracały się z prędkością światła. – Ale przecież gdy się obudziłam te… Kilka dni temu i go nie skojarzyłam, stwierdził, że jest moim kolegą.
– Ty mój niedoświadczony skarbie… Faceci mają zasadniczy problem z wyrażaniem uczuć wprost. Radzę ci z nim pomówić.
– Nie uwierzy mi, tym bardziej, że i do niego nic mnie nie ciągnie.
– Nie zakładaj najczarniejszego scenariusza, póki nie porozmawiacie. A co z tym Luke'em?
Streściłam jej wymianę zdań z nim i z Lisą.
– Jakie to pokręcone – podsumowała, jakbym sama tego nie wiedziała. – Brzmi całkiem prawdopodobnie, ale w relacji dziewczyny wydaje się być jakaś luka.
Zamyśliłam się. Odniosłam wrażenie, że jest przewrażliwiona, choć pomyślałam też, że być może posiada rzadki dar bezbłędnego rozgryzania ludzi.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale chcę wrócić do codzienności – powiedziałam. – Jest szansa, że w szkole prędzej wszystko się wyjaśni.
– Spytam lekarza, jak twoja forma – obiecała, uśmiechając się ciepło i mierzwiąc mi pieszczotliwie włosy.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział V

V

Ze snu wyrwały mnie krzyki przed salą:
– Zdecyduj się! Chcesz z nim być czy nie?
– Tak, ale…
– To się tak nie cykaj!
Weszli do środka. Twarz dziewczyny powinnam znać… Nic z tego – zupełnie, jakbym widziała ją na jakimś zdjęciu dawno, dawno temu.
– O co wam poszło? – wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać.
– Lisa ma problemy sercowe – odparł jej towarzysz. – Jak się czujesz?
– Wczoraj było gorzej – oznajmiłam, spoglądając ukradkiem na nogę w gipsie. – Ale… Nie pamiętam was. W sumie to nic nie pamiętam, poza takimi urywkami jak data urodzenia czy to jak się nazywam – głos mi się załamał. – Nie gapcie się tak. OK, ty jesteś Lisa, a ty?
– Luke – odrzekł z uśmiechem. – Twój chłopak, kochanie.
Wbiłam w niego wzrok.
– Od kiedy jesteśmy razem? – spytałam.
– Od roku – odpowiedział.
Uwierzyłam mu, bo nie miałam podstaw, by tego nie robić, tym bardziej, że dziewczyna gorliwie pokiwała głową.
– Mam nadzieję, że mnie nie nabieracie – odezwałam się.
– No co ty – żachnęła się Lisa.
– Nie mogliście przyjść wczoraj?
– Byliśmy półtora tygodnia temu, ale jeszcze nie odzyskałaś przytomności – wyjaśnił Luke.
Poczułam dreszcz niewytłumaczalnego niepokoju, jednak zaraz go zignorowałam.
– Potrzeba ci czegoś? – dziewczyna powiodła wzrokiem po sali.
– Nie, dzięki – rzekłam. – Pewnie ciocia przywiezie mi rzeczy z domu. – Którego dzisiaj mamy?
– Dwudziesty siódmy września – odparł chłopak.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Prawie miesiąc wyrwany z życia – zauważyłam zdumiona.
Oboje przytaknęli. Luke pocałował mnie w czoło.
– Wprawdzie dziś niedziela, ale nauczyciele tak się na nas w tym tygodniu uwzięli, że to szok. Niedługo znowu wpadniemy. Trzymaj się. Kocham cię.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Lisa poklepała mnie po dłoni, po czym wyszli. Zastanawiałam się, co u Rogera. Od wczoraj milczał, a nie zamierzałam się narzucać, wobec czego zajęłam się planowaniem poważnej rozmowy z Luke'em. Skoro twierdził, że jest moim chłopakiem, to zapewne tak było, jednak ja w najmniejszym stopniu nie odwzajemniałam jego uczuć. Ogarnęła mnie fala wyrzutów sumienia. Powinnam od razu wyprowadzić go z błędu, ale wtedy jeszcze sobie tego wszystkiego nie poukładałam.
Po południu przyjechała ciocia z przedmiotami użytku codziennego i wszelkiego rodzaju "zabijaczami czasu" (jak je określiła) – od moich ulubionych powieści po odtwarzacz MP3. Wieczorem po raz kolejny zostałam sama i korzystając z tego, zaczęłam się po raz wtóry głowić nad kłótnią usłyszaną, gdy się po raz pierwszy ocknęłam. Gnębiło mnie jakieś potworne przeczucie, które jednak było w równej mierze mętne, co pozostałe w moim umyśle fragmenty życia sprzed wypadku. Odpłynęłam po północy, nie doszedłszy do żadnego twórczego wniosku.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział IV

IV

– Zabrałem cię tu pod
warunkiem, że będziesz trzymać buzię na kłódkę.
– Pamiętam o tym, chociaż i tak uważam, że jesteś zwykłym oszustem!
– Jeśli się ktoś dowie…
– Nie dam się szantażować!
– To ona pozna i twoją tajemnicę!
Chłopak i dziewczyna ewidentnie się kłócili. To, co słyszałam było naprawdę dziwne. Próbowałam się poruszyć, jednak ból był nie do zniesienia. Nagle otworzyły się drzwi. Dobiegły mnie odgłosy szamotaniny i podniesiony kobiecy głos brzmiący jakby znajomo:
– Co wy wyprawiacie? Kto wam pozwolił tu wejść? Ona potrzebuje spokoju. Zejdźcie mi z oczu.
Wszystko ucichło.
– Obódź się – przemówił ten sam głos, co przedtem, po czym ponownie straciłam świadomość.

* * *

– Panie doktorze, co jej dokładnie jest?
– Trzy złamane żebra, złamanie otwarte prawej nogi, liczne rany powierzchowne, wstrząs mózgu…
– Co takiego?! Czy pan…
– W tak poważnych kwestiach nigdy nie żartuję. Ma także pęknięcie czaszki. W samochodzie znaleziono jej zawiązane buty. Siła rozpędu wystrzeliła ją jak z katapulty. To cud, że żyje.
– Czy najgorsze ma już za sobą?
– Dwie następne doby będą decydujące. Na ten moment nie umiemy oszacować, jak rozległe jest uszkodzenie mózgu i jak to wpłynie na jej codzienne funkcjonowanie.
Kobieta załkała.
– Nie traćmy nadziei. Niech pani odpocznie.
– Nie odejdę, póki się nie ocknie, a jeśli ma umrzeć… Chcę być przy niej do końca.
Drzwi się zamknęły, a ja znów zapadłam się w niebyt.

* * *

– Hazel, otwórz wreszcie te cholerne oczy. Słyszysz? Nie poddawaj się…
Uniosłam z wysiłkiem powieki i ujrzałam jakiegoś bruneta.
– Kim… Kim jesteś?
Spojrzał na mnie przerażony.
– Nie poznajesz mnie? Roger Brown, twój… Zbzikowany kolega.
– Nie – odparłam kompletnie zdezorientowana. – Ja… Ja… Nic nie pamiętam. Co się stało?
– Miałaś wypadek. Odpoczywaj i ani mi się waż wstawać. Idę po lekarza.
Po chwili wrócił w towarzystwie mężczyzny w średnim wieku.
– Witaj, młoda damo – odezwał się ten drugi. – Idźmy po kolei. Jak się nazywasz?
Zastanowiłam się.
– Hazel Wind.
– Gdzie mieszkasz? – pytał dalej.
– No… W Vancouver.
– A adres?
Zagryzłam wargi.
– Nie wiem.
– Jak mają na imię twoi rodzice?
Milczałam bliska łez.
– Podaj datę swoich urodzin.
– Szesnasty lipca 1996.
Do sali wsunęła się kolejna osoba.
– Skarbie, w końcu się obudziłaś… – westchnęła z ulgą.
– A to kto? – zerknęłam podejrzliwie na Rogera.
– Jestem Sally, twoja ciotka – odpowiedziała kobieta drżącym głosem.
– Sally – powtórzyłam. – To imię nic mi nie mówi.
Wpatrzyła się we mnie w osłupieniu, a Roger dyskretnie wycofał się z sali. Ukryłam twarz w dłoniach. Nie żebym komukolwiek źle życzyła, ale dlaczego to musiało się właśnie mnie przydarzyć? Jak miałam komukolwiek zaufać, nie posiadając prawie żadnych wspomnień? Gdy zamknęłam oczy, usłyszałam jak kobieta siada na krześle.
– Kiedy wydobrzejesz, zamieszkasz ze mną… Śpij… – szepnęła.
– Nie teraz – nakazałam sobie.
Miałam tyle do przemyślenia. Jak tu dalej żyć? I te strzępy rozmów… Nie byłam w stanie przywołać szczegółów. W końcu się poddałam – zmęczenie wzięło górę.

***

Kiedy wyzwoliłam się z objęć Morfeusza, było jeszcze zupełnie ciemno. Zapaliłam lampkę nocną i sięgnęłam po komórkę. Zamrugałam, widząc, że mam Rogera w kontaktach. Napisałam do niego z niezwykle istotnym o tej porze pytaniem: czy śpi. Po minucie zadzwonił.
– Tak? – spytałam zaskoczona.
– Co się stało?
Zrobiło mi się okropnie głupio.
– Właściwie to nic, tylko… Skoro figurujesz w moim telefonie, to chyba rzeczywiście jesteś moim kumplem.
– Mogłem sam ci wpisać – odparł rozbawiony.
– Mi wcale nie jest do śmiechu – stwierdziłam.
– Wybacz – uspokoił się natychmiast. – Na pewno wszystko gra?
– Jasne – odpowiedziałam. – Po prostu wczoraj zasnęłam koło ósmej. A ty dlaczego nie śpisz jak normalny człowiek?
– Dzięki. Właśnie mianowałaś mnie kretynem.
– Nie zmieniaj tematu.
– Nie mogę i tyle – odrzekł niepewnym tonem.
– A ja jestem gwiazdą Hollywood – mruknęłam.
– Oo, świetnie.
– Nie wychwyciłeś ironii? Trudno mi uwierzyć, że się kolegujemy. Jesteś strasznie irytujący – zbeształam go.
– Za to ty szczera do bólu.
– Przyzwyczaj się. Znamy się od początku roku, tak? – odgadłam.
– Strzał w dziesiątkę. Do czego pijesz?
– Przypuszczam, że nie zdążyliśmy się jakoś bardzo zaprzyjaźnić?
– No – przyznał niechętnie. – Niestety. Słuchaj, Hazel, naprawdę ci współczuję i…
– Dziękuję, ale nie chcę się nad sobą użalać – przerwałam mu. – Chodzi mi o coś innego. Wiesz, mam wrażenie, że ludzie będą mi teraz wmawiać różne rzeczy, myśląc, że wszystko połknę, skoro straciłam pamięć.
Nie odzywał się tak długo, że nie wiedziałam, jakiej reakcji oczekiwać.
– Nie bój się – przemówił w końcu. – Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, możesz na mnie liczyć.
Odebrało mi głos.
– Jesteś tam? – spytał.
– Tak – odparłam cicho. – Naprawdę ci dziękuję.
– Nie ma za co.
– Jest.
– Nie dyskutuj, panno Wind.
– Bo co?
– Bo cię już nie odwiedzę.
– Jeśli to miał być żart, to masz specyficzne poczucie humoru – odpowiedziałam urażona. – Nikt ci nie każe.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, tylko po prostu nie rzucaj takimi tekstami, jeśli łaska.
– Chciałem ci jakoś pomóc.
– Wiem – westchnęłam. – Ale proszę cię, nie tak.
– W porządku – odrzekł spokojnie. – Co jeszcze cię gryzie?
Wahałam się, czy opowiadać mu o tamtej sprzeczce między dziewczyną a chłopakiem, lecz ostatecznie się przemogłam, mimo że nadal nie pamiętałam konkretów.
– Interesujące. Na obecną chwilę nikt mi się nie nasuwa, ale jeśli tylko się czegoś dowiem, dam ci znać.
– Super – ucieszyłam się, a po chwili dodałam, ziewając:
– Chyba jeszcze się zdrzemnę.
– Pa pa, Hazel.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział III

III

Następnego dnia przed szkołą ujrzałam Rogera.
– Hazel! – zawołał. – Myślałem, że się połamałaś wtedy po drodze albo… coś jeszcze gorszego. Ten, kto wynajdzie sposób kontaktowania się z tobą, powinien dostać Nagrodę Nobla w dziedzinie techniki komunikacji.
Uśmiechnęłam się z trudem, przeklinając łzy zbierające się pod powiekami.
– Hej, wybacz – odpowiedziałam. – To dość skomplikowane, ale to nie tak, że cię unikam.
Powiesiłam kurtkę na wieszaku.
– Mogę ci jakoś pomóc? – spytał ze zmartwioną miną.
– Obawiam się, że nie.
Ruszył za mną do klasy.
– Może będzie ci lżej, jeśli się zwierzysz.
– Roger, proszę…
Rozłożył ręce.
– No dobra.
Włączyłam telefon i zobaczyłam dziesięć nieodebranych połączeń od nieznanego numeru.
– To twój? – spytałam, podsuwając chłopakowi komórkę.
– Tak.
Dodałam go do kontaktów, po czym schowałam sprzęt. Ani na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku. Zakłopotana spojrzałam gdzieś w bok.
– Naprawdę nie mogłam rozmawiać – powiedziałam, choć czułam, że to nie jest wystarczające wyjaśnienie.
– Ja też czasem potrzebuję odpoczynku od ludzi – odrzekł.
Potrząsnęłam energicznie głową.
– Nie o to idzie. A zresztą… Co mnie ominęło?
Machnął lekceważąco ręką.
– Niewiele. Przecież to dopiero początek.
Mimowolnie odetchnęłam.
Tego dnia lekcje znowu mi się dłużyły. Grałam pogodną nastolatkę czerpiącą z każdej chwili pełnymi garściami. Roger chyba w dalszym ciągu się czegoś domyślał, ale nie dawał tego po sobie poznać. Zaznajomił mnie z Lisą, z którą kolegował się od czasów podstawówki. Wyróżniały ją hebanowe, proste włosy i nieodłączny filuterny uśmiech. Z racji tego, że byłam blondynką opowiedziała mi kilka humorków o głupich dziewczynach. Wiedziałam jednak, że po prostu takie ma usposobienie: "Lubię cię, dlatego muszę się z tobą czasem podroczyć".
– Będziemy paczką – zapowiedziała przy lunchu. – Nie patrz tak na mnie, Rachel.
– Hazel – poprawiłam ją odruchowo – siódmy raz w trakcie tej przerwy.
Zarumieniła się lekko.
– Chyba powieszę sobie nad łóżkiem plakat z twoim zdjęciem i imieniem, żeby zapamiętać.
– To podziała tylko wtedy, jeśli nie pomylisz pisowni – ostrzegł Roger.
– Wiem – oświadczyła, unosząc dumnie głowę. – Hazel da mi autograf.
– Już się nauczyłaś – zauważyłam rozbawiona.
– Mnie przechrzciła na George'a – pożalił się chłopak.
Rzuciła mu spojrzenie spode łba.
– Dawno i nieprawda!
– Dawno owszem, ale z nieprawdą nie mogę się zgodzić.
– Wariaci – podsumowałam. – Moglibyście nie psuć mi rytuału konsumpcji?
– Ależ oczywiście! – zawołali zgodnie.
Na podobnych pogawędkach upłynęły nam pozostałe pauzy. Usilnie próbowałam skupić się na lekcjach, mimo że moje myśli wciąż krążyły wokół mojej jedynej opoki. Kiedy w końcu wyszłam na zewnątrz, czułam się jak skazaniec wypuszczony z celi. Tym razem Roger tylko odprowadził mnie wzrokiem, pewnie wyczuwając, iż potrzebuję samotności. Do domu weszłam jedynie po to, by zabrać kluczyki i zostawić cioci kartkę o treści: "Jeżdżę po okolicy. Niedługo wrócę. Buziaki".
Miałam prawo jazdy od szesnastego roku życia, jednak auta używałam głównie do przywożenia zakupów z pobliskiego supermarketu. Prawnie był własnością babci… Zagryzłam wargi, zamykając ten temat w fikcyjnej księdze z pieczęcią. Nad Vancouver wisiała lekka mgiełka. Powoli zapadał zmrok. Całe miasto zdawało się usypiać. Oprócz latarni ulicę oświetlała tylko słaba poświata księżyca. Choć odpychałam wszelkie myśli o śmierci, te uparcie wdzierały się do mojego mózgu. W końcu dałam się porwać wirowi wspomnień, dodając gazu. Ujrzałam w wyobraźni siebie jako małą dziewczynkę usiłującą wdrapać się na dach po rynnie, podkradającą babci piernik, który co roku piekła na Boże Narodzenie, pragnącą choć trochę czułości ze strony rodziców… We wszystkich ciężkich przeprawach z nimi ani razu nie pozostawiła mnie samej sobie. To ona się ze mną bawiła, to jej żaliłam się po każdej przykrości (zaznanej zarówno od mamy i taty, jak i od rówieśników), to jej opowiedziałam o swoim pierwszym zawodzie miłosnym… Do rzeczywistości przywrócił mnie ostry dźwięk klaksonu. Rozejrzałam się. Mknęło ku mnie ekskluzywne Porshe. Z całej siły nacisnęłam pedał hamulca, wymijając je w ostatniej chwili. Moim (poprawka) babci autem zarzuciło niczym kulą do kręgli, po czym uderzyło z impetem w drzewo. Zasypał mnie grad odłamków ze stłuczonej przedniej szyby. Wyleciałam przez rozbite okno, a po chwili zdałam sobie sprawę, że leżę na ulicy z rozciętą głową. Nie zdążyłam nawet poczuć bólu, straciłam przytomność.

Kategorie
Moja twórczość, nie tylko radosna Odnajdź drogowskaz

Rozdział II

II

Nazajutrz wyszłam do szkoły dokładnie wpół do ósmej. Babcia upewniała się, czy zrobiłam sobie drugie śniadanie tylko z dziesięć razy. Czułam się jak pięciolatka, lecz stokroć wolałam jej nadopiekuńczość niż (delikatnie powiedziawszy) kiepski kontakt z rodzicami. Usiadłam w ostatniej ławce i wpatrzyłam się w okno.
– Hej, co tam? – usłyszałam nagle.
No tak… Roger.
– Po staremu – odparłam, odwracając się ku niemu.
– Wszystko gra? – zapytał.
– Pewnie. Dlaczego pytasz?
– Wyglądasz na… smutną.
Och, standard! W poprzedniej szkole prawie każdy mi to powtarzał. Wzięłam głęboki oddech. Miał dobre intencje, ale mimo to zaczynał działać mi na nerwy.
– Przesadzasz – skarciłam się w duchu. – Wrzuć na luz.
– Ponoć jestem typem melancholika – odpowiedziałam wymijająco.
– To niedobrze.
– Sama nie wiem… Babcia mówi, że mam to w genach, ale, Roger, ja naprawdę tu nie pasuję.
Przewrócił oczami.
– Pogadajmy, jak przyjmiesz jakieś lepsze motto.
– Że co?
– Innymi słowy: teraz pleciesz jak chora owca.
– Masz na myśli Dolly?
Roześmiał się.
– Nie. Jakąkolwiek. Bez obrazy.
– Taa, jasne. Chodziło ci o tego klona! Masz to wypisane na czole!
– Serio? Niezmywalnym flamastrem czy atramentem?
Tym razem zachichotaliśmy oboje.
– Nie mam pojęcia, w każdym razie wielkimi literami – odrzekłam.
– Melancholik? – prychnął z niedowierzaniem.
– Hm… Widocznie masz na mnie zbawienny wpływ – skwitowałam ze śmiertelną powagą.
– To się wie. Spróbowałabyś zaprzeczyć?
Kusiło mnie, by spytać, czy mnie przypadkiem nie podrywa, lecz coś mnie od tego odwiodło. Poczułam ucisk w gardle.
– Hazel, powiedziałem coś nie tak?
Nie mogłam wydobyć głosu. Do oczu napłynęły mi łzy. Pokręciłam szybko głową.
– Ej – położył mi dłoń na ramieniu.
Przełknęłam ślinę, chcąc odzyskać mowę.
– Nie – odparłam cicho, lecz zdecydowanie. – To trudno wytłumaczyć, ale… – ugryzłam się w język. – Do tej pory prawie nie miałam kumpli.
– Prawie? – pomyślałam z goryczą. – Kłamczucho, nie było żadnych!
Zaczerwieniłam się. Przybił mi piątkę tak mocno, że się skrzywiłam.
– Super, tylko że mnie lepiej za wcześnie nie chwalić.
– Wcale się ciebie nie boję – oznajmiłam, choć muszę przyznać, że nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie.
– Dobra, dobra. Jeszcze się policzymy.
Zadźwięczał dzwonek. Chłopak mrugnął do mnie, po czym wrócił na swoje miejsce, dokładnie przede mną. Zaczęła się matematyka, której szczerze nienawidziłam, ale z której i tak próbowałam jak najwięcej zrozumieć. Na przerwie gadałam z Rogerem, lecz nie dopadała nas już taka głupawka jak rano. W połowie angielskiego zadzwonił mój telefon. Spojrzawszy na wyświetlacz, omal nie wypuściłam go z ręki. Przeprosiłam nauczyciela, wyszłam na korytarz i odebrałam.
– Babciu, co się stało…? – wykrztusiłam.
Po drugiej stronie przez długą chwilę panowała cisza.
– Jest mi strasznie słabo… – wyszeptała.
– Zaraz będę – obiecałam i rozłączyłam się.
Wetknęłam głowę do klasy.
– Proszę pana… – zaczęłam.
Musiałam naprawdę nieudolnie kamuflować niepokój, gdyż powiedział reszcie uczniów, że niedługo wróci, po czym wyszedł, zamykając drzwi. Streściłam mu zaistniałą sytuację.
– A rodzice? – zdziwił się.
– Pracują za granicą – odparłam.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– W porządku – uznał. – Przekażę twojej wychowawczyni.
Czym prędzej wbiegłam do pomieszczenia po przybory. Gdy kierowałam się już do wyjścia, Roger wstał i zagrodził mi drogę.
– Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć.
Machnęłam ręką.
– Przepuść mnie – wycedziłam, przeszywając go wzrokiem Bazyliszka.
– Co…
– Nie teraz – jęknęłam. – Może kiedyś ci wyjaśnię.
Cała klasa patrzyła na nas jak na wariatów, a pan Jake sprawiał wrażenie skonfundowanego.
– Tylko się martwię – mruknął Roger. – Możemy chociaż wymienić się numerami?
Po jego minie poznałam, że nie ustąpi. Nie byłam zachwycona tym pomysłem po tak krótkiej znajomości, jednak zależało mi na czasie. Otworzyłam plecak, wydarłam kartkę z pierwszego zeszytu, jaki mi się nawinął, nabazgrałam na niej mój numer, podałam chłopakowi i obróciwszy się na pięcie, jak tornado popędziłam w stronę wyjścia z budynku. Portier zamierzał mnie zatrzymać, ale, nawet nie zwalniając, poinformowałam go, że nauczyciel wie. Mimo że potykałam się co kilka kroków, wyhamowałam dopiero pod moim blokiem. Nie pozwoliłam sobie na postój. Szybciej niż kiedykolwiek pokonałam schody i szarpnąwszy za klamkę, wleciałam do mieszkania. Ruszyłam prosto do sypialni, gdzie ujrzałam babcię, leżącą na podłodze i bladą jak płótno.
– Co ci jest? – głos mi drżał.
– To… Szłam się napić i upadłam – odpowiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszałam.
Pół minuty później przyniosłam wodę, pomogłam jej usiąść, ochlapałam jej twarz i napoiłam. Jej oddech stał się bardziej równy. Opanowałam drżenie rąk, myśląc z ulgą, że najgorsze minęło. Opadła na poduszki.
– Wyjmij plik kartek z najniższej szuflady – poleciła ochryple, wskazując szafkę nocną.
Pełna obaw zrobiłam to, o co prosiła.
– Przeczytaj, jak odejdę – dodała.
– Co ty mówisz! – krzyknęłam wystraszona nie na żarty. – Lada moment ci się polepszy.
Uśmiechnęła się słabo, chwyciła mnie kurczowo za rękę.
– Nie myśl o mnie źle – wydusiła ze łzami w oczach.
– Będzie dobrze. Jestem koło ciebie – powtarzałam, sama ledwo powstrzymując szloch.
– Tak bardzo mi przykro… – rzekła. – Przepraszam, Hazel…
– Za co? Zawsze byłaś i będziesz moją najwspanialszą przyjaciółką.
– Za wszystko, skarbie – odparła po prostu.
Ostrożnie ją przytuliłam.
– Dzięki tobie moje życie było bardziej kolorowe – wyznała, zamykając oczy. – Tyle mnie nauczyłaś. Chociażby tego, że ludziom nie należy przyklejać etykiet. Każdy zasługuje na kolejną szansę… Ale zdradzę ci coś. Szukamy szczęścia, którego nie można znaleźć. To sposób myślenia, a nie rzecz, którą dostajesz w prezencie od losu. Obiecaj… – zamilkła, by zebrać siły, po czym dokończyła. – Obiecaj mi, że się nie zmienisz… Że pozostaniesz sobą bez względu na to, jak usilnie inni będą ci wpajać, że świat jest okrutny i niesprawiedliwy. Nie podołasz wszystkim jego problemom… Nigdy, nawet jeśli stawałabyś na rzęsach. Zacznij od tego kawałka wokół siebie… A przede wszystkim pamiętaj, że gdy komuś pomagasz, nie potrzebujesz wielkich dokonań. Czasem wystarczy uśmiech,… I naucz się być stanowcza, bo to wcale nie negatywna cecha. Sama się przekonałam, że przynosi znacznie więcej niż wszystkie wielkie słowa.
Usłyszałam swój własny szept:
– Obiecuję… Nie męcz się. Odpocznij – pocałowałam ją w czoło, po czym zerwałam się.
W końcu zrozumiałam, dlaczego przekazuje mi owe sentencje akurat teraz… Zrozumiałam, lecz nie umiałam tego przyjąć.
– Tak – wymamrotała. – Odpoczynek… Pozostań taka, jaka jesteś, Hazel.
– Zrobię, co będę mogła – przyrzekłam łamiącym się głosem, odwracając wzrok, by ukryć łzy.
W następnej chwili zamarłam, przestając rejestrować jej oddech. Pochyliłam się ku niej spanikowana. Nie! Wzięłam telefon i wezwałam pogotowie. Lekarze przyjechali po dziesięciu minutach i zbadawszy babcię, wypowiedzieli to, co na dnie serca przeczuwałam, odkąd przekroczyłam próg domu. Umarła… Nie miałam już praktycznie nikogo. Kiedy wyszli, chwyciłam książeczkę, którą na jej prośbę wcześniej znalazłam.
"Kochana Hazel!
Piszę te słowa, gdyż wiem, że niebawem Cię opuszczę. Po prostu to czuję… Jednak nie zapominaj, że duchem będę obok i zawsze będę Cię kochać. Czas przejść do sedna…
Pewnie nierzadko zastanawiałaś się, dlaczego Twoi rodzice milczą. W ciągu minionych lat mało się odzywali, to prawda, ale, wierz mi, pytali o Ciebie, nawet jeśli Cię nie było, gdy dzwonili. A dwa lata temu… Nie powinnam tak długo tego ukrywać, lecz wiedziałam, że złamie Ci to serce. Wyjechali do pracy do Chorwacji, twierdząc, że czeka tam na nich szczyt kariery. Po miesiącu zaniechali pisania, wszystkiego… Po wielu nieudanych próbach udało mi się dobić do asystentki Twojego ojca. Kiedy spytałam o niego i Jessicę, odparła, że poprzewracało im się w głowach i bynajmniej nie planują powrotu. Obiecała, że postara się ich do tego skłonić, ale dwa dni później zatelefonowała, przekazując słowa Twojej matki: "Babcia się nią opiekuje. Nie potrzebuje nas. I tak praktycznie się nie widywaliśmy. Nam taki stan rzeczy w zupełności odpowiada". Asystentka oczywiście skontaktowała się ze mną bez ich wiedzy. Domyślałam się, że nic tym nie osiągnę, ale wydzwaniałam do nich o najróżniejszych porach, zasypywałam mailami i zwykłymi listami. Wszystko to na nic. Wybacz mi… Nie potrafiłam powiedzieć Ci prawdy. Jesteś tylko dzieckiem, a oni śmieli Cię tak potraktować! Sama nie umiałam się z tym pogodzić. Myślałam, że Cię chronię. Dręczą mnie paskudne wyrzuty sumienia, bo pisząc to, wcale nie oszczędzam Ci bólu. Okłamywałam Cię, odwlekając nieuniknione. Przepraszam. Uważam, że lepiej, byś wiedziała jak było.
Proszę, bądź szczęśliwa".
Odłożyłam plik kartek drżącymi dłońmi. Moje oczy ponownie napełniły się łzami. Wciąż ściskając ukochaną babcię za rękę, opuściłam jej powieki.
– Trwaj w pokoju… – szepnęłam cicho, po czym poszłam do swojego królestwa. Widok jedynej osoby, której ufałam, martwej… Miałam ochotę wykrzyczeć światu, że się poddaję i faktycznie to zrobić w akcie rozpaczy. Nieśmiały głosik w tyle mojej głowy podpowiadał, że powinnam się otrząsnąć, lecz ból był za silny. Po chwili, niemal bezwiednie, napisałam SMSa do siostry mamy:
"Błagam, przyjedź, jeśli możesz. O nic nie pytaj. To nie na telefon. Wiem, że nigdy nie miałyśmy bliskich relacji, ale tym razem sama naprawdę nie dam rady. Przepraszam, że tak nagle i bez wyjaśnień, ale ja… Nie mogę".
Chwilę przyglądałam się sceptycznie wystukanym wyrazom, ale wysłałam wiadomość. W tym momencie dzwoniącą w uszach cisze rozdarł dźwięk nadchodzącego połączenia. Zorientowawszy się, że to jakiś nieznany numer, wyłączyłam komórkę. Spacerowałam tam i z powrotem po domu. W końcu zatrzymałam się przy kredensie, zdjęłam stojący na nim ulubiony wazon mamy i cisnęłam nim przez długość kuchni. W ślad za nim poleciała waza. Potem przyszło opamiętanie. Wyrzuciłam szklane skorupy, roztrzęsiona bardziej niż wcześniej. Wieczorem pogasiłam światła, usiadłam na starej sofie w salonie i zapaliłam świecę. Postawiwszy lichtarz na stoliku, zbliżyłam ręce do płomienia, łaknąc chociaż odrobiny ciepła, które wypełniłoby wewnętrzną pustkę. Nie wiem, jak długo obserwowałam topniejący wosk. Wydawało mi się, że minęła wieczność. Z odrętwienia wyrwało mnie niepewne pukanie. Podeszłam cicho do drzwi, lecz było za ciemno, by cokolwiek dostrzec przez wizjer.
– Kto tam?! – spytałam.
– Sally! – odparł znajomy głos.
Sekundę później znalazłam się w objęciach cioci.
– Och… Nic ci nie jest…
W milczeniu zaprowadziłam ją do sypialni babci. Gdy dotarło do niej, co się stało, przytuliła mnie i obie zaszlochałyśmy. Została ze mną na noc, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, choć żadna z nas nie zmrużyła oka.
– Zwolnię cię do końca tygodnia – odezwała się podczas śniadania.
– Nie, wystarczy z dzisiaj – poprosiłam. – Ja… muszę… muszę zająć czymś myśli.
– Skoro tak wolisz, perełko… Ale teraz marsz do łóżka.
Westchnęłam ciężko, lecz nie protestowałam. Zasnęłam, ledwo przyłożyłam głowę do poduszki.

EltenLink